sie 122013
 

„Ona jest (…) !!!”


„Ja tego nie przeżyję”, „On mnie doprowadza do szału”, „Rzygać mi się chcę jak to widzę”, „Ta praca mnie wykończy”, „Mam to w dupie”, „Już mi się słabo robi”.

To tylko niektóre, takie przykładowe, wyrażenia, które na co dzień zagościły w naszym języku. Ktoś powiedział: „powiedz coś dobrego – nic się nie stanie, pomyśl coś złego – na pewno się wydarzy”. To nie do końca tak jest, ale jest w tym wiele racji. Myśli negatywne mają o wiele większą silę niż myśli pozytywne. Powiedzmy tak – 1 do 10. Jedna myśl negatywna i żeby ją zneutralizować potrzeba by było dziesięciu myśli pozytywnych. Jak często myślimy pozytywnie? A jak często negatywnie? No, tak, ktoś powie, że to tylko tak się mówi, że jak „widzę swojego szefa to mi się niedobrze robi”. Oczywiście – jednokrotne powiedzenie nic nie zdziała. Ale czy na pewno powiedzieliśmy to tylko raz? „Niech mnie diabli wezmą, jeśli…”. Ile razy tak ktoś powie? „Nasze myśli kreują naszą rzeczywistość”. Jeśli ktoś nie wierzy – niech się przypatrzy temu co myśli. Niech sobie na kartce zrobi 2 rubryki – „myśl pozytywna” i „myśl negatywna”. I przy każdej myśli jaka przyjdzie do głowy niech zrobi kreskę w odpowiedniej rubryce. Oczywiście, nie w sposób, że „niech mnie diabli wezmą” – myśl negatywna, „niech mój sąsiad złamie nogę” – myśl pozytywna, bo on jest wredny i go nie lubię. Nie, to nie tak. A potem, jak już mamy taką tabelkę zobaczmy czy wokół nas jest raczej więcej dobra czy zła.

A jeśli to, co mówimy się czasami spełnia? W końcu na widok szefa naprawdę zrobi nam się niedobrze. Kiedyś „on” naprawdę doprowadzi nas do szału. Nie mówiąc już o tym, że kiedyś czegoś naprawdę „nie przeżyjemy”. Nasza podświadomość słucha co my mówimy i stara się nam dogodzić. Ale podświadomość jest jak dziecko. Rozumuje jak dziecko. „Słabo mi się robi” – dla niej oznacza, że ma się robić słabo, a nie to, że nie podoba nam się kolor sukienki żony szefa. A ileż pracy mają lekarze-proktolodzy z jednym małym powiedzeniem: „mam to w dupie”. Potem rzeczywiście mamy.

Podświadomość nie pamięta też słowa NIE. Podobnie jak dziecko. Jak powiemy dziecku „Nie trzaskaj drzwiami” ono zapamięta „… trzaskaj drzwiami”. Ale jeśli powiemy mu „Nie trzaskaj drzwiami, zamykaj drzwi po cichu” – co zapamięta? Że ma zamykać drzwi po cichu.

Bardzo „dobrze” oddziaływują na podświadomość takie wyrażenia jak „ja się zabiję”, „jestem do niczego”, „nic nie potrafię”, „mam dwie lewe ręce”. To naprawdę pomaga jeżeli chcemy się stać nieudacznikami życiowymi. Tak, potem mamy dwie lewe ręce, jesteśmy do niczego i nic nie potrafimy. Dokładnie tak jak chcieliśmy.

Ile razy, na te wszystkie negatywne myśli, pomyśleliśmy coś pozytywnego? „Ładnie dzisiaj wyglądam”, „świetnie się czuję”, „ładnie pachnę”, „mam ładne, błyszczące oczy”. No tak – odpowiada „coś” sceptycznie – przecież wiemy, że się dobrze czujemy, więc po co to mówić? Odpowiem pytaniem: a po co mówimy, że coś nas wykończy?

