sie 132013
 

Moje zainteresowania to: psychologia, socjologia, medycyna konwencjonalna, medycyna naturalna; zwłaszcza medycyna chińska i tybetańska, ziołolecznictwo, masaże, terapia energetyczna, masaż Reiki, Tai Chi Chuan, informatyka, przyroda, kwiaty. Może jeszcze kilka innych, chwilowo nie pamiętam.

Jeśli mogę się pochwalić – ukończyłem następujące kursy:

Samokontrola umysłu metodą Silvy:
kurs podstawowy, 18.II.1996 (prowadzący: Zbyszek Królicki)
ultraseminarium, 26.V.1996
seminarium II stopnia, 13.X.1996

Kurs Reiki: (Stopnie I i II – mistrzyni: Krystyna Włodarczyk-Królicka)
I stopień 19.IV.1998 r. (powt. u W. M. N. Bogusława J. Waśkiewicza, 22.I.2004)
II stopień 26.IX.1998 r. (powt. u W. M. N. Bogusława J. Waśkiewicza, 23.VI.2004)
II stopień specjalistyczny 26.VI.2004 r. – Wielki Mistrz Nauczyciel Bogusław J. Waśkiewicz

Naturalna metoda uzdrawiania Konchami Indian Hopi
(Cone Master Bogusław J. Waśkiewicz), 12.I.2004

Kurs pranicznego uzdrawiania według Mistrza Choa Kok Sui
I stopień – 18.IX.2004
II stopień – 21.XI.2004
nauczyciel Jan Kyrcz, Lucyna Tomaszewska

W czasie swoich badań zauważyłem, że najtrudniej jest zdecydować się, że ktoś chce być zdrowy, to znaczy, że chce wprowadzić jakiekolwiek zmiany w swoim zachowaniu czy stylu życia, które mogą spowodować lepsze samopoczucie. Nie musi to być od razu przejście na dietę czy rzucenie palenia. Takie decyzje są zbyt gwałtowne. Ale czasami jest trudno tylko zdecydować się, że ktoś chce coś zrobić z własnym życiem i – na przykład – stopniowo przestawać myśleć w stylu robi mi się słabo, kiedy…. Taki krok na początku w zupełności wystarczy. Oczywiście dla każdego początek jest inny. Życzę każdemu wystarczająco dużo siły, aby uczynić ten pierwszy krok.

Chciałbym w tym miejscu podziękować mojej kochanej żonie, która siedząc godzinami przed komputerem poprawia moje przeoczone błędy i której spostrzegawczość jest skarbnicą pomysłów.

Mariusz Herich


Autor tej strony jest osobą o wszechstronnych zainteresowaniach. Napisał o nich bardzo ogólnie. Postaram się więc dodać to, o czym zapomniał, lub czego specjalnie nie napisał. Obawiam się, że sama charakterystyka nie będzie obiektywna 😉 ale przecież chodzi o to, żeby napisać jak najwięcej o autorze, prawda?

Wśród jego zainteresowań rzeczywiście dominują: medycyna (w równym stopniu konwencjonalna co naturalna czy chińska) i psychologia. To tak ogólnie. A jakim jest człowiekiem? Bardzo sympatycznym, opanowanym, życzliwym i chętnym do pomocy. Czasami może się wydawać, ze chciałby naprawić cały świat. Opowiada o swoich zainteresowaniach. Gdy jest pewny swoich racji, usiłuje do nich przekonać. Skutecznie (na tyle, że nie noszę już kanapek opakowanych w folię, ani nie mówię, że mnie szlag trafi jak mi ucieknie autobus 🙂 ). Pisze świetne opowiadania… zazwyczaj po angielsku. Lubi się uczyć i poznawać nowe rzeczy. Lubi także przekazywać wiedzę. Przekazuje ją jasno i zrozumiale. Zawsze potrafi zainteresować tym, o czym mówi. Nie ważne czy opowiada studentom o bazach danych i projektowaniu stron www czy własnej rodzinie o instalacji elektrycznej w domu.

Posiada rozległą wiedzę. Z tego co wiem – jest w stanie naprawić ruskie żelazko i zrobić półkę na książki, jeżeli żadna w sklepie mu nie odpowiada. (Dla niedowiarków: półka nadal się trzyma 🙂 ). Jest wiele rzeczy, które lubi. Dużo by o tym mówić. W wielkim skrócie: lubi sernik, zupę szczawiową (jak można lubić zupę szczawiową?!), kreskówki Disney\’a, zapach lasu po deszczu, Bieszczady i Tatry zimą, latem, wiosną, jesienią… Lubi chodzić po górach. Ale nie w słoneczny dzień, po dolinkach, z reklamówką. Najlepiej po śniegu (czasami w deszczu) z ciężkim plecakiem na świnicę, Granaty lub Kościelca. Nie ma w tym żadnego szaleństwa. Jedynie trochę pasji, szczypta respektu do gór i dwa gramy wyobraźni.

Lubi gotować! (zdecydowanie uważam, że powinien zamieścić na tej stronie przepis na swoją Lasagne. Obawiam się jednak, że tego nie zrobi. Bo nie o to w tej stronie chodzi. A rozdział – JEDZENIE? 🙂 ).

