sie 122013
 

Na wszystko jest odpowiedni czas


Pod takim „wielkim” tytułem chciałbym omówić wszystko co jest związane z czasem. No dobrze, nie wszystko, ale nieco podstaw. Czasem, jego upływem i pomiarami ludzie interesują się od dawna. Ludzie mają zegarki, kalendarze i zazwyczaj dokładnie wiedzą która jest godzina. Jednak rzadko kto z nas wie, że przyroda jak i sam człowiek ma również taki zegar w sobie.

W przyrodzie mamy pory roku. W Polsce jest to: wiosna, lato, jesień i zima. Według kalendarza zgodnego z Tao (tak w ogóle jest to kalendarz księżycowy) jest 5 pór roku, odpowiednio do pięciu przemian: wiosna, lato, jesień, zima i dojo. Niektórzy tłumaczą „dojo” jako późne lato; jakkolwiek jest to tłumaczone, występuje pomiędzy jesienią a zimą – zgodnie z pięcioma przemianami.

Pora roku Przemiana
wiosna Drzewo
lato Ogień
jesień Metal
pomiędzy porami Ziemia
zima Woda

Tak samo jak przyroda, tak i człowiek przechodzi kolejno przez wszystkie 5 przemian:

Okres życia Przemiana Opis
urodziny Woda
niemowlęctwo Drzewo rozwój podstawowych cech
dorastanie Ogień nauka, ciekawość świata, zdobywanie wiedzy, rozwój inteligencji i duchowy
przełom Ziemia zaprzestanie nauki, korzystanie ze zdobytej wiedzy, uzyskanie stabilności, lekcje z doświadczeń
starzenie Metal dojrzałość i doświadczenie czynią człowieka sprawiedliwym i realnym, pomoc innym, mądrość, porządkowanie
śmierć Woda zaprzestanie działań, wiara w umysł, przygotowanie do przemiany.

Człowiek powinien organizować swoje zajęcia odpowiednio do pór roku. Na wiosnę – „wiosenne porządki” tzn. oczyszczanie, wyrzucanie śmieci (te z głowy też), zaczynanie nowych prac, w lecie – można poświęcić czas na pracę, na jesieni – praca powinna być kończona, powinno się przygotowywać do odpoczynku i w zimie – raczej odpoczywać.

Nie znaczy to, że w zimie powinniśmy nie chodzić do pracy, a tak w ogóle to zapaść w sen zimowy. Chodzi tylko o to, żeby chronić energię (siłę), której w zimie mamy o wiele mniej.


Każdy z nas ma w sobie zegar, który steruje „wewnętrznym życiem”, steruje przepływem energii. Na poniższym obrazku jest przedstawiony taki zegar.

Zegar

Każdy z organów ma w czasie doby swoje 2 godziny maksymalnej działalności i 2 godziny minimum energii (spoczynek). Przykładowo: od godziny 1 do 3 max. ma wątroba, a min. – jelito cienkie. Pomiędzy 7 i 9 max. ma żołądek, a minimum żołądka jest od 19 do 21.

Posługiwanie się zegarem jest bardzo proste tylko co z tego wynika – ktoś mógłby zapytać. Już tłumaczę. Zgodnie z max. i min. poszczególnych organów człowiek może wykonywać różne prace lub też powinien odpoczywać. Weźmy pod uwagę:

Żołądek. Żołądek trawi jedzenie. Najwięcej siły ma pomiędzy godziną 7 i 9. Czyli wtedy kiedy powinniśmy jeść śniadanie. Minimum żołądka przypada pomiędzy 19 do 21 czyli kiedy zaczynamy odpoczywać. Zazwyczaj postępujemy odwrotnie – rano nie jemy śniadania, a kiedy żołądek nie ma siły – zaczynamy jeść kolację.

Okrężnica, czyli jelito grube. Odpowiedzialne jest za wypróżnienia. Max. energii ma pomiędzy godziną 5 i 7. Min – 17 i 19. Wiele osób ma problemy z wypróżnieniem. Jeśli korzystają z łazienki w godzinach 17-19 – wcale się temu nie dziwię. O tej porze jelito raczej śpi niż pracuje. Najlepiej korzystać z łazienki rano – pomiędzy 5 a 7.

Ale taki zegar to nie tylko instrukcja dla nas jak powinniśmy żyć. To również informacja o naszym zdrowiu. Są osoby, które budzą się o pierwszej w nocy, wstają, pochodzą, poczytają gazetę – po ok. 2 godzinach idą znowu spać. To najwyraźniej informacja, że coś jest nie w porządku z wątrobą (nadmiar, za dużo siły). Zawały serca zazwyczaj zdarzają się pomiędzy 23 a 1 lub pomiędzy 11 a 13. To max. i min. serca. Jeśli ktoś wyraźnie opada z sił pomiędzy 15 a 17 i najlepiej poszedłby spać – może to wskazywać na słabe płuca. To oczywiście nie jest wystarczające do postawienia diagnozy lecz można dowiedzieć się czegoś o stanie swojego organizmu.

 Posted by at 19:36
sie 122013
 

Zastanie organizmu


Zastanie. Pod takim dziwnym tytułem chciałem powiedzieć o kilku rzeczach. Wiadomo jest, że nieużywane mięśnie i funkcje organizmu zanikają. Jak czasami chodzimy po górach, albo popracujemy fizycznie to potem bolą nas mięśnie, o których nawet nie wiedzieliśmy, że istnieją. Istnieje taki fenomen; wyjaśnię to na przykładzie pracy fizycznej.

Załóżmy, że spędzamy siedzący tryb życia. Czasami wchodzimy po schodach na 1 piętro i to wszystko. I nagle musimy coś zrobić – przepiłować tonę drzewa, wejść na dużą górę, przenieść daleko ciężki plecak itp. Cokolwiek, co nie jest nagłym i dużym wysiłkiem ale trwającym krótko, np.: podniesienie ciężkiej rzeczy, wniesienie lodówki itp. Chodzi o wysiłek trwający np. 2-4 godziny.

Na początku mamy dużo siły. Mniej-więcej przez 5-10 minut. Potem zaczynają nas boleć mięśnie. Potem zaczynają się trząść ręce, robi nam się gorąco i ogólnie mamy dość. Najlepiej iść odpocząć. A otóż nie. Po przemęczeniu się w tym okresie kiedy organizm po 20 minutowym wysiłku wrzeszczy o odpoczynek może się okazać, że mamy o wiele więcej siły i wcale się nie męczymy. Chodzi tylko o to, żeby przetrwać ten pierwszy, silny sygnał, o odpoczynku.

To oczywiście nie jest proste bo jeśli siedzący tryb życia prowadziliśmy przez ostatnie 10 lat to organizm nie przemoże się tak szybko. To może zająć nawet kilka dni. Jeśli „zasiedzieliśmy” się przez np. miesiąc – wystarczy jeden dzień.