 Posted by at 13:11
sie 122013
 

Autorytety


Nie będę tu pisał o autorytetach w powszechnym ich znaczeniu. Raczej o czymś, czego zazwyczaj się nie zauważa. Autorytety starszych osób: mamy, taty, rodzeństwa, babci, dziadków, a także: „panów policjantów”, księży, lekarzy itp.

Dziecko zazwyczaj wie, że to co powiedzą rodzice lub pani w szkole jest „święte”. Jeśli pani powie, że ludzie potrafią latać – dziecko będzie się zastanawiało dlaczego ono nie potrafi. Ale chciałem tu przytoczyć inny przykład. Pani pyta tabliczki mnożenia. Jedno dziecko – 3×5. Drugie 4×4 i tak dalej. I nagle trafia – 3×5 – dziecko odpowiada 15! A nauczycielka zadaje drugie pytanie – a 5×3? Dziecko się zastanawia co jest nie tak. Dlaczego inne dzieci miały po jednym pytaniu, a ono ma dwa? Dziecko wie, że 3×5 i 5×3 to jest to samo, ale czy pani tego nie wie? W tym momencie nauczycielka twierdzi autorytatywnie: siadaj, tuman jesteś, nigdy się tego nie nauczysz. Dziecko zapamiętuje że jest matematycznym tumanem i że nigdy się tego nie nauczy.

To samo dziecko. Załóżmy – dwa tygodnie później. Klasa rozrabiała, pani nie mogła sobie poradzić, zrobiła niezapowiedzianą klasówkę. Były same trudne rzeczy: 7×8, 9×3 i 8×4. Dziecko dostało złą ocenę. Nie dlatego, że się nie przygotowało, nie dlatego, że za karę, że za rozrabianie, że takie oceny dostała cała klasa, ale dlatego, że „jest tuman i nigdy się matematyki nie nauczy”. Jedna zła myśl jest jak stołek na jednej nodze – nie ma większego znaczenia. Wystarczy jednak pomyśleć co będzie gdy takie myśli będą cztery?

Inny przykład. Rodzice mówią setki razy – nie wychodź na dwór z mokrą głową, bo się przeziębisz. I dziecko, nawet podczas upałów jest się w stanie przeziębić, bo rodzice tak mówili. Ale są jeszcze trudniejsze przypadki. Lekarze. OJ! Coś boli. Pójdę do lekarza, on mnie wyleczy. trzeba się zapisać – lekarz przyjmie dopiero za tydzień. Dobrze, warto poczekać, bo on mi pomoże. Mija jeden dzień, drugi. Boli bardzo, ale trzeba poczekać, bo ten lekarz mi pomoże. Przychodzi wizyta, Człowiek wchodzi do gabinetu i … nic go nie boli. „PÓJDĘ DO LEKARZA, ON MI POMOŻE”. Ale to działa też w drugą stronę. Mamy – powiedziałbym – wrodzony lęk przed ludźmi w białych fartuchach – pewnie jeszcze z okresu szamanów. Ktoś jest na coś tam chory. Lekarz stwierdza autorytatywnie: ma pan przed sobą 6 miesięcy życia. Co się dzieje z takim człowiekiem, na którego „zapadł wyrok”? On jest przekonany, że po pół roku zjedzie z tego świata i nie ma od tego odwrotu, bo lekarz tak powiedział. Mija miesiąc, drugi, trzeci. Człowiek właściwie czuje się dobrze, ale i tak wie, że ma jeszcze tylko cztery miesiące. Po sześciu – umiera. Czuł się dobrze, ale lekarz powiedział… On wiedział lepiej. Pacjent umarł, żeby nie robić lekarzowi przykrości…

Lekarz jest też tylko człowiekiem, wykształconym zazwyczaj, to prawda, ale nie zawsze zdaje sobie sprawę z tego co mówi. Jeśli choremu na raka powie się: „Jest pan chory na raka. Tak to prawda, że przeżywa tę chorobę (strzelam) 30% ale pana objawy są takie, że należy pan do tej szczęśliwej części. Pan będzie wyleczony” – szanse na wyleczenie wzrastają kilkakrotnie. A to jest tylko sposób poinformowania o chorobie. A proszę porównać: „Ma pan raka i niecałe 6 miesięcy życia przed sobą”. Jest różnica, prawda? Mówię tu o raku, bo tego zazwyczaj ludzie się najbardziej boją, ale to może być cokolwiek, chodzi mi tu o przykład. Lekarz to jest ktoś kto ma większą władzę nad nami (psychiczną oczywiście) niż – tak naprawdę – my sami. Jak lekarz powie, że jesteśmy umierający to nawet jeśli przed chwilą wróciliśmy z wyprawy na K-2 – będziemy się czuli jak własne zwłoki.

