Statystycznie lekarze stanowią siedemnaście tysięcy razy większe zagrożenie dla naszego życia niż posiadacze broni. Autor: Leonard Hardy
Na łamach naszego magazynu już wielokrotnie pisaliśmy o tym, jak niebezpieczny dla ludzkiego zdrowia jest współczesny system służby zdrowia. Obecnie chciałbym czytelnikom przedstawić być może najbardziej zdumiewający na świecie fakt: Opieka lekarska może zabić nas siedemnaście tysięcy razy szybciej niż posiadanie w domu broni palnej. Napawa smutkiem, że podczas gdy w mediach utrzymuje się histeria związana z bronią, prawie nigdzie nic nie słychać o znacznie groźniejszym problemie.
Dawniej tylko tak zwane alternatywne źródła informacji (jak nasz magazyn) przedstawiały zakulisowe aspekty „przemysłu chorób”, jednak wiele osób – które nie zadały sobie trudu, by sprawdzić fakty – wzruszało ramionami: Gdyby to była prawda, mówiłoby się o tym w telewizji i najpopularniejszych gazetach!
Ważne jest, byśmy pamiętali, że istnieje mnóstwo ukrywanych faktów, o których w tradycyjnych mediach się nie wspomina lub które przedstawia się w wypaczonej formie, co ma swe powody, głównie ekonomiczne albo polityczne. Co jest istotne w związku z omawianym problemem to fakt, że ten chorobowy przemysł stał się już tak zdeformowany i irracjonalny, iż nawet utrzymywane przezeń medyczne periodyki zaczęły się nim zajmować. Należy to uznać za interesujące zjawisko, gdyż pisma te są finansowane poprzez ogłoszenia producentów leków, co oczywiście tworzy poważne ograniczenia odnośnie tematów, o których można pisać.
W związku z tym ukazujący się w największym na świecie nakładzie magazyn medyczny Journal of the American Medical Association (periodyk Amerykańskiego Zrzeszenia Lekarzy) zaskoczył nas publikując w numerze z 26 lipca 2000 r. statystyczne fakty, o których my mówiliśmy już przed laty.
Zgodnie z tą publikacją przypadki zgonów spowodowanych w ciągu jednego roku przez amerykański system ochrony zdrowia dzielą się jak następuje:
12 tysięcy osób umiera z powodu niepotrzebnej interwencji chirurga
7 tysięcy osób umiera w szpitalach z powodu pomyłek dotyczących leków
20 tysięcy osób umiera z powodu innych błędów w szpitalu
80 tysięcy osób umiera w wyniku infekcji następujących w szpitalach
106 tysięcy osób umiera wskutek działań ubocznych leków przyjmowanych zgodnie z instrukcją
W sumie stanowi to 225 tysięcy osób, które co roku żegnają się z życiem z przyczyn jatrogennych, a więc pochodzących od lekarza. 225 tysięcy ludzi równa się mniej więcej łącznej liczbie mieszkańców takich dwóch amerykańskich miast jak Fort Lauderdale i Niagara Falls. Każdego roku ludność dwóch takich miast opuszcza ziemski padół z powodu błędów popełnianych przez lekarzy.
W rzeczywistości jednak sytuacja jest jeszcze znacznie gorsza. Sam Journal of the American Medical Association zaznacza, że większość z powyższych danych dotyczy tylko szpitali; nie obejmują one zgonów spowodowanych przez pomyłki lekarzy w ich gabinetach, w domach starców, czy w domach pacjentów. Poza tym statystyka ta przedstawia tylko przypadki śmiertelne i nie obejmuje inwalidztwa spowodowanego przez chorobowy przemysł, jak również groźnych czy tylko nieprzyjemnych skutków ubocznych.