Podobnie jest z takimi rzeczami jak: przestawanie jeść lub zmiana diety. Organizm na samym początku krzyczy, że jest mu bardzo źle, ale potem się uspokaja. Jednak znam taką osobę, która nie była w stanie wytrzymać bez jedzenia 10-15 godzin. Prawie zaczęła szaleć i jeść meble. Inna rzecz, że wcześniej, przez długi czas, jadła za dużo i zbyt ciężkostrawne potrawy.

Inny przykład to schylanie się. Przychodzi taki okres kiedy po schyleniu się, aby coś podnieść kręci nam się w głowie i czujemy się tak, jakbyśmy mieli zemdleć. Przykro mi stwierdzić lecz jesteśmy przyzwyczajeni do trzymania głowy najwyżej jak tylko można. Kiedy się schylamy – kręci nam się w głowie. Jeśli mielibyśmy stanąć na rękach – większość ludzi mogłaby tego nie przeżyć. A wystarczy raz dziennie – do wyboru: leżeć z nogami w górze, zrobić „świecę” czy stanąć na rękach. Ochroni nas to przed kręceniem w głowie przy schylaniu się, poprawi krążenie, ożywi mózg, będzie zapobiegać wylewom krwi (żyły będą wiedziały, że ciśnienie krwi się zmienia, a nie, że mają wytrzymywać tylko najsłabsze, a kiedy człowiek się schyli – mogą sobie pękać)

 Posted by at 19:27
sie 122013
 

Sposób, w jaki chodzimy


Chodzenie – można powiedzieć – nic trudnego. Ot, wstajemy i idziemy, zazwyczaj nie myśląc nawet o tym co robimy. Taka prosta czynność, do której jesteśmy przyzwyczajani już od dziecka. Ale…

Zazwyczaj chodzimy w ogóle o tym nie myśląc. Nad czym się tu zastanawiać – ktoś pomyśli. Może jednak jest nad czym.

Większość ludzi chodzi bardzo ciężko. Jak kładą nogi na ziemi to aż się ziemia trzęsie. Wynika to z prostego faktu, że … nie myślą jak chodzą. Zazwyczaj chodzimy w ten sposób: Załóżmy, że stoimy. Podnosimy jedną nogę, przesuwamy do przodu, przesuwamy ciężar ciała do przodu i stawiamy tę nogę. To samo z drugą – podnosimy, przesuwamy ciężar ciała i kładziemy. Czasami ciężar ciała przesuwamy tak szybko, że noga jeszcze nie jest na ziemi, a już otrzymuje pełne obciążenie organizmu. Wtedy spada, uderzając o ziemię.

Prawidłowy sposób jest taki: Podnosimy nogę, przesuwamy ją do przodu, kładziemy na ziemi, a dopiero potem przenosimy ciężar ciała. I po co to? A po to, żeby noga wiedziała czy może w danym miejscu stanąć czy też należy wybrać inne. Czy np. ziemia się nie załamie lub coś nam pod nogami nie pęknie. No dobrze – ktoś może powiedzieć – nie jestem aż tak ciężki, żeby beton się zarwał pode mną więc po co to? Odpowiadam: a w zimie? Dlaczego jest tyle wypadków? Bo noga, jeszcze w powietrzu, jest obciążona. Gdyby położyć nogę, sprawdzić czy utrzyma ciężar całego ciała, a dopiero potem przenieść na nią ten ciężar – chodzilibyśmy o wiele bezpieczniej. Wystarczy myśleć o tym, że się idzie – tak jak to robimy w zimie.


Sposób stawiania stóp też czasem jest niezbyt prawidłowy. Człowiek powinien stawiać stopy tak:

Prosto

Jednak (najczęściej) stawiamy stopy tak:

prawa

Albo we wszystkich innych możliwościach:

lewa zewnatrz wewnatrz

Nieodpowiednie stawianie stóp powoduje nierównomierne obciążenie mięśni i kości, co powoduje wypaczenia i skrzywienia oraz bóle wszelkiego rodzaju: mięśni nóg, pleców, miednicy, kręgosłupa.

Kiedy leżymy wygodnie na plecach, nie napinając żadnych mięśni możemy zauważyć jak się odchylają nasze stopy od pionu. Zazwyczaj wygląda to jak na drugim obrazku – odchylenie prawej stopy w prawo. Sposób życia czy złe nawyki?

Jedną z przyczyn takiego ułożenia mięśni jest … samochód. Prowadząc samochód lewą nogę trzymamy raczej prosto, a prawą odchyloną pod kątem ponad 30 stopni w prawo. Teraz wystarczy sobie policzyć ile czasu spędzamy w samochodzie.

Innym problemem związanym z ułożeniem stóp jest ich odchylanie do wewnątrz lub na zewnątrz. Poprawnie stopy powinny być ułożone na całej powierzchni:

prosto prosto

Jednak często stawiamy stopy wykrzywiając je do wewnątrz:

prawo lewo

lub na zewnątrz:

lewo prawo
 Posted by at 19:26
sie 122013
 

Sen


O śnie właściwie wiemy wszystko. Były przeprowadzane specjalne badania, znamy mechanizm, znamy poszczególne fazy snu. Ale zazwyczaj sen traktujemy jako coś z marginesu, coś co trzeba robić, bo trzeba, ale właściwie nie wiadomo po co.

Tak, wszyscy wiedzą, że sen jest bardzo ważny. Tylko, że… wieczorem jest film, a to jeszcze trzeba coś zrobić na jutro, a to co innego. Czasami chodzimy przez cały dzień właściwie nic nie robiąc a jak już się zaczyna robić wieczór to zabieramy się do pracy.

Pozwolę sobie przypomnieć pory dnia. Jest poranek, dzień, wieczór i noc. Podczas poranka budzimy się. W dniu pracujemy, nosimy coś ciężkiego, wymyślamy itp. Wieczorem uspokajamy się i przygotowujemy się do snu. W nocy śpimy. Jakie to banalne, prawda? Jednak zazwyczaj postępujemy nieco inaczej. Rano tak właściwie idziemy czy jedziemy do pracy – śpiąc. Gdyby nie kawa to w ogóle nie wiedzielibyśmy gdzie jesteśmy. W czasie dnia powoli się budzimy. Kiedy wracamy do domu jesteśmy zmęczeni i gdzieś tak pod wieczór zaczynamy się rozbudzać i zaczynamy pracować. Kiedy jest czas na sen my jesteśmy w środku pracy. Ignorujemy ziewanie oraz to, że już nie widzimy na oczy – pomimo tego, że organizm jest już zmęczony nasz umysł jest na najwyższych obrotach. Jak już przestajemy widzieć – idziemy spać. Rano… śpimy dalej.

A wystarczy tylko przesunąć czynności o jedną porę dnia, aby rano wstawać „żywym”, a wieczorem iść spać ze spokojnym umysłem.