Ostatnio spotkałem się z radosnym przejawem lekarskiej ignorancji – znajomy usłyszał „ma pan raka”. Żeby się upewnić, trzeba zrobić badania, za 6 miesięcy. Znajomy zapłacił, zrobili badania i … cudownie ozdrowiał. Gdyby traktować lekarza jak autorytet – można sobie naprawdę zniszczyć życie.

Pojawiły się ostatnio w internecie „listy szczęścia”. Streszczenie to: „jak coś zrobisz to będzie ci dobrze, jak nie, to będzie bardzo źle”. Jeśli uwierzymy, że będzie źle – to będzie. Tak naprawdę to e’mailem można co najwyżej kogoś zdenerwować, ale gdyby się dało zrobić tak, żeby ktoś po przeczytaniu – chociażby – złamał nogę to proszę sobie wyobrazić ile listów otrzymują niektóre osoby publiczne. A mimo to żyją. Może to jednak tak nie działa?

Nie traktujmy szeroko pojętych autorytetów jako wyroczni. To tylko ludzie i oni też mogą się mylić, a skutki takich pomyłek są tragiczne wyłącznie dla nas. Wyłącznie.

 Posted by at 13:09
sie 122013
 

„Bo tak się robi”


Bo tak”, „Bo nie”, „Bo tak się robi”, „Tak to jest”, „To tak wyszło”, „Wszyscy tak robią”.

Te i inne tego typu wyrażenia znaczą… dokładnie – nic. Powtarzamy tysiące czynności, wypowiadamy tysiące zdań, ale jeśli ktoś by się zapytał dlaczego tak robimy odpowiadamy „bo tak się robi”. Oto przykład opowiadany przez Zbyszka K. : „Żona wysłała mnie po szynkę do sklepu. Wracam z piękną, dorodną szynką. Żona się pyta – nie obciąłeś końców? Nie – odpowiadam zdumiony – po co? – Bo zawsze się obcina końce. Nie zawracaj mi głowy. Na jakimś spotkaniu rodzinnym pytanie dlaczego obcina się końce szynki zostało zadane najstarszej babci. Ach, odpowiada babcia, bo ja zawsze miałam taką małą brytwannę i jak szynka była duża to się nie mieściła i trzeba jej było obciąć końce”. Dlaczego się obcina końce szynki? – bo tak się robi.

Czasami takie odpowiedzi są świadomą ucieczką („Bo tak, jestem twoim ojcem”) – zdanie, które tylko krzywdzi i niczego nie wyjaśnia, a czasami są usprawiedliwieniem czegoś, co robimy właściwie nie wiedząc czemu „Bo wszyscy tak robią”. Ale czy naprawdę to, co robią wszyscy – przystoi również nam? Warto się zastanowić.

Spotkałem takiego pana, któremu studenci – dla kawału, w zimie, przestawili samochód. Poloneza. Na czyjeś pytanie czy zaciągnął ręczny w samochodzie stwierdził „Nie zaciągam ręcznego w zimie”. Nikt nie ośmielił się zadać pytania „dlaczego nie”, ale ów człowiek pewnie nie znał na to odpowiedzi. Dla osób nie znających się na samochodzie odpowiadam: ręczny czyli ręczny hamulec jest po to, żeby go używać. Nie ważne czy jest lato czy zima. To tak, jakby ktoś jeździł tylko na czwartym biegu, bo „pierwszego nie można używać w zimie”. Nie powinno się zostawiać zaciągniętego ręcznego na dłużej – powiedzmy kilka-kilkanaście dni, zwłaszcza przy dużych skokach temperatury. Ale zaciągnięcie ręcznego nawet na 2 dni na pewno go nie uszkodzi.