Jak wynika z przytoczonych danych, błędy popełnione w szpitalach są powodem zgonów 39 tysięcy osób, jednak pół roku wcześniej, 30 listopada 1999 roku, Institute of Medicine podawał w swym raporcie, że w takich okolicznościach umiera od 44 do 98 tysięcy osób. Tak więc biorąc to wszystko pod uwagę możemy uznać, że corocznie błędy lekarskie powodują od 225 do 350 tysięcy zgonów. W jednym z poprzednich artykułów wspominałem już to, ale obecnie nie mogę się powstrzymać od ponownego porównania tej statystyki z wojną w Wietnamie, kiedy to w okresie 15 lat zginęło w bitwach, potyczkach, pod bombami i na polach minowych 57,685 Amerykanów.
Możemy również pokusić się o inne porównanie: Liczba lekarzy w USA: 700 tysięcy
Liczba niezamierzonych przypadków śmiertelnych z powodu błędów lekarskich: 225 tysięcy
Liczba niezamierzonych przypadków śmiertelnych przypadających na jednego lekarza: 0.321
Liczba posiadaczy broni w USA: 80 milionów
Liczba przypadkowych zgonów wskutek wypadków z bronią rocznie: 1,500
Liczba przypadkowych zgonów na jednego posiadacza broni: 0.0000187
W świetle tych danych lekarze stanowią około siedemnaście tysięcy razy większe zagrożenie dla życia ludzkiego niż posiadacze broni.
Zanim jednak wpadniemy w przesadę i zaczniemy za wszystko obwiniać lekarzy – co absolutnie nie jest moim zamiarem – należy wziąć pod uwagę wszystkie punkty widzenia. Z jednej strony wiadomo, że w ramach służby zdrowia istnieją poważne, nawet tragiczne problemy. Do tego stopnia, że nie jestem już skłonny nazywać tego systemu „służbą zdrowia”, jako że tylko ślepiec nie widzi, iż mamy tu do czynienia ze zręcznie zorganizowaną i kierowaną żelazną ręką gałęzią przemysłu, której jedyną racją bytu są choroby. Jak najwięcej chorób.
Gigantyczne kompanie tworzące ten przemysł chorób stały się najbardziej dochodowymi na świecie przedsiębiorstwami nie w oparciu o zdrowych ludzi, lecz dzięki chorym. Gdy nie ma chorych – nie ma pieniędzy. W związku z tym zapobieganie chorobom nie jest biznesem i dlatego nie wykłada się profilaktyki w akademiach medycznych. Dlatego również nie można żadnej terapii czy preparatu nie zaakceptowanego przez lekarską „mafię” nazywać lekiem, nawet jeśli środek taki leczy. Celem przemysłu chorób jest nie doprowadzenie do zdrowia, wyleczenie chorych, lecz jak najdłuższe ich leczenie. Im bowiem terapia jest mniej skuteczna, tym więcej pieniędzy można wydrzeć pacjentowi; im więcej skutków ubocznych ma jakiś lek, tym dłużej trzeba chorego leczyć i z tego zaklętego kręgu nie ma wyjścia.
Zastanówmy się tylko, dlaczego w ramach konwencjonalnej służby zdrowia nieuleczalne są najczęstsze choroby, jak rak, choroby serca, cukrzyca, astma, AIDS i temu podobne. Oczywiście nie brak tu różnych terapii i leków, które chory może przyjmować do końca życia – z minimalną szansą na całkowite wyleczenie.
Jest tu jeszcze jeden bardzo istotny aspekt: Przemysłu chorób nie można utożsamiać z poszczególnymi lekarzami. Aczkolwiek – o czym także świadczy statystyka – większość lekarzy wybiera ten zawód z przyczyn materialnych (bardzo dobre zarobki), jednak nie oznacza to, że nie ma dobrych lekarzy lub że moglibyśmy się bez lekarzy obyć. Ja w ogóle nie chodzę do lekarzy, gdyż z moimi zwykłymi problemami ze zdrowiem łatwo sam sobie radzę: Gdy się przeziębię, natychmiast zaczynam brać kapsułki echinacea, witaminę C i srebro koloidalne; gdy bolą mnie plecy od długiego siedzenia, smaruję je kremem capsaicin i zażywam więcej ruchu; jeśli przemiana materii nie jest właściwa, funduję sobie oczyszczanie lub odtruwanie organizmu; gdy w nocy drętwieją mi kończyny, stosuję oczyszczanie naczyń krwionośnych – i wszystko wraca do normy. Mógłbym dalej wyliczać takie „nie śmiertelne” schorzenia, które łatwo i tanio można leczyć naturalnymi środkami bez skutków ubocznych.