Nasze babcie mówiły, że sen jest najbardziej wartościowy przed 12 w nocy. I to jest prawda. Powiedzmy, że śpimy 7 godzin. Ale o ile lepiej się czujemy idąc spać o 21 i wstając o 4 niż idąc spać o 1 w nocy i wstając o 8. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że czujemy się nawet dwa razy lepiej, mamy więcej siły itp.

Zagłębiając się nieco w ideologię Tao – noc to Jin (zimno, spokój, cisza), dzień to Jang (ciepło, aktywność, praca). W organizmie musi być równowaga pomiędzy Jin i Jang. Jeśli tej równowagi nie ma – powstają choroby. Zazwyczaj jak jesteśmy niewyspani – jest nam ciepło (np. w głowę), jesteśmy ociężali, pieką nas oczy. Typowy brak Jin w organizmie. Brak zimna, orzeźwienia. Dlaczego jak ktoś jest niewyspany to pomaga kiedy zmarznie? Właśnie dlatego – organizm przyjmuje nieco „zimna” (spokoju), którego zabrakło mu w nocy. Innymi rzeczami, które mogą pomóc to kanapka z ogórkiem czy pomidorem. Też nieco orzeźwiają.

Czasami zdarza się tak, że „trzeba coś zrobić jeszcze dzisiaj” i nasuwa się pytanie. Czy taki brak snu można odrobić? Odpowiedziałbym, że można, ale… Powiedzmy, że kładziemy się (powinniśmy się kłaść) do łóżka (dla uproszczenia przyjmę, że jest to równoważne zasypianiu, gdyż zdrowej osobie zaśnięcie nie powinno zająć więcej niż 7-10 minut) o godzinie 22. Tak zazwyczaj. Dzisiaj nagle musimy coś pilnego zrobić i w rezultacie położyliśmy się o 2. Dla uproszczenia powiem, że wstajemy o tej samej porze. Daje to przesunięcie snu o 4 godziny. I tutaj jedna niespodzianka. Nie odrobimy snu wstając później o 4 godziny. Nie wstaliśmy wcześniej tylko położyliśmy się później – aby to odrobić przeba położyć się o te 4 godziny wcześniej. W tym przypadku powinniśmy iść spać o 22-4 = 18. O godzinie 18. Oczywiście jest to nie wykonalne – nawet jak pójdziemy do łóżka o tej porze – nie zaśniemy. Nasz umysł nie jest do tego przygotowany. Ale możemy to odrabiać etapami. Np. przez 4 dni kłaść się spać o 21 – o godzinę wcześniej. Tak, to już jest wykonalne. Ale tak naprawdę… Jednego dnia kładziemy się o 24, innego o 23, jeszcze kiedyś o 2 w nocy i te godziny „niedospania” coraz bardziej się kumulują. Nawet nie pomyślimy o tym, żeby położyć się wcześniej. A nawet jak pomyślimy to i tak tego nie zrobimy. I tu smutna prawda. Organizm będzie się starał obronić. W ten czy inny sposób. Jeśli nawet będziemy w miarę zdrowi (tzn. nie będzie nas nic bardzo bolało, bo głowa się nie liczy, prawda?) to powiedzmy na starość odejdziemy z tego świata o rok szybciej. Organizm nie weźmie energii z niczego – wcześniej czy później ubytek da o sobie znać.

Ale wychodząc ze strasznej wizji – jako że większość osób nie dosypia – może coś innego. Im bardziej jesteśmy nie wyspani tym większe szanse ma organizm na złapanie jakiejś choroby. Przeziębiamy się kiedy jesteśmy przemęczeni. Wyskakują nam wtedy pryszcze, łatwiej się zarazić. Osoba wyspana jest zdrowa i nie zachoruje. Warto nad tym pomyśleć, pomijając nawet taki prosty fakt, że o wiele lepiej się czuje.

I na koniec taka mała sugestia. „Osoby dobre mniej śpią”. Osoba, która pomaga innym, jest miła czy uprzejma – nie potrzebuje tyle snu co np. tyran czy „bandzior”. Nie wierzycie? Najłatwiej jest to przedstawić na odwrotnym przykładzie: Idziemy do pracy. Po drodze psuje nam się samochód. Brniemy po kostki w błocie. W pracy na kogoś wrzeszczymy. Po powrocie do domu kran nam się urywa i cała łazienka jest zalana wodą. itp. Na co mamy ochotę już wczesnym wieczorem (abstrahując od ubicia kogoś, najlepiej wroga – tak przy okazji)? Na to, żeby wreszcie iść spać.

 Posted by at 19:15
sie 122013
 

Mycie


Krąży sobie taka informacja, że myć należy się często, najlepiej stosując odpowiednie środki (płyny, żele, specjalne mydła). Szczególnie wrażliwe części ciała należy myć nawet 2-3 razy dziennie. Wielu ludzi kąpie się codziennie, czasami rano i wieczorem stosując przy tym różne płyny. Oczywiście, jeśli ktoś pracuje w kopalni – nie ma się czemu dziwić, chociaż poranna kąpiel jest jednak nieco dziwna. Ale – szczególnie panie – kąpią się dwa razy dziennie jednocześnie siedząc w domu. I nie to, żeby drapały tynk czy przeprowadzały generalny remont. One prasują, gotują, poczytają książkę, a potem koniecznie się muszą wykąpać (stosując antybakteryjne mydło) aby … być czystą.

Jest bardzo delikatna granica pomiędzy tym, że ktoś się powinien wykąpać a tym, że może sobie tę kąpiel darować. To jest rzecz każdego z osobna i nikt inny nie może o tym zadecydować. Ale zbyt częste mycie szkodzi. Tak – nadmiar „czystości” też szkodzi. Człowiek potrzebuje nieco brudu, aby się zdrowo rozwijać. Przede wszystkim chodzi o bakterie skórne, które tworzą naturalną ochronę przed światem. Zbyt częste mycie oraz używanie środków myjących (im lepiej myje tym bardziej szkodzi) niszczy tę naturalną ochronę skóry. Chodzi też o te „inne” drobnoustroje, na które organizm musi się nauczyć reagować, bo jak się nie nauczy to potem nawet z przysłowiowego brudu za paznokciem może ciężko chorować.

Weźmy na przykład poranne mycie. Poranne mycie po wstaniu z łóżka, a nie po powrocie z nocnej zmiany. Ktoś wstaje rano i bardzo dokładnie się myje. Dobrze – po czym? Pomijając niektóre choroby, które powodują nadmierne pocenie w nocy zazwyczaj nie robimy nic tak brudnego, aby trzeba było zaraz rano iść pod prysznic. Jeśli ktoś się poci, bo ma 30 stopni w pokoju to niech otworzy na noc okna. Najlepsza temperatura w sypialni to ok. 18 stopni – pomijając różne przyzwyczajenia osób do mieszkania w prawie saunie (np. 27 stopni). Jeśli komuś się nie podoba jego własny zapach to niech zmieni dietę. Pachniemy tym, co jemy. Silny, kwaśny zapach jest powodowany zazwyczaj przez mięso. Jak ktoś nie wierzy niech sobie zje dużo pietruszki na śniadanie i po 2-3 godzinach niech sprawdzi jak pachną jego ręce.