Jest to bardzo trudne, jako że już od czasów szkolnych wpajany jest nam właśnie taki sposób myślenia. Zadanie matematyczne: nauczycielka pokazuje sposób rozwiązania. Zdolny uczeń wpada na pomysł, że może to rozwiązać inaczej. Idzie do tablicy, rozwiązuje, dochodząc do tego samego wyniku, może nawet prostszą metodą. Nauczycielka stwierdza – to zadanie rozwiązuje się inaczej – niedostateczny. A dlaczego istnieje wyłącznie jedno rozwiązanie? Bo nauczycielce się nie chce myśleć. Jeśli dziecko jest odważne zapyta się „A dlaczego tak pani profesor?” – usłyszy odpowiedź „Bo to zadanie rozwiązuje się w ten sposób”. Koniec, kropka. A im jesteśmy starsi tym więcej gromadzimy takich „rodzynek” i trudniej jest się ich pozbyć.

 Posted by at 13:06
sie 122013
 

„Być w tym co się robi”


Czasami jest tak, że robimy jedną rzecz, a myślimy o innej. W zależności od sposobu życia ten stan zdarza się częściej lub rzadziej. Zazwyczaj zdarza się to kiedy mamy coś załatwić lub dręczy nas sprawa, którą usiłujemy rozwiązać. Idziemy sobie ulicą i – myślimy o tym co pan dyrektor chciał powiedzieć, kiedy…

Patrząc na nasz sposób życia nie zawsze da się iść i jednocześnie myśleć o tym, że się idzie. Zazwyczaj myślimy, że mamy mało czasu i myślenie o tym, że się idzie jest jego permanentną stratą. Możliwe. Ale im bardziej jesteśmy czymś zajęci umysłowo tym mniej zwracamy uwagę na to, co robimy, jeśli oczywiście jest to zupełnie inna czynność. O takich osobach mówi się: marzyciel, lub ktoś, kto nie zauważa znajomych na ulicy, nawet jak na nich nadepnie.

Kiedy idziemy gdzieś – może nie jest to tak bardzo istotne, aby myśleć o tym co robimy, ale przyzwyczajenia rozciągają się na inne dziedziny życia. Na przykład na jazdę samochodem. Jedziemy samochodem do sklepu. W myślach zastanawiamy się co trzeba kupić i co trzeba jeszcze dzisiaj załatwić i – nagle jesteśmy pod sklepem i nie wiemy jak do niego dojechaliśmy. Albo – jedziemy do pracy lub do domu zamiast do sklepu. Albo – widzimy przed sobą grube drzewo lub inny samochód i okazuje się, że nasz samochód nadaje się wyłącznie na złom.

Czasami myślimy, że niektóre czynności są tak oczywiste, że robimy je automatycznie, zupełnie o nich nie myśląc. Idziemy do pracy. Zazwyczaj rano, jeszcze w stanie letargu, nie zupełnie wiedząc co się z nami dzieje – po prostu nasze nogi gdzieś sobie idą. Myjemy naczynia. Jemy (patrz „Jedzenie/Tycie”). Czasami jest tak, że zjadamy obiad nawet nie zdając sobie sprawy z tego co jemy. Robimy coś nie zdając sobie sprawy z tego, że to robimy. Jak zakochani. Myślą „tylko o jednym” i trudno jest ich „ściągnąć na ziemię”. Myślami są gdzieś daleko.

Starajmy się myśleć o tym co robimy. Naprawdę zaoszczędzi nam to wielu problemów. Nie mówię tu o rozbitym samochodzie, ale takich pomniejszych jak wyrzucenie łyżeczki do kosza i umycie jednorazowego pojemnika po lodach lub posłodzenie jajecznicy.