Czy autor ma jakieś wady? Być może, ale ja ich nie dostrzegam. 🙂 Mogę jedynie napisać czego nie lubi. Nie lubi obłudy, fałszu i kłamstwa. Nie toleruje głupoty. Jawnego i świadomego robienia sobie krzywdy (przykłady? Patrz… CAŁA jego strona). Nie lubi ludzi wyniosłych i zapatrzonych w czubek własnego nosa. , Nie lubi też zmywać naczyń. 🙂

O życiu prywatnym autora nie będę pisać. Nie czuję się kompetentna. 😉 Mogę jedynie napisać, że ma świrniętego kota, który nieustannie poluje na dwie papugi… Podsumowując? Osobiście uważam, że jest najwspanialszym człowiekiem jakiego udało mi się spotkać. Czasami szalonym i nieobliczalnym 🙂 , ale przede wszystkim mądrym i odpowiedzialnym.

KJ


 Posted by at 13:43
sie 132013
 

Wampiry energetyczne


Wampiry energetyczne są ludźmi. Wyglądem nie różnią się niczym od zwyczajnych ludzi, ale różnice tkwią głębiej i dotyczą ciała astralnego. Wampir posiada odmienne od innych ludzi ciało astralne. Czy w wyniku jakiegoś błędu, mutacji, czy w wyniku innej, bliżej niesprecyzowanej przyczyny, ciało to nie jest zdolne do produkcji energii życiowej, bądź też nie produkuje jej w ilościach wystarczających do prawidłowego funkcjonowania. Istnieje też teoria, że ciało astralne wampirów energetycznych „przecieka”, to znaczy, że nie potrafi utrzymać energii. Jednym słowem, wampir energetyczny to człowiek, który posiłkuje się energią innych ludzi.

Inną teorią jest to, że wampiry energetyczne są ludźmi, którzy mają bardzo niski kolor radiestezyjny aury. Taki człowiek napotykając na kogoś z wysokim kolorem radiestezyjnym czerpie z tej aury tak, jak z naczyń połączonych, gdy w jednym z nich jest więcej wody.

Nasuwa się pytanie czy wampir energetyczny wie, że jest wampirem? Prawda jest taka, że zazwyczaj nie ma o tym pojęcia i jakiekolwiek próby uświadomienia takiej osoby kończą się… np. zdziwieniem i obrażeniem. Czasami jednak zdarzają się ludzie, którzy świetnie to wiedzą i z premedytacją czerpią energię z innych ludzi.

Wampiry najczęśniej doczepiają się do silniejszej osobowości i przez resztę życia wiodą spokojną i wygodną egzystencję, co najwyżej narzekając, że mąż czy żona to życiowi nieudacznicy. Nie zdają sobie sprawy, że sami pozbawili swoich partnerów energii.

Najczęściej już krótkie spotkanie z wampirem sprawia, że czujemy pewien dyskomfort – stajemy się rozdrażnieni, słabi, smutni – ogólnie „oklapnięci”. trudniej nam się skupić i mamy ochotę uciec jak najdalej. Najczęściej lekceważymy to pragnienie, przekonani, że wina leży po naszej stronie. Przy dłuższym kontakcie możemy odczuwać bóle i zawroty głowy, mogą pojawić się różne choroby.

Jak można poznać czy ktoś jest wampirem? Jest to dosyć trudne i spotykając wampira np. na mieście raczej nie będziemy w stanie tego zauważyć. £atwiej jest kiedy często spotykamy się z jakąś osobą i po spotkaniu zazwyczaj jesteśmy zmęczeni. Możemy wtedy podejrzewać, że może być ona wampirem. Generalnie po spotkaniu z taką osobą czujemy się gorzej, a ona często dużo lepiej.

Myśl, że wampiry to ludzie spotykani na mieście jest, niestety, błędna. Bardzo często wampirem jest ojciec, matka, dziecko, współmałżonek, kolega w pracy lub przyjaciel. Osoba będąca wampirem może być powszechnie lubiana i ceniona, tylko… ludzie z jej otoczenia podświadomie wolą unikać z nią kontaktów.

Przed wampirem można się obronić. Właściwie na dwa sposoby. Pierwszy z nich to poproszenie doświadczonego terapeuty o zlikwidowanie przyczyny wampiryzmu. Będzie to najlepsze wyjście jeśli jest to osoba z rodziny. Wampiryzm da się „wyleczyć” chociaż nie zawsze. Drugi sposób to samoobrona. Najczęściej wystarczy sobie wyobrazić że coś odgradza nas od wampira. Przykładem może być tafla szkła pomiędzy wampirem a sobą, parasol, szklanka lub butelka którą się „przykrywamy”. Można sobie wyobrazić, że jesteśmy w kokonie, który skutecznie odgradza nas od ludzi.

Taka ochrona jednak nie wystarcza na długo. O ile jest doskonała w przypadku osób spotykanych przypadkowo to w przypadku wampiryzmu w rodzinie jest niemożliwa do zastosowania. Osoba, którą karmi się wampir „rodzinny” powinna bardzo poważnie przemyśleć możliwość zmiany miejsca pobytu. Jeśli tego nie zrobi – istnieje bardzo realna szansa, że będzie chorować do końca życia.

 Posted by at 13:35
sie 132013
 

Jedzenie a alergie


Artykuł z „http://kobieta.interia.pl/zdrowie/choroby/news?inf=504379&nr=4”, 19.VI.2004

Konserwanty żywności mogą powodować alergie.
Naukowcy przekonują do kupowania produktów spożywczych nie zawierających szkodliwych substancji konserwujących, które mogą powodować reakcje alergiczne. Zwracają szczególną uwagę na dokładne czytanie etykiet ich opakowań.