Czasami jest tak, że ktoś myje się rano jednocześnie nie myjąc wieczorem. Polecałbym jednak zmienić to przyzwyczajenie. Po całym dniu – nawet gdybyśmy tylko chodzili po mieście w długich spodniach – na naszej skórze gromadzi się kurz. Oczywiście wszystko zależy od miejsca i od pory roku. Jeśli myjemy się dopiero rano to 1) wycieramy brud w pościel 2) jeśli natrafiliśmy na coś np. żrącego to dajemy temu całą noc czasu do działania. Może się zdarzyć tak, że pory skóry będą zatkane i przez noc skóra nie będzie mogła oddychać. Ale jest też inny powód. Mycie się to nie tylko usuwanie brudu ze skóry. To także masaż całego ciała. O wiele lepiej się śpi po masażu.

Zbyt częste mycie wrażliwych części ciała – szczególnie dla pań – lub używanie silnie działających mydeł lub płynów może spowodować wszelkie zapalenia lub upławy. Może też powodować powstawanie brzydkiego zapachu. Jeśli ktoś cierpi na takie dolegliwości proponuję mycie (podmywanie) nie częściej niż raz na 1-2 dni przegotowaną wodą bez wszelakich dodatków. I nie raz – tylko np. przez miesiąc.

Jeśli ktoś nie twierdzi, że bez mydła umarłby w ciągu doby polecam inny rodzaj wieczornej kąpieli. Zajmuje ok. 15 minut. Wystarczy miska z wodą, niewielki, DRAPIĄCY ręcznik lub szmatka lniana – np. 50 x 100 cm – zresztą do wyboru. Moczymy szmatkę w misce, wykręcamy i myjemy się nią kilka razy dokładnie i stanowczo przecierając skórę. Tak jakbyśmy się wycierali. Bez mydła, bez płynów do kąpieli. Jeśli ktoś ma suchą skórę może wlać sobie do miski olejku dla niemowląt. Po pierwszych razach będziecie się czuli jak nowo narodzeni po wyjściu z gabinetu masażu. Osobiście wypróbowałem ten sposób myjąc się tak od kilku lat i mogę powiedzieć, że do mycia ciała (poza niektórymi wyjątkami) nie potrzebne jest ani mydło ani różne płyny. Tutaj jeden warunek – w ten sposób powinno się myć codziennie, dokładniej co wieczór – zwłaszcza w lecie. W zimie można co drugi czy trzeci dzień. Jak jest bardzo gorąco można nawet dwa razy dziennie, np. po przyjściu z pracy – z zimną wodą w misce. Jeśli ktoś tylko nie twierdzi, że musi być mydło – bardzo polecam.

Jeszcze takie jedno „polecenie”: „myj ręce po wyjściu z ubikacji”. Bardzo proszę, jednak istotniejsze byłoby mycie rąk PRZED skorzystaniem z ubikacji. Na dworze brudzimy się znacznie bardziej niż … sobą.

 Posted by at 19:13
sie 122013
 

Mydła i preparaty antybakteryjne


I znowu reklama. Tylko umycie takim mydłem daje uczucie czystości. Bzdura kompletna. Nasza skóra ma naturalną ochronę przez czynnikami zewnętrznymi – są to właśnie bakterie i odpowiedni odczyn PH. Umycie mydłem antybakteryjnym rąk – no cóż, ręce są raczej odporne, przez wiele zazwyczaj przeszły, najwyżej zejdzie z nich skóra (informacja potwierdzona). Za to nie potrafię sobie wyobrazić umycie takim mydłem całego ciała czy też okolic najbardziej czułych, np. krocza. Tam, gdzie naturalna ochrona jest najbardziej potrzebna właśnie tam ją takim mydłem niszczymy. Uzyskamy podobny efekt gdybyśmy się umyli domestosem, no, może tylko będziemy ładniej pachnieć, zresztą rzecz gustu.

Można jeszcze pomyśleć o tych wszystkich antybakteryjnych kosmetykach do mycia twarzy. Czy bardziej pomagają czy bardziej szkodzą. Według medycyny chińskiej trądzik nie jest wynikiem działania bakterii tylko zaburzeń w organizmie, więc zabijanie bakterii nic nie da. Zazwyczaj nie daje. A przy okazji zabija się te pożyteczne bakterie.

 Posted by at 19:09
sie 122013
 

„Tylko wydezynfekowane…


… jest naprawdę czyste” – Uśmiecha się pani z ekranu trzymając w rękach preparat do mycia muszli o zapachu leśnej płukanki do zębów. Chciałem tu napisać o rozprzestrzeniającej się obawie – obawie przed BAKTERIAMI.

Telewizja straszy nas, że nawet jak coś wyszorujemy to i tak gdzieś po kątach będą BAKTERIE widziane tylko w nadfiolecie. Swoją drogą ciekawe – zazwyczaj nie widzimy bakterii, bo są za małe. Niebieskie światło je powiększa? Ale mniejsza o reklamy. Nasza kultura wpaja nam już od dziecka, że bakterie są straszne, szkodliwe i że trzeba z nimi walczyć. A ja powiem coś zupełnie innego. Jak zwykle, zresztą.

O ile jestem się w stanie zgodzić, że bakterie w ustępie nie są bardzo potrzebne (aż tak bardzo szkodliwe znowu nie są – pochodzą z naszych organizmów) i że można używać czegoś, żeby się ich pozbyć, to namawianie do wygotowywania naczyń czy mycia ich w domestosie bo „tylko wydezynfekowane jest naprawdę czyste” jest dużą przesadą. O ile mamy jeszcze na tyle rozsądku, żeby nie myć domestosem naczyń to używamy różnych kosmetyków, na przykład: (zobacz) mydła antybakteryjne.

Jeszcze tylko chciałem wspomnieć o jednej nauczycielce, która nakrzyczała na dziecko kiedy się dowiedziała, że wykąpało psa w wannie. Jej niepodważalnym argumentem było to, że „na wannie pozostają zarazki z psa i można potem umrzeć”. Byłem za mały, żeby coś powiedzieć, ale pamiętam to do dzisiaj. Tak jakby wanny nie można było po prostu umyć. To naprawdę wystarcza, nie trzeba jej gotować w kwasach i wypalać w ognisku. Bakterie są, były i będą. A tylko od organizmu zależy co z nimi zrobi. Używając wszystkiego co zabija bakterie – zazwyczaj uzyskujemy taki efekt, że zabijamy bakterie skóry, chroniące nas przed wszystkim. A potem się dziwimy dlaczego chorujemy.