Pewien nauczyciel mówił, że należy „być w tym, co się robi”. Dla nas jest to dosyć trudne. Zazwyczaj nasz umysł zachowuje się jak małpa, która skacze wszędzie tylko nie siedzi tam, gdzie być powinna. Spróbujmy zrobić jedną rzecz: umyć naczynia, zetrzeć parapet, umyć ręce świadomie, od początku do końca. Zazwyczaj idziemy do łazienki, widzimy mydło, woda już odkręca się sama. Wycierania rąk nie pamiętamy. Z trudniejszych ćwiczeń: ugotowanie obiadu, wyjście z domu, zamknięcie samochodu.

śmieszne, prawda? „Dlaczego mam patrzeć jak zamykam samochód?” – ktoś się zapyta. A to ja mam kontr-pytanie: ile kierowców, po odejściu od samochodu na 10 metrów nie wróci się, kiedy ktoś się zapyta czy zamknęli samochód. Ile osób na tyle świadomie zamykało drzwi na klucz, żeby o tym pamiętać. To samo jest z: wyłączeniem światła, wyłączeniem, żelazka, wyłączeniem kuchenki gazowej, zamknięciem mieszkania, zamknięciem okien itp. To wszystko robimy z myślą o tym, co będziemy robić za chwilę.

Przy wychodzeniu z mieszkania myślimy o: pracy, autobusie, który na pewno nam ucieknie, zakupach. Podobnie przy wychodzeniu z samochodu. Żyjemy tym, co się będzie działo za chwilę bezpowrotnie tracąc to, co jest teraz. Skutkiem tego jest to, że wracamy się z windy zobaczyć czy zgasiliśmy gaz, wracamy się zobaczyć, czy samochód jest zamknięty.

Czasami rzeczy „dostają nóg” i uciekają przed nami „krucogalpokiem, złośliwie przy tym chichocząc”. Przed chwilą mieliśmy w ręku ten: telefon, nóż, guzik, szmatę, klucze, dyskietkę, gazetę, książkę i tysiące innych rzeczy, które w statystycznym mieszkaniu tak często zmieniają miejsce, że wydawałoby się, że ciągle nam coś biega po mieszkaniu. Poza bardzo drobnymi wyjątkami telekinezy (lub kotokinezy – kiedy mamy w domu kota, który zazwyczaj posiada cudowne właściwości przemieszczania rzeczy, zwłaszcza takich, które według niego doskonale nadają się do zabawy, jak: gąbka, szmatka do mycia naczyń, kartka papieru, długopisy, gumki, wszystko co jest małe i można to zrzucić ze stołu i popatrzeć jak spada, jak również kwiatki, dyskietki itp. (słyszałem o kocie, który nosił w pyszczku żyletki nic sobie przy tym nie robiąc – sam je podnosił ze stołu, wystarczyło ją na chwilę tam zostawić)) rzeczy raczej leżą na miejscach, w których je zostawiliśmy. Tylko, że kładąc szmatę odbieraliśmy telefon, a ona była na tyle złośliwa, że tak się schowała za telefonem, że jej nie było widać i nie odezwała się kiedy chodziliśmy po mieszkaniu szukając jej. Wystarczy sobie przypomnieć, że telefon zadzwonił w trakcie zmywania, albo – jeszcze lepiej – świadomie odkładać szmatę.

O ile byłoby prościej zostać na chwilę myślą przy tym, co robimy i potem już spokojnie iść dalej. Na każde pytanie w naszym umyśle w stylu: „czy ja zgasiłam światło” możemy sobie spokojnie i z całą świadomością odpowiedzieć: „tak, dzisiaj, kiedy wychodziłam, a sąsiad właśnie wtedy wychodził, bo stuknął drzwiami.” Kiedy się okaże że to nie sąsiad stuknął drzwiami tylko jakiś włamywacz możemy prawie co do sekundy powiedzieć kiedy to było.

Dla osób które mają ustawiczne problemy z tym czy zgasili kuchenkę, wyłączyli światło, zamknęli samochod itp. mam mają propozycję. Proszę podczas gaszenia światła, zamykania samochodu powiedzieć, w miarę głośno (ale nie na całą ulicę) „teraz zamykam samochód”, „teraz gaszę światło w łazience”, „teraz zgasiłam wszystkie palniki w kuchence”. Powinno pomóc.

 Posted by at 13:04