Badania przeprowadzone przez alergologa z Wielkiej Brytanii dr Adriana Morrisa wskazują, że konserwanty zawarte w żywności mogą być przyczyną różnych chorób alergicznych.

Konserwowanie żywności nie jest pomysłem współczesnych lat. Nasi przodkowie w celu przedłużenia jej trwałości wykorzystywali promienie słoneczne i wiatr, stosowali wędzenie, a mięso i ryby konserwowali przy pomocy soli. Z czasem funkcje te przejął przemysł spożywczy wykorzystując różne metody konserwowania, w tym substancje chemiczne.

Wyliczono, że w ciągu roku spożywamy kilka kilogramów dodatków do żywności. Długotrwałe stosowanie ich może negatywnie wpłynąć na nasze zdrowie, a w przypadku kobiet w ciąży i karmiących piersią, na zdrowie dzieci. Nie wiadomo też jaki wpływ będą miały na kondycję kolejnych pokoleń. Dlatego naukowcy przekonują do spożywania produktów nie zawierających szkodliwych substancji konserwujących i zwracają szczególną uwagę na dokładne czytanie etykiet. Wiele produktów zawierających konserwanty ma na rynku swoje odpowiedniki pozbawione konserwantów i innych chemicznych dodatków. Warto ich szukać w trosce o własne zdrowie.

Niektórzy producenci często wykorzystują chemiczne konserwanty, aby utrzymać atrakcyjny wygląd produktów, przedłużyć ich przydatność do spożycia i chronić przed zepsuciem. Wprawdzie konserwanty są stosowane zgodnie z przewidzianymi prawem normami, to jednak spożywane regularnie kumulują się w organizmie i mogą stanowić zagrożenie dla zdrowia.

Wśród wielu stosowanych aktualnie dodatków do żywności, źródłem największych problemów są takie substancje chemiczne jak: benzoesan sodu, kwas sorbowy, dwutlenek siarki, tartrazyna, glutaminian sodu oraz azotyny i ich pochodne. Związki te mogą powodować alergie, w tym pokrzywkę, obrzęk naczynioruchowy, zapalenie błony śluzowej nosa, astmę, a nawet reakcje anafilaktyczne.

Benzoesan sodu jest najbardziej niebezpiecznym konserwantem zawartym w niektórych sosach, niektórych ketchupach i w serze. Nie wszystkie sosy i ketchupy zawierają benzoesan, dlatego tak ważne jest sprawdzanie ich składu na etykietach. (Symbol benzoesanu sodu to E211). Może on również występować naturalnie w cynamonie, herbacie i w owocach jagodowych.

(INTERIA.PL)

sie 132013
 

Przez telefon komórkowy nie należy rozmawiać dłużej niż 3 minuty, a pomiędzy dwiema rozmowami musi być co najmniej kwadrans przerwy – takie zalecenia wydało 4 niezależnych francuskich specjalistów, którzy podnoszą alarm w swoim raporcie.

Artykuł z „http://kobieta.interia.pl/zdrowie/co_nowego/news?inf=464818&nr=2”

„Komórki” – tak, ale z umiarem

Przez telefon komórkowy nie należy rozmawiać dłużej niż 3 minuty, a pomiędzy dwiema rozmowami musi być co najmniej kwadrans przerwy – takie zalecenia wydało 4 niezależnych francuskich specjalistów, którzy podnoszą alarm w swoim raporcie.

Autorzy raportu pod tytułem „Wasze komórki i wasze zdrowie – jesteście okłamywani!” podkreślają, że częste używanie telefonów komórkowych może być szczególnie szkodliwe dla zdrowia dzieci i młodzieży do 16 roku życia, kobiet w ciąży oraz osób korzystających z urządzeń stymulujących pracę serca.

Lista kłopotów zdrowotnych, grożących osobom często używającym komórek jest długa: zakłócenia funkcjonowania mózgu, chroniczne zmęczenie i bezsenność, migreny, gwałtowne zmiany humoru, a nawet stany maniakalno-depresyjne, zaburzenia równowagi, a także białaczka i problemy z sercem.

Zdaniem autorów raportu długie i częste rozmowy przez komórki mogą u osób chorych na padaczkę nasilać ataki choroby. Mogą też być jednym z powodów pojawiania się choroby Alzheimera.

Specjaliści sugerują, że dotychczasowe rządowe raporty ewentualnego wpływu komórek na zdrowie, nie wykazywały ich szkodliwości z powodu presji koncernów telekomunikacyjnych.

Autorzy raportu zalecają jak najczęstsze korzystanie z zestawów słuchawkowych, dzięki czemu telefon jest w czasie rozmowy oddalony od głowy.

(RMF)”

 Posted by at 13:35
sie 132013
 

Artykuł z „http://polityka.onet.pl/artykul.asp?DB=162&ITEM=1141013&MP=1”, 19.VI.2004

Odłóż na bok tę broń

Nie nadużywajmy antybiotyków

Zużywamy coraz więcej antybiotyków, często zupełnie niepotrzebnie. Z tego powodu medycynie grozi cofnięcie się w rozwoju o pięćdziesiąt lat, gdyż bezmyślnie pozbawiamy się najskuteczniejszej broni w walce z chorobotwórczymi mikrobami.