 Posted by at 19:08
sie 122013
 

Potrzeby, ograniczenia, nałogi, zmiany


Czasami po zadaniu pytania „Co chciałbyś” można usłyszeć: A więc tak: nie chciałbym dalej pracować z tym głupim szefem, nie chciałbym, żeby mój samochód ciągle się psuł, nie chciałbym tak długo siedzieć w pracy, nie chciałbym zarabiać tak mało jak dotychczas…

Lista taka może być bardzo długa, w zależności od tego ile rzeczy chcielibyśmy zmienić, ale… Tak naprawdę to nie odpowiedzieliśmy na pytanie. Pytanie brzmiało: „co chciałbyś”, a nie „czego nie chciałbyś”. Mała różnica, ktoś powie. A ja odpowiem, że różnica jest bardzo duża. Wystarczy sobie wyobrazić taką scenę:

Kolejka do kasy biletowej na dworcu w Warszawie. Co chwilę kolejna osoba podchodzi do okienka i wyraża swoje życzenie. Aż w końcu ktoś podchodzi (np. my) i mówi, z dużą ekspresją „NIE CHCĘ JECHAĆ DO KRAKOWA!”. Konsternacja. To jest dokładny przykład niewłaściwej odpowiedzi na pytanie „co chciałbyś”.

Proszę sobie przypomnieć jakąś sytuację kiedy musieliśmy odpowiedzieć na pytanie: co chcemy. Każdy, kto był w takiej sytuacji wie, że czasami jest bardzo trudno odpowiedzieć. Nie myślimy wtedy tylko o tym, co chcemy, ale co się stanie jak to dostaniemy lub też co sobie druga osoba (lub ktoś inny) pomyśli. A nawet jak coś już chcemy i powiemy, że tak chcemy i tak nie wierzymy w to, że tak będzie.

Pragnienie, wiara, oczekiwanie.

Takie trzy magiczne słowa. Może czegoś pragniemy, ale nie wierzymy, że tak się stanie. Może nawet wierzymy, ale nie oczekujemy tego. O ile wiarę w coś łatwo sobie wytłumaczyć, to oczekiwanie może być nieco zagadkowe. Wyjaśnię to humorem żydowskim:

W pewnym żydowskim mieście (i okolicy) nastała susza. Plony wymierały, bydło chodziło głodne. Wreszcie zebrali się najważniejsi miasta, aby w synagodze modlić się o deszcz. Poszli do rabina. Rebe – mówią – przyszliśmy modlić się o deszcz. Dobrze, ale deszczu nie będzie – odpowiada rabin. Ależ dlaczego – pyta tłum. Bo nie ma w was wiary. Ależ Rebe, tak nie można, przecież przyszliśmy tutaj modlić się o deszcz, wszyscy w to wierzymy… Tak? – odpowiada rabin – a gdzie macie parasole?

W humorze mowa jest o wierze, ale według mnie bardziej pasuje on do wytłumaczenia właśnie oczekiwania na coś. Wierzymy, że tak się stanie, ale nie oczekujemy tego. Inny przykład – nic mi chwilowo nie przychodzi do głowy. Jak coś przyjdzie to napiszę.

Ludzie chcą być chorzy i nieszczęśliwi. Oczywiście nie wszyscy (powiedziałbym – na szczęście). Kogoś zaszokowałem takim stwierdzeniem? Wystarczy popatrzeć na zgromadzenie rodzinne z jakiejkolwiek okazji. Mogą być urodziny. Przychodzą rodzice, babcia, ciocia i inne kawałki rodziny. Po jakiejś godzinie przestaje się mówić o tym, że jeszcze nie tak dawno dziecko było w wózku i zaczyna się mówić o … chorobach. A bo wiesz, ja tu miałem taki obrzęk, ale jakoś samo przeszło. Ktoś miał bolące zęby, ktoś złamał paznokieć. Po chwili zaczyna się licytacja. Kto potrafi wymienić jak najwięcej chorób, które miał, ma lub przeszedł. Im bardziej wymyślna choroba tym lepiej. Najbardziej punktowane są choroby nieuleczalne lub wycięcia organów. „Eee, taka grypa to nic. Co to są 3 dni!?! Jak ja ostatnio miałam grypę to przez 2 tygodnie nie mogłam wstać z łóżka, brałam antybiotyki co 6 godzin, nawet w nocy, ale to jeszcze nie koniec! Okazało się, że to była grypa z powikłaniami i musieli mi wyciąć pół wątroby!”. Wow! To dopiero cudo. Wszyscy słuchają, wpatrzeni jak w tęczę. Tylko dziecko, które właśnie ma urodziny siedzi jak na tureckim kazaniu. Jest zdrowe więc nie ma co powiedzieć. Nieśmiało udaje mu się wtrącić „a mnie ostatnio ząb bolał”. Cisza zapada nad stołem i każdy w potępieniu patrzy, aż dziecko staje się takie malutkie, że nie widać go przy stole. Dziadek ma sztuczną szczękę, a resztkę zębów wyrywano mu bez znieczulenia, babcia ma sztuczną nerkę, ktoś tam rozrusznik serca, a berbeć będzie tutaj marudził o bolącym zębie.
I trwa licytacja. Ten, kto ma więcej chorób – wygrywa.

Ależ wcale nie musi być żadnego zebrania rodzinnego. Wystarczy jak spotkają się dwie starsze panie na ulicy. Czasami słyszę strzępki rozmowy: „A cześć, wiesz co? Doktor przepisał mi silniejsze tabletki, bo …”.

Dlaczego nie rozmawia się o tym co jest dobrego, miłego, życzliwego w życiu. Zazwyczaj mówimy o chorobach, przeciwnościach, awariach, kłopotach. „A cześć, co słychać? – Ach, zlew mi się urwał, żona wpadła pod samochód, dziecko włożyło palce go gniazdka…”. Jakie to typowe. A wystarczyłoby powiedzieć „Dziękuję, dobrze, świetnie się dzisiaj czuję (lub lepiej się dzisiaj czuję lub „coraz lepiej” – zdanie według Silvy), mam dużo ciekawych rzeczy do zrobienia, a potem idziemy z żoną do parku (na film, do teatru, cokolwiek)”. O wiele lepiej brzmi, prawda? No tak, ale tego nikt nie będzie słuchał. Kto będzie słuchał kogoś, kto mówi, że wszystko jest dobrze. Że nic się nie stało, że jest mu dobrze. JAK KOMUś MOŻE BYĆ DOBRZE W ŻYCIU?!?

Wstydzimy się mówić o tym co jest dobre. A potem się dziwimy skąd jest tyle nieszczęścia na świecie. A o czym rozmawiamy?