Wszystko to ładnie wygląda i świetnie działa, ale tylko do czasu, gdy człowiekowi się zdarzy jakiś poważny wypadek, gdy łamie się ręka lub noga, dochodzi do wewnętrznych obrażeń czy innych komplikacji groźnych dla życia. Gdyby coś takiego mnie się przydarzyło, nie chciałbym mieć w pobliżu ekspertów przyrodolecznictwa i ziół leczniczych, lecz dobrze wyszkolonych i dobrze opłacanych chirurgów oraz innych specjalistów medycznych, którzy możliwie jak najszybciej mogliby naprawić moje uszkodzone organy. Dzisiejszy system medyczny działa znakomicie w nagłych wypadkach, ale ponosi sromotną klęskę w obliczu takich masowych chorób jak rak czy choroby serca, gdzie znacznie skuteczniejsze są alternatywne terapie, a przede wszystkim profilaktyka.
Wszystko wskazuje na to, że potrzebne byłoby połączenie medycyny alternatywnej i konwencjonalnej. W końcu czy „zwykły” lekarz nie mógłby zalecić choremu na grypę przyjmowanie dużych dawek witaminy C i paru kropel srebra koloidalnego, zamiast antybiotyków i szczepionek? Wszyscy lekarze uczyli się, że antybiotyki nie działają na wirusowe zakażenia, dlaczego więc przepisują całe ich tony w sezonie grypowym?
Mamy problem nie z lekarzami, lecz z pasożytującym na chorych ludziach systemem, który odpowiednio do swych potrzeb kształci lekarzy, by następnie w haniebny sposób posługiwać się nimi jak swymi sprzedawcami. Im więcej lekarz sprzeda różnych nieskutecznych i często szkodliwych leków i terapii, tym lepiej mu się powodzi. W obecnym systemie motywacją działania nie jest dobry stan fizyczny pacjenta, lecz dobra sytuacja finansowa lekarza. Oczywiście nie chodzi o to, że lekarzowi nie powinno się dobrze powodzić. Wręcz przeciwnie. Należałoby jednak powiązać jakoś te dwa aspekty: Lekarzom powinno się żyć tym lepiej, im lepiej czują się ich pacjenci. I proporcje nie powinny być odwrócone, jak to ma miejsce dzisiaj, gdy opieka medyczna kosztuje więcej niż kiedykolwiek w przeszłości, a zarazem znacznie więcej ludzi umiera z powodu błędów systemu.
Jeśli mimo manipulacji i prania mózgów ze strony tego przemysłu chorych doprowadzimy kiedyś do powiązania najlepszych aspektów konwencjonalnej i alternatywnej medycyny – uzyskamy efektywną, bezpieczną i tanią służbę zdrowia, z której każdy chory będzie z zaufaniem korzystać i z której każdy lekarz będzie mógł być dumny.
Artykuł z http://www.naturalhealingtoday.com/MAGPOLSKI/rok2001-04lekarze.htm, 12.IX.2004
Od siebie mogę dodać, że pomysł ten wcale nie jest nowy. W książce Z. Garnuszewskiego: Akupunktura we współczesnej medycynie, T.1, Amber 1996 jest informacja, iż światowa Funkacja Medycyny Naturalnej zaprojektowała emblemat, który miałby być symbolem zespolenia tradycyjnej medycyny chińskiej i medycyny zachodniej. Jak na razie: „Przedstawiciele światowej Fundacji Medycyny Naturalnej wyrażają nadzieję, że u progu nadchodzącego tysiąclecia dojdzie do tekiego zespolenia.”
Wpis został przeczytany 1660 razy 🙂