MARCIN ROTKIEWICZ

Od rana czułem się źle – bolały mnie mięśnie, miałem gorączkę. O tej porze roku to nic nadzwyczajnego. Lekarka, po rutynowym osłuchaniu płuc i obejrzeniu gardła szybko postawiła diagnozę: przeziębienie, ale trzeba wziąć antybiotyk. Przypadek chciał, że tego samego dnia spotkałem znajomego lekarza specjalizującego się w chorobach zakaźnych. Zapytałem go o zdanie na temat przepisanego antybiotyku. Jego diagnoza była prosta: zaatakował mnie wirus podobny do wywołującego grypę, ale mniej groźny. Jedyne co powinienem robić, to brać środki przeciwzapalne na złagodzenie objawów i zbicie gorączki, pić herbatę z sokiem malinowym i wygrzać się w łóżku.

Takich osób jak ja, którym niepotrzebnie przepisuje się antybiotyki, jest w Polsce i na świecie tysiące. Zwłaszcza teraz, gdy zaczyna się grypa, a przede wszystkim przypominające ją infekcje wirusowe. Wielu lekarzy przepisuje wówczas lekką ręką antybiotyki. A pacjenci pokornie je łykają, nie zdając sobie sprawy, że leki te skuteczne są wyłącznie w walce z bakteriami. Na wirusy pomogą tyle co mleko z miodem i cytryną.

Pewnie chodzi tu o herbatę z miodem i cytryną, bo mleka z cytryną nie da się wypić… (przyp. Klapuch)

(…)w USA przed pięćdziesięciu laty produkowano ponad 900 ton antybiotyków rocznie, a dzisiaj wytwarza się ich 11 tys. ton.

W Polsce sytuacja wygląda jeszcze gorzej. W sezonie jesienno-zimowym sprzedaż antybiotyków poza szpitalami wzrasta nawet czterokrotnie, choć w okresie tym ludzie chorują przede wszystkim na infekcje wirusowe. W ciągu ostatnich siedmiu lat konsumpcja tego rodzaju medykamentów zwiększyła się u nas o 30 proc.

Przeprowadzone niedawno przez Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego wyliczenia wykazały, że jesteśmy w ścisłej czołówce zjadaczy antybiotyków w Europie – zajmujemy piąte miejsce. – Nie da się ukryć – Polacy są lekomanami. W naszym kraju średnio 25 osób na tysiąc codziennie przyjmuje antybiotyki, a 90 proc. antybiotyków zużywanych jest w leczeniu poza szpitalami – mówi dr Paweł Grzesiowski, specjalista w dziedzinie profilaktyki zakażeń z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego w Warszawie. (…)

Rezultat takiej nonszalancji to 40 proc. szczepów bakterii paciorkowców, wywołujących zapalenie płuc, których nie daje się już leczyć penicyliną. W Polsce takich szczepów jest 15 proc. Antybiotyki przestają działać ¬także na inne bakterie – między innymi szpitalne gronkowce oraz pałeczki jelitowe (te ostatnie wywołują biegunki i choroby układu moczowego). Niektórych szczepów gronkowców nie można zwalczyć nawet wankomycyną, najsilniejszym z antybiotyków, uważanym do niedawna za lek ostatniej szansy. – Zdarza się, że ludzie umierają z powodu infekcji bakteryjnej rozwijającej się podczas pobytu w szpitalu, którą jeszcze kilka lat temu udałoby się bez większych problemów wyleczyć antybiotykami – mówi dr Grzesiowski.

Nie jest tajemnicą, jak bakterie neutralizują działanie antybiotyków. Dzieje się tak dzięki licznym mutacjom w ich materiale genetycznym, w wyniku których pojawiają się geny oporności na lek. Takie cenne geny drobnoustroje potrafią wymieniać między sobą. Czasami pomagają im w tym wirusy. Na to wszystko nakłada się bezmyślne postępowanie człowieka. Zażywane antybiotyki, atakując bakterie, w pierwszej kolejności niszczą te mikroby, które są na lek najbardziej wrażliwe. Gdy więc zastosuje się zbyt niskie jego dawki lub będzie się go podawać zbyt krótko, przeżyją tylko najbardziej oporne drobnoustroje. Dlatego tak niebezpieczne jest branie antybiotyków na własną rękę lub przerywanie kuracji.

Inny powód to nadmierne i niepotrzebne stosowanie antybiotyków. Leki te zabijają oprócz chorobotwórczych również te bakterie, które żyją w naszym organizmie lub otoczeniu nie czyniąc nikomu krzywdy. Ich miejsce mogą jednak zająć mikroby oporne na antybiotyk i dla nas niebezpieczne. Wreszcie trzecie zjawisko: niektóre niegroźne bakterie w pewnych warunkach stają się chorobotwórcze. Część z nich ma bowiem naturalną oporność na antybiotyki. Jeśli więc wyeliminujemy konkurujące z nimi i ograniczające ich liczebność szczepy, zaczną się mnożyć i rozprzestrzeniać. „Jeszcze pięć lat temu nie słyszano o zagrożeniu bakteriami takimi jak Acinetobacter i Xanthomonas, a dziś stały się one śmiertelnym zagrożeniem dla pacjentów szpitali, wywołując infekcje przenoszone przez krew” – pisze na łamach „świata Nauki” prof. Stuart Levy.