Kolejną rzeczą w udowadnianiu tego, że lubimy chorować jest to, jak się zachowujemy. Wiemy, że dana rzecz nam szkodzi i nadal, z pełną świadomością ją robimy. Oczywiście nie mówię tu o nałogach, bo to jest zupełnie inna rzecz, mówię tu o rzeczach bardziej przyziemnych, na przykład: zbyt ciepłe lub zbyt luźne ubieranie się, picie (dużej ilości) kawy. Niektóre osoby kiedy się źle czują pomimo tego zabierają się do: mycia okien, sprzątania, zakupów itp.

Powiedziałem też, że ludzie lubią być nieszczęśliwi. Mechanizm jest podobny. Im ktoś jest bardziej nieszczęśliwy tym jest mu „lepiej”. Otrzymuje wyższe notowania w komunikacji międzysąsiedzkiej. Osoba, która jest szczęśliwa w ogóle się nie liczy. Ale ileż bardziej jesteśmy okrutni wobec siebie? Przez cały czas chodzi nam po głowie, że ktoś chce nam dokopać, że ktoś się z nas śmieje. Pokażę to na przykładzie dziewczyn. Wyglądają jak szkielet w pracowni biologicznej, a twierdzą, że są grube (ciekawe, że nie spotkałem jeszcze „dużej” dziewczyny, która twierdziłaby, że jest chuda). Oglądają się za nimi tuziny facetów, a twierdzą, że są nieatrakcyjne. Po komplementach w stylu: „masz ładny tyłek” odpowiadają „acha, to twierdzisz, że jestem gruba i mam tyłek jak żarna”. Niektóre dziewczyny twierdzą, że nie da się na nie patrzeć i nie wyjdą z domu dopóki się nie pomalują. Co gorsza, nawet nie wyniosą śmieci bez makijażu, bo „mogą kogoś spotkać”. Po kąpieli w pachnących ziołach koniecznie muszą użyć dezodorantu „bo brzydko pachną”. Ośmieliłbym się powiedzieć, że boją się pomyśleć – tak, tylko pomyśleć – że mogłyby być ładne. Nawet taka nieśmiała myśl, nic więcej.

Największym ograniczeniem jest nasz umysł. Ograniczani jesteśmy przez to, co myślimy. Ktoś mógłby pomyśleć, że jest piękny i atrakcyjny, ale nie pomyśli bo … bo nie pomyśli. Ile jest rzeczy, których nigdy nie zrobimy, bo nie pomyślimy o nich lub też – „wiemy” że tego się nie da zrobić. A ile wynalazków powstało dzięki ludziom, którzy nie wiedzieli, że czegoś tam się nie da zrobić.

Ktoś kiedyś powiedział, że jesteśmy wolni. Że mamy wolny wybór. Tak naprawdę nawet jeśli szczątki takiej prawdziwej wolności nam jeszcze pozostały to sami sobie nakładamy kajdany i tak żyjemy ciesząc się z … wolności. Ile jest takich rzeczy, które wmawiamy sobie, że MUSIMY zrobić. MUSZĘ: iść do sklepu, wysłać list, coś policzyć, naprawić samochód, wypić kawę. Tak naprawdę to jest tylko i wyłącznie nasz wybór i sami sobie wmawiamy, że musimy. Czy naprawdę muszę iść do sklepu? A co się stanie jeśli nie pójdę? Umrę czy zawali się świat? A mogę iść do tego sklepu jutro? Mogę. A więc wcale nie muszę. Mnóstwo rzeczy moglibyśmy zamienić na: bardzo chcę. BARDZO CHCĘ: iść do sklepu, iść na rower, wypić kawę.

A wszelakiego rodzaju nałogi? Czasami tak bardzo ograniczają naszą wolność, że aż nie zdajemy sobie z tego sprawy. I znowu nie mówię tu o nałogach fizycznych tylko o tych trudniej zauważalnych – psychicznych. Ktoś po przyjściu do domu czyści sobie buty. Ktoś inny nie usiądzie na kanapie jeśli narzuta jest nieco krzywa. Ktoś myje ręce kilka razy na godzinę. Ktoś codziennie wyłącza telewizor z gniazdka (bo tak się robi) chociaż obok, do tego samego gniazdka jest podłączona lampa i nikt jej nie rusza. Sami sobie wymyślamy kolejne rzeczy do zrobienia i sami sobie wymyślamy kolejne kajdany.

Człowiek w własnym życiu może bardzo dużo zmienić. A wszystko zaczyna się od myśli. Nie da się niczego zmienić, jeśli nie zostało o tym wcześniej pomyślane. Ale wiele osób zachowuje się jakby miało klapki na oczach. Widzi tylko tyle, żeby się nie potknąć idąc do przodu i to wszystko. Od nich właśnie pochodzą różne stwierdzenia typu: bo tak, nie staje się z dzieckiem przed lustrem, bo się nie staje. Podczas burzy trzeba wyłączać telefon komórkowy, bo przyciąga pioruny i inne, temu podobne. Rzeczy wymyślane bez jakiejkolwiek podstawy i od razu traktowane jako dogmaty. Przykład: „Nie staje się z małym dzieckiem przed lustrem”. Ktoś zaintrygowany zapytałby dlaczego. – Bo tak się nie robi. – A dlaczego tak się nie robi? – Ach, przestań się wygłupiać, znowu zaczynasz? Że też z tobą nigdy nie da się normalnie porozmawiać. I na tym kończy się rozmowa. Nikt nie zna odpowiedzi.

Miałem kiedyś studenta. Zdolny i dobrze się uczył. Na koniec zapytałem się go jaką chciałby ocenę. Niepewnie powiedział, że chciałby 4. Po jego minie wiedziałem, że jednak nie bardzo. Zapytałem się czy jest pewny, że 4 mu wystarczy. Yyyy, no może 5? To proszę się zdecydować – powiedziałem. Nie – odparł – 4 wystarczy. Mogłem mu wpisać piątkę, ale on sam, w swoim umyśle nie wierzył, że mógłby ją dostać. Otóż i sekret ludzi, którzy osiągnęli jakąś karierę. Oni wiedzieli, że im się to uda, nawet jeśli na coś nie zasłużyli. Oni tylko w to wierzyli.

Ludzie boją się zmian. Każdych – i tych na lepsze i tych na gorsze. Ktoś mógłby sobie ułatwić pracę i wie jak to zrobić – ale tego nie zrobi. Znam instytucję, w której system komputerowy czeka gotowy na wdrożenie już od 2 lat. Oszczędziłby pracownikom około połowy pracy, zwłaszcza żmudnej – rachunkowej. Nic z tego. Ludzie wolą (autentycznie) rysować rubryki w zeszytach i robić w nich kreski i pod koniec dnia, tygodnia, miesiąca i roku liczyć ręcznie wszystkie kolumny zamiast posługiwać się czytnikiem kodów paskowych. Panicznie boją się zmian – w tym wypadku takich, które ułatwiłyby im pracę.

I na koniec jeszcze jedna rzecz. Jedno proste stwierdzenie: Nic nie jest nam dane raz na zawsze. Zapominanie o tym stwierdzeniu jest przyczyną wielu problemów i strat.