Przykazania dla pacjentów:
nie nalegać na lekarzy, żeby przepisywali antybiotyki;
gdy zostaną zaordynowane, zażywać je zgodnie ze wskazaniami lekarza, przeprowadzić kurację do końca, nie przechowywać pigułek na później;
myć dokładnie owoce i warzywa, unikać surowych jajek i niedogotowanego mięsa, szczególnie mielonego; również dlatego, że z powodu nadużywania ¬antybiotyków w hodowlach produkty te mogą zawierać lekooporne bakterie;
używać mydeł i innych produktów zawierających substancje antybakteryjne tylko do pielęgnacji chorych, których układ odpornościowy jest osłabiony;
myjąc podłogę w domowej kuchni, toalecie czy łazience nie stosować środków antybakteryjnych – wystarczy zwykłe mydło i detergenty.

Dlatego skandalem jest stosowanie antybiotyków w rolnictwie, gdzie dodaje się je masowo do pasz, aby przyspieszyć przyrost masy kurcząt, świń, cieląt i owiec. Antybiotyki zabijają bowiem niektóre szczepy bakterii w ich przewodzie pokarmowym, co zmniejsza częstość infekcji jelitowych, np. biegunek. Przypuszcza się również, że zmiany we florze bakteryjnej przewodu pokarmowego powodują lepsze wchłanianie pokarmu, a w rezultacie przyrost masy zwierząt. Także w sadownictwie stosuje się opryski antybiotykami. Często są one roznoszone wraz z wiatrem po całej okolicy.

– Za chwilę medycyna cofnie się do okresu sprzed pół wieku, czyli czasów przedantybiotykowych, marnując w ten sposób jedną z największych zdobyczy XX-wiecznej nauki. trudno sobie nawet wyobrazić konsekwencje tej sytuacji – mówi dr Grzesiowski. Tym bardziej że kandydatów na nowe, skuteczniejsze leki antybakteryjne nie widać.

W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku koncerny farmaceutyczne uznały, że już poradziliśmy sobie z chorobami zakaźnymi i mocno ograniczyły wydatki na poszukiwanie nowych antybiotyków. Dziś też nie kwapią się do prowadzenia badań nad tego typu lekami. Zdają sobie sprawę, że nowy antybiotyk wprowadzony na rynek kosztem ogromnych nakładów finansowych za kilka lat okaże się nieskuteczny wobec opornych szczepów bakterii.

Czy w takim razie znaleźliśmy się w sytuacji bez wyjścia? Na pewno warto inwestować w szkolenie lekarzy, by rozsądniej gospodarowali antybiotykami. Tak jak zrobiono to w krajach północnej Europy. Rezultaty widać w Holandii, gdzie na przykład tylko 3 proc. szczepów paciorkowców jest opornych na penicylinę – podczas gdy, przypomnijmy, we Francji 40 proc., a w Polsce 15 proc. trzeba również zadbać o poprawę diagnostyki w polskich szpitalach. Pacjentom należy najpierw pobierać posiew, na jego podstawie identyfikować bakterie i dobierać odpowiedni antybiotyk, a nie leczyć w ciemno. Według dr. Grzesiowskiego karygodnym zjawiskiem jest szafowanie antybiotykami przez weterynarzy, a zwłaszcza dodawanie ich do pasz dla zwierząt. To ostatnie powinno zostać zabronione, tak jak we wszystkich krajach Unii Europejskiej.

W Polsce antybiotyki muszą wreszcie stać się grupą leków chronionych, czyli pod specjalnym nadzorem. Nie tylko ze względu na zagrożenie pojawiania się lekoopornych bakterii. Także z przyczyn finansowych. Wydatki na antybiotyki stanowią obecnie 10 proc. kosztów refundacji wszystkich leków oraz około 30 proc. nakładów szpitali na zakup leków. W tym roku Ministerstwo Zdrowia zaakceptowało opracowany w Narodowym Instytucie Zdrowia Publicznego „Narodowy program ochrony antybiotyków w Polsce”. Jego głównym celem jest powstrzymanie rosnącej konsumpcji antybiotyków zarówno w medycynie jak i weterynarii. Po pierwsze dzięki stałemu monitorowaniu zużycia tego typu leków, np. w szpitalach i przychodniach, ale również poprzez edukację społeczeństwa. Podobny program jest od trzech lat realizowany we wszystkich krajach Unii Europejskiej. W Polsce, według projektu, powinny zaangażować się w jego realizację różne agendy rządowe oraz organizacje pozarządowe. Miejmy nadzieję, że założenia programu nie pozostaną tylko na papierze i przestaniemy lekkomyślnie marnotrawić jedyną broń, jaką dysponujemy w walce z bakteriami.

 Posted by at 13:34
sie 132013
 

Antybiotyki, rozmowa z dr Pawłem Grzesiowskim


Artykuł z „http://rozmowy.onet.pl/artykul.html?ITEM=1141187&OS=54880”, 19.VI.2004, (wybrane pytania)

dr Paweł Grzesiowski: Dzień Dobry, Witam Państwa i czekam na pytania.

radekw: Czy antybiotyki używane w leczeniu przeziębień u małych dzieci mogą być niebezpieczne?
dr Paweł Grzesiowski: Tak, przeziębienie to choroba wirusowa, jeśli podamy antybiotyk nie leczymy wirusa a dodatkowo niszczymy florę dziecka.

zulka: Dlaczego lekarze zapisują antybiotyki stwierdzając infekcję wirusową? Przeczą w ten sposób sami sobie i swoim kwalifikacją
dr Paweł Grzesiowski: Nic dodać nic ująć.

Histronics: Czy można mówić o jakimkolwiek działaniu leczniczym naturalnych antybiotyków zawartych w cebuli i czosnku skoro rośliny te spożywamy na co dzień?
dr Paweł Grzesiowski: Oczywiście TAK, należy tylko uwzględnić ilość spożywanych warzyw – zjedzenie plasterka cebuli nie ma znaczenia, ale wypicie kilku łyżek syropu z cebuli może wyraźnie pomóc.

iza4: czy jest jakaś grupa antybiotyków, którą można zastąpić lekami homeopatycznymi? buba: homeopaci twierdzą ,że temperatura nawet do 40*C ( przy grypie , anginie ) nie powinna być powodem do zastos. antybiotyków ,czy ryzykować stosowanie leków homeopat. w takich sytuacjach ?
dr Paweł Grzesiowski: Niestety nie. Homeopatia nie ma bezpośredniego przełożenia na zabijanie bakterii, szczególnie w ciężkich zakażeniach.
dr Paweł Grzesiowski: Wysoka temperatura nie może być jedynym wskazaniem do podania antybiotyku,. Często wirusowe infekcje przebiegają z wysoką gorączką.

olga2: Czy są jakieś choroby przy których szczególnie niebezpieczne jest stosowanie antybiotyków???????
dr Paweł Grzesiowski: Tak, są to np. problemy jelitowe ponieważ antybiotyki niszczą florę bakteryjną. Nie powinno się stosować niektórych antybiotyków u chorych na nerki lub wątrobę.

iza4: czy to prawda, że częste chorowanie i zażywanie antybiotyków może być przyczyną bezpłodności?
dr Paweł Grzesiowski: Nie słyszałem o tym, ale to o niczym nie świadczy. Można by spekulować, że jest to możliwe wtedy, gdy całkowicie zniszczymy własną florę bakteryjną.

KoCuRo: Dzień dobry! mam pytanie. Już od kilku lat mniej więcej od połowy września do stycznia bardzo szybko się przeziębiłam. Staram się brać dużo witamin, jeść owoce. Jednak co roku jest ta sama sytuacja. Co mogę zrobić by jakoś sobie z tym poradzić?
dr Paweł Grzesiowski: To zależy od Twojego wieku, wykonywanej pracy i wielu innych czynników. Wiadomo, że jesień i zima to okres zwiększonej zachorowalności na wirusowe przeziębienia. „Służy” temu suche powietrze w domach (kaloryfery), alergia na roztocza, jak również przegrzewanie.

buba: Jakie objawy towarzyszące przeziębieniu u dzieci 10 letnich powinny pana zdaniem skłonić lekarza do zaordynowania antybiotyku , do „ którego momentu „ można leczyć domowymi sposobami ? Natalia___: A co z osobami uczulonymi na antybiotyki jakie mogą być reakcje ? Czy tylko wysypka, opuchlizna ?
dr Paweł Grzesiowski: Dziesięciolatek zakażony bakteriami w układzie oddechowym powinien mieć gorączkę, ropny katar lub odkrztuszanie, albo zapalenie ucha, aby otrzymał antybiotyk. Tak na prawdę są to rzadkie sytuacje – czasami raz, dwa w roku.

damajar: CZY JOGURTY STANOWI¡ OS£ONĘ ORGANIZMU W CZASIE LECZENIA ANTYBIOTYKAMI
dr Paweł Grzesiowski: Jogurty mogą stanowić taką osłonę, ale musza zawierać żywe kultury bakterii

damajar: Czy antybiotyk może rozwinąć w organizmie uśpione dotąd inne choroby?
dr Paweł Grzesiowski: To jest możliwe. Antybiotyk zabijając jedne bakterie zostawia pole dla innych.

Penicylina: Jak zapobiegać grzybicom, które nam zagrażają po kuracji antybiotykami?
dr Paweł Grzesiowski: Jak najrzadziej stosować antybiotyki a w trakcie kuracji antybiotykiem przyjmować probiotyki (np. jogurt)

Penicylina: Co robić, jeśli objawy grypy nie ustępują przez tydzień?
dr Paweł Grzesiowski: Pójść do lekarza i niekoniecznie prosić o antybiotyk.

m_grzanka: czy nie sadzi pan ze cala medycyna poszła w trochę złym kierunku? kiedyś byli lekarze którzy poświęcali się dla ratowania życia, a teraz chodzi o to, żeby wypisać jak najwięcej recept i pojechać na wycieczkę reszta się nie liczy.
dr Paweł Grzesiowski: Zgadzam się, jesteśmy poddawani stałemu naciskowi na branie różnych „używek”, w tym także leków i witamin. Koncerny farmaceutyczne sprzedają leki jak każdy inny towar a lekarz jest tylko pośrednikiem między firma a pacjentem. Dlatego konieczna jest zewnętrzna kontrola lekarzy wypisujących recepty i mądra współpraca z przemysłem farmaceutycznym.

marek_zegarek: co Pan sadzi na temat czosnku? czy naprawdę jest on taki dobry i czy ma działanie takie jak antybiotyk??
Penicylina: Czy zamiast antybiotyku można przyjmować np. nalewkę czosnkową? Mówi się wiele o antybakteryjnym działaniu tego warzywa.
dr Paweł Grzesiowski: czosnek zawiera substancje przeciwwirusowe i przeciwbakteryjne ale tylko świeży, lub w postaci wyciągu, lub wywaru. Nalewka czosnkowa – jest dobra i zdrowa!

m_grzanka: O. Klimuszko ten od ziół powiedział kiedyś, że organizm po kuracji antybiotykowej wygląda jak las po pożarze, jak jest naprawdę? Czy jeśli antybiotyki tak strasznie niszczą nasz organizm to czy przypadkiem nie bardziej szkodzą niż pomagają?
dr Paweł Grzesiowski: jeśli są nadużywane to na pewno bardziej szkodzą niż pomagają.