Zostajemy wyrzuceni z pracy, porzucają nas partnerzy życiowi, chorujemy itp. właśnie dlatego, że zapominamy o tej prawdzie: nic nie jest nam dane raz na zawsze.

Na początku, w pracy, przychodzimy przed czasem, pracujemy jak dzikie osły, żeby się tylko pokazać z najlepszej strony. Z biegiem czasu przychodzimy spóźnieni o pół godziny i … siedzimy w internecie zamiast pracować.

Podrywamy jakąś panią. Zanosimy jej kwiatki, wyrywamy jej torebkę z ręki wagi 5 dkg, śpiewamy pod jej oknami. Z biegiem czasu nasza wybranka widzi kwiatki raz na rok – na urodziny, o których w dodatku przypomnieliśmy sobie tydzień później. Sama nosi zakupy wagi 15 kg i zanosi zepsute żelazko do naprawy.

Słynne stwierdzenie: „jak się ożeni to się odmieni„. Oczywiście, że się odmieni – ale dokładnie w tym kierunku jak dotychczas. Jeśli na początku kobieta dostawała kwiatka raz w miesiącu, teraz dostaje 2 rocznie, to jakiś czas po ślubie będzie dostawała kwiatka raz na dwa lata. Jeśli na początku facet sprzątał w domu co tydzień, a teraz sprząta co dwa tygodnie to potem będzie sprzątał raz w miesiącu, i tak dalej. Każdy ma swój indywidualny tok rozwoju, a to, czy będziemy szczęśliwi zależy od tego jak blisko siebie będą ludzie mieszkający razem, którzy będą się w tym czasie „rozwijać”. Bo jeśli rozwój podąży w przeciwnych kierunkach – po jakimś czasie Ci ludzie staną się sobie obcy. I nic się z tym nie da zrobić. Ale tu pocieszenie – jesteśmy tacy, jacy chcemy być. I w jakim kierunku będziemy się rozwijać to zależy tylko od nas. Powtarzam – tylko od nas. Nie od mamy, babci, pracy czy środowiska. To nam może pomóc lub przeszkodzić, ale nasz rozwój jest zależny tylko od nas.

Zdrowie czy choroba też nie jest nam dane raz na całe życie. Warto się nad tym zastanowić.

 Posted by at 19:07
sie 122013
 

Choroby psychosomatyczne


Duży procent z wszystkich chorób to choroby psychosomatyczne. To znaczy wywołane świadomie lub nie świadomie przez nasz umysł. Z czego się biorą? Z tysiąca rzeczy, między innymi:

  • negatywnych myśli
  • odbioru negatywnego przesłania
  • przekonania o jakimś fakcie
  • i innych

Onegatywnych myślach było dużo. Teraz o odbiorze negatywnego przesłania. Przychodzi kichająca osoba do pracy, z nosa jej cieknie, zużywa paczkę chusteczek w 10 minut i wszystkich dookoła przekonuje: „Nie podchodź do mnie, bo się zarazisz. Naprawdę; już kilka osób boli gardło”. Ona naprawdę w to wierzy i bardzo się stara (oczywiście podświadomie). Twierdzi że jest w stanie zarazić każdego, na kogo popatrzy. Gdyby było tak naprawdę to już w autobusie połowa ludzi zaczęłaby kichać, ale jakoś nie chcą. Dziwne. A ja powiem dlaczego. Oni nie wiedzą, że mają zachorować. W pracy co innego – każdemu można to powiedzieć.

Potem wystarczy tylko jedno kichnięcie, ot chociażby z powąchania pieprzu. Acha – to pewnie zaraziłam się w pracy od tej osoby. To wszystko. Zazwyczaj na stwierdzenie że „czymś cię zarażę” kierowanym do mnie odpowiadam, że nie. Nie przyjmuję jej twierdzenia, że coś mi może zrobić i dodaję, że jeszcze nie znalazła się osoba, która by mnie czymś zaraziła. Naprawdę – jeszcze nie znalazła się osoba, która zaraziłaby mnie np. katarem lub grypą.

Mogę to śmiało powiedzieć: zdrowy organizm nie zachoruje. Zdrowy organizm ma na tyle siły, żeby zwalczyć KAŻDĄ chorobę. Dopiero kiedy przeszkadzamy mu w tym – choroba zwycięża.

trzecim, wymienionym tutaj źródłem są przekonania. Zdania – twierdze wmawiane nam przez rodziców / babcie przez długie lata. „Nie wychodź na dwór z mokrą głową bo się przeziębisz”. To nic, że na dworze jest 35 stopni. I tak się dziecko przeziębi. Bo mama tak mówiła. Mama – jako autorytet. „Nie skacz tutaj bo złamiesz sobie nogę” – jakie to słodkie. Dziecko – potem dorosły, może być astronautą, ale wie, że jeśli skoczy z tego murku, który ma pół metra to złamie nogę. A wystarczy powiedzieć „Nie skacz z tego bo MOŻESZ sobie coś zrobić”.

Inne zdanie to: „Nic w domu nie może się zmarnować”. Mamy w szafce lekarstwo – doskonałe na przeziębienie. Widzimy je codziennie przy myciu zębów. No, jest lato, jest nam nie potrzebne. Ale wiemy, że data ważności kończy mu się z końcem roku. Jest jesień – najlepszy okres na katar, a my przecież mamy to lekarstwo na katar – świetne i wkrótce trzeba będzie je wyrzucić, a w domu nic się nie może zmarnować. Co robimy? Przeziębiamy się.

Inną „twierdzą” są odruchy. Kiedy małe dziecko się czegoś boi – mama daje mu jeść. Dziecko przestaje płakać. Raz, drugi, trzeci. Kiedy już będzie starsze – będzie miało zakodowane. Boisz się – jedz. Jedz, to Cię uspokoi. Wiele jest przypadków osób, które jedzą, nie wiedząc dlaczego. Po prostu w pewnych trudnych sytuacjach muszą coś zjeść. To może być tego przyczyną. A zrozumieć przyczynę – jest pierwszym krokiem do zmiany.

Wszelkie „poważne” choroby jak np. rak również mogą być wywoływane psychosomatycznie. Zazwyczaj do roku przed wystąpieniem choroby osoba dorosła przechodzi przez tzw. „utratę obiektu miłości”. Może być to utrata kogoś bliskiego, współmałżonka, utrata ukochanej pracy, idei itp. Człowiek stwierdza, że nie ma po co żyć i wybiera sobie (podświadomie) chorobę, która – według niego – najszybciej pozwoli mu umrzeć. Jeśli dana osoba najbardziej boi się raka – wybiera raka. Jeśli zapalenia płuc – dostanie zapalenia płuc.