Viki: Bo ja czegoś nie rozumiem.. podobno antybiotyki niszczą wyłącznie bakterie, na wirusy nie działają. A jak ktoś przy zwykłym wirusowym przeziębieniu weźmie antybiotyk to czemu mu to pomaga..?
dr Paweł Grzesiowski: To się nazywa efekt placebo, tzn. równie dobrze można byłoby łykać cukier w tabletkach. Wiele chorób ustępuje samo w ciągu kilku dni a podanie antybiotyku nic tu nie przyspiesza.

goja: czy anemia i podwyższona ilość białych ciałek (ponad 10 000) mogą być spowodowane długotrwałym stosowaniem antybiotyków – tetracyklina?
dr Paweł Grzesiowski: nie można tego wykluczyć, są to antybiotyki niszczące florę jelitową, która bierze udział w produkcji witamin wspomagających powstawanie krwinek.

niewolnica_pani_Kubackiej: (…) czy od antybiotyków organizm może się uzależnić??
dr Paweł Grzesiowski: Uzależnić tak jak od narkotyku – NIE, ale odporność osoby, która przewlekle przyjmuje antybiotyki ulega osłabieniu i w tym sensie uzależnia ją od tych leków.

cixi: czy częste przyjmowanie antybiotyków przez wiele lat może być przyczyną alergii?
dr Paweł Grzesiowski: Tak. Są na to dowody naukowe.

marek_zegarek: mówimy o szkodliwości antybiotyku, a co dokładnie się dzieje szkodliwego w organizmie? na czym polega to niszczenie organizmu??
dr Paweł Grzesiowski: Antybiotyk niszczy własną florę oraz selekcjonuje oporne szczepy. Ponadto może powodować różne działania toksyczne jak np. uczulenia, biegunkę, wysypkę.

ania4: jak to z tymi autoszczepionkami na gronkowca czy ma Pan jakieś doświadczenia
Autoszczepionki są eksperymentem medycznym, który nie daje trwałej pamięci immunologicznej, co oznacza, że „kuracja” musi być wielokrotnie powtarzana. Dodatkowo autoszczepionki nie są sprawdzone pod względem bezpieczeństwa. Nigdzie na świecie poza Polska o autoszczepionkach się nie pisze prac naukowych.

Papus: Panie doktorze, dlaczego nie są popularyzowane naturalne metody leczenia, dlaczego nawet ludzie z tytułami, tak zaciekle walczą z medycyna naturalna, ziołolecznictwem np??
dr Paweł Grzesiowski: Wciąż brakuje nam dobrze udokumentowanych wyników leczenia lekami pochodzenia naturalnego. Ale nie upoważnia to do zwalczania tych metod, bo jak wiadomo setki pokoleń z powodzeniem stosowały zioła i inne leki naturalne na podstawie obserwacji ich działania na ludzki organizm.

dr Paweł Grzesiowski: Bardzo dziękuję za spotkanie i bardzo ciekawe pytania. Pozdrawiam.

 Posted by at 13:32
sie 132013
 

trucizny


Napotkałem w prasie dwa dosyć ciekawe artykuły. Poruszają problemy otaczających nas trucizn – w domu i w biurze. Tematy te idealnie pasują do charakteru tej strony więc nie potrafiłem się oprzeć. Oto i one:


„Mieszkania trują powoli i podstępnie, najczęściej niezauważalnie. Duża część najgroźniejszych substancji jest zupełnie bezwonna. Inne wydzielają zapachy, do których na własną zgubę szybko się przyzwyczajamy biorąc je za naturalny smród ogniska domowego. Zwykle podtruwa nas wiele chemikaliów równocześnie, w małych stężeniach, lecz przez długie lata. Gdyby powietrze w mieszkaniu musiało spełniać takie normy, jakie obowiązują w przemyśle (przynajmniej niemieckim), miliony ludzi dostałyby zakaz przebywania we własnych czterech ścianach.

Domatorzy zapadają na „chorobę mieszkań”, zwaną też „zespołem chorych domów”. Jej objawy to przewlekła bezsenność, bóle głowy, łzawienie oczu, pogorszenie pamięci i zdolności koncentracji. W każdej chwili można też doznać nagłego zatrucia i paść jak kawka – ofiara cywilizacji.

Formaldehyd

Nie ma od niego ucieczki. Jest wszędzie: w dezodorantach, farbach, gumie, klejach, kosmetykach, lakierach, lekach, mazakach, metalach, mydłach, papierze, paście do zębów, wyrobach skórzanych, szamponach, proszkach do prania, tekstyliach itp. Powoduje kaszel i katar, astmę, egzemy, wypadanie włosów, a nawet raka. Najwięcej formaldehydu emitują płyty paździerzowe, szczególnie stare i tanie, używane do produkcji mebli, sufitów i ścian.

Rada: wyjedź na dłużej, aby sprawdzić, czy poza domem czujesz się lepiej. Jeśli tak, fachowcy zalecają poddanie mieszkania przeróbce. Obwąchaj ściany, wydłub dziurę w stole, by zbadać, czy zrobiono go z płyty paździerzowej. Jeśli nie stać cię na nowe meble z pełnego drewna, wyszperaj coś na strychu lub w składzie staroci. Uwaga: zżartej przez korniki szafy po pradziadku nie wolno malować czy lakierować (patrz PCF).

Chlorowcowane węglowodory (FCWW)

Robią dziurę ozonową nad Ziemią. Dlatego uświadomiony konsument rezygnuje z aerozoli. Używaj tylko dezodorantów w kulce. Przy zakupie lodówki lub zamrażarki sprawdzaj, co w niej jest cieczą chłodzącą. Natknąwszy się na nieodpowiednią ciecz chłodzącą, pikietuj sklep z transparentem: „Chrońmy ozon!”.

Chlorowane węglowodory (CWW)

Czyhają w rozpuszczalnikach. Przenikają przez skórę i atakują ośrodkowy układ nerwowy. Mogą też kumulować się w mózgu, nerkach, sercu, wątrobie. Jedyna rada: kupuj środki ekologiczne, w Niemczech oznakowane niebieskim aniołem. W Polsce możesz liczyć najwyżej na Anioła Stróża.

Polichlorodwufenyle

Używane jako składniki farb i lakierów powodują uszkodzenie wątroby, śledziony, nerek. W Unii Europejskiej od dawna zakazane. Mimo to wszechobecne są: w tłuszczu ludzkim i zwierzęcym, w kobiecym mleku. Spróbuj przejść na ekstremalny wegetarianizm.

Pięciochlorofenol (PCF)

Tkwi w środkach do konserwacji drewna. Przez wiele lat wydziela toksyczne pary. Osoby zatrute są stale senne i tracą na wadze. W cięższych przypadkach tracą przytomność. Rada: kupując meble lub boazerię zażądaj od sprzedawcy pisemnego oświadczenia, że drewno nie zostało zabezpieczone pięciochlorofenolem. Nie zrażaj się, jeśli sprzedawca uzna cię za wariata.

Polichlorek winylu (PCW)

Popularne tworzywo sztuczne, z którego robi się rury, żaluzje, obrusy, zasłony, opakowania, zabawki itp. Zawiera rakotwórcze monomery chlorowinylowe. Na szczęście nowoczesne produkty z PCW wydzielają mało monomerów. W razie pożaru wykładziny podłogowe z tego tworzywa emitują straszliwe trucizny – dioksyny i chlorowodory. Ale być może pożar cię załatwi, zanim się otrujesz.

Azbest

Od dawna wiadomo, że nawet jedno włókienko może wywołać raka płuc. W Niemczech azbest był przyczyną zgonu co najmniej 10 tys. osób. Mimo to nadal jest stosowany, głównie do produkcji materiałów budowlanych, na co niestety nie mamy wpływu. Należy sprawdzić, czy w gospodarstwie domowym nie ma przedmiotów zawierających azbest, np. suszarki. Rozbierz suszarkę, szukając azbestu. Jeśli go znajdziesz, uważaj, bo może się zdarzyć, że jakieś włókienko wraz z wdychanym powietrzem wpadnie ci do płuc.

Promieniowanie

Myślałeś, że się zabezpieczysz budując chałupkę z kamienia bez udziału chemii? Chała! W przypadku użycia takich materiałów jak gips, pumeks, żwirek i kamienie żużlowe, klinkier, cegły i kamień naturalny pochodzący z centralnej partii Alp lub z Masywu Czeskiego – promieniowanie w mieszkaniu znacznie się zwiększa. Gips przemysłowy może wydzielać szkodliwy gaz szlachetny – radon, który powoduje w Niemczech co najmniej tysiąc zachorowań na raka płuc rocznie. Szczelne okna stają się szczególną pułapką. Ciesz się z nieszczelnych okien. Rozbierz pół domu usuwając ściany działowe z płyt kartonowo-gipsowych. Zdrowie jest bezcenne.

Pola i ładunki elektrostatyczne

Pojawiają się pod wpływem tarcia różnych materiałów, np. podczas chodzenia po dywanie lub wykładzinie z tworzyw syntetycznych. Zdrowe to nie jest. Prowadzi do zaburzeń snu i przemiany materii oraz pozornie niewytłumaczalnych infekcji wirusowych. Wyrzuć syntetyczny dywan albo przynajmniej po nim nie chodź.

Pola elektromagnetyczne

W zasadzie nie wiadomo, jak konkretnie szkodzą, ale szkodzą na pewno. Dlatego wyłącz na noc sieć elektryczną w sypialni, a najlepiej także w pomieszczeniach sąsiednich.
Nie wiesz, jak wyłączyć sieć elektryczną? My też nie wiemy.

środki do zmywania naczyń

Nabrałeś się na reklamy? Stosujesz jakieś świństwo, po którym kieliszki lśnią jak brylant? Nie wiesz, głupolu, że ten blask daje cienki film ochronny z detergentu na powierzchni naczyń! Używając tych naczyń, żresz detergent i rujnujesz sobie zdrowie. Nasza rada: do wylizywania talerzy zatrudnij psa.

środki czyszczące

Szczególnie niebezpieczne są środki do czyszczenia WC zawierające chlor. Jeśli zetkną się z innym preparatem o odczynie kwaśnym, z muszli klozetowej bucha chlor w postaci gazowej. Specjaliści piszą: W ubikacji pojawia się wtedy aktywny czynnik, który w czasie I wojny światowej został użyty jako gaz bojowy. Załóż maskę gazową i spieprzaj!

Odświeżacze powietrza

Często zawierają aldehyd octowy, bardzo niezdrowy dla wątroby. Ponadto aldehyd octowy jest agresywny w