Inną przyczyną jest … bezmyślność. Czasami jest tak, że żyjemy w pewnym środowisku. Za środowisko uważam – dom, dietę, pracę, sposób zachowania. Po jakimś czasie okazało się, że jesteśmy chorzy. Na przykład na nerki. Idziemy do szpitala – leżymy tam 2-3 miesiące i lekarz mówi nam, że jesteśmy zupełnie zdrowi, że możemy iść do domu. Pakujemy swoje rzeczy i wracamy … „na stare śmiecie”. Do tych samych warunków, do tych samych sposobów myślenia, które wpędziły nas w chorobę. Po 3-6 miesiącach znowu jesteśmy w szpitalu. „Choroba nerek nie została wyleczona i się odnowiła” – chwalimy się wchodząc. A właśnie, że nie. Ostatnim razem zostaliśmy zupełnie wyleczeni tylko sami, na swoje własne życzenie znowu zachorowaliśmy. Tak, to już jest głupota, ale takie właśnie są przypadki. Nie wystarczy wyleczyć chorobę, trzeba w przyszłości unikać warunków, które ją spowodowały.

 Posted by at 19:06
sie 122013
 

Dlaczego dzieci chorują?


Dlaczego niektóre dzieci są tak bardzo chorowite, a inne zupełnie zdrowe i w prawie nie wiedzą jak wygląda lekarz?

Na chorobę dziecka może wpłynąć wiele czynników zewnętrznych jak nieprawidłowe odżywianie, zatrute środowisko. Ale dochodzi do tego inny, bardzo ważny czynnik, który jest dosyć często zupełnie pomijany. I właśnie o tym chciałem napisać.

Powód pierwszy: korzyści z choroby. Ktoś dorosły powie – a jakie dziecko może mieć korzyści z tego, że jest chore i źle się czuje. A bardzo duże. Czasami rodzice zauważają dziecko dopiero wtedy, jak coś mu jest. Czytają mu książeczki, przytulają je, pozwalają patrzeć do późna na telewizor, taki pan, którego nigdy nie ma w domu teraz siedzi przy łóżeczku i nazywa się tatuś, czasami dochodzą do tego smakołyki. Oczywistym odruchem jest dawanie dziecku jeszcze więcej kiedy jest chory lecz jeśli brakuje mu tego w codziennym życiu – dziecko będzie chorować tylko po to, aby to otrzymać. Paradoksalnie – rozpieszczanie dziecka w czasie choroby może powodować jej częste nawroty (tej samej lub innej).

Powód drugi: zwrócenie na siebie uwagi. Czasami dziecko stara się pokazać rodzicom, że coś jest nie w porządku. Że jest mu źle, że coś mu się nie udaje. Jeśli rodzice nie będą na to zwracali uwagi przez dłuższy czas – dziecko może zachorować tylko po to, aby powiedzieć „słuchajcie, ja tutaj też jestem i jak mnie nie słuchacie to teraz zaczyna mnie boleć coraz bardziej – może teraz się mną zajmiecie i wysłuchacie co chcę powiedzieć”. Takiej choroby często nie da się wyleczyć dopóki nie „wysłucha” się dziecka.

Powód trzeci: choroba, złość matki. Kiedy matka przechodzi jakąś chorobę, kiedy matka się denerwuje, jest w depresji – dziecko zaczyna źle się czuć. Zazwyczaj wtedy matki mówią „mam tyle spraw na głowie, a on/ona do tego zaczyna chorować (grymasić, szaleć, nie słuchać, bać się, itp). Chińska zasada mówi, że aby wyleczyć dziecko należy najpierw wyleczyć matkę. NIE DA SIE wychować zdrowego dziecka jeśli matka jest chora. Dziecko tak bardzo się martwi chorobą matki, że samo zaczyna chorować. Nie należy leczyć dziecka – po wyleczeniu matki dziecko samo wyzdrowieje.

Powód czwarty: brak miłości, kłótnie w rodzinie. Najczęściej jest tak, że kiedy rodzice się kłócą, istnieje „separacja od łoża i stołu” to dziecko zaczyna chorować. Choruje wiecznie na anginę, chodzi przeziębione i tak właściwie nic mu nie pomaga. W takim przypadku jedyne co można zrobić to starać się stworzyć mu w miarę normalną, kochającą rodzinę. To nie w dziecku jest problem tylko w rodzicach i to oni potrzebują terapii. Może nie będzie to zbyt miłe lecz czasami istnieją takie sytuacje, iż lepiej dla dziecka jest pozostać z jednym z rodziców (celowo nie mówię tu: pozostać z matką) i dorastać w „niepełnej rodzinie” niż wysłuchiwać ciągłych kłótni i sporów.

Dziecko żyje w nieco innym świecie, o którym rodzice zdają się uporczywie zapominać. Dziecko jest jak bardzo czuła antena odbierająca uczucia, odczucia, pozytywne i negatywne myśli – coś, co w świecie dorosłych jakby nie istnieje. Niektóre z dzieci (lub wszystkie) widzą aurę człowieka. Czasami jest tak – mamo, a ten pan ma taki śmieszny balonik na głowie. Zazwyczaj mama odpowiada, żeby nie mówiło głupot. Dzieci – jak zwierzęta – potrafią rozpoznać zamiary i charakter człowieka zanim je pokaże. Może dlatego czasami płaczą na czyjś widok, a na widok innych, nawet całkiem obcych – uśmiechają się.


Rodzice – bardzo często – robią nieświadomie dziecku wielką krzywdę. Jeśli dziecko choruje rodzice dają mu wszystko czego zapragnie. Dziecko uczy się, że jeśli czegoś mu brakuje to jeśli zachoruje i powie, że tego chce to to dostanie.

Ja wiem, że to jest trudne. Ale proszę powiedzieć dziecku – „jak wyzdrowiejesz to: pójdziemy do kina, do cyrku, pójdziemy do wesołego miasteczka, na plac zabaw, na basen – gdziekolwiek, ale JAK BĘDZIESZ ZDROWY”. Oczywiście jeśli dziecko choruje raz na 2 lata – nie ma problemu. Ale są dzieci, które chorują ciągle i właściwie bez żadnych przyczyn. To może wtedy ta przyczyna tkwi w ich głowach lub w chorobie matki.

To jest bardzo trudne, bo kiedy dziecku jest źle rodzice od razu chcą dać mu wszystko co chce, żeby mu tylko wynagrodzić tą chorobę. Nagradzają dziecko za chorobę. Rodzice, dajcie dziecku nagrodę za wyzdrowienie a nie za chorobę – dziecko będzie wiedzieć, że jak wyzdrowieje to coś dostanie, coś, co bardzo chce. Ale uwaga. Nie może tak być, że dziecko nagle staje się bardzo chore (w ciągu 1 dnia), rodzice obiecają mu rower i na następny dzień dziecko jest zdrowe. I tak się powtarza. To też jest wymuszanie. Tylko, że bardziej wyrachowane.

 Posted by at 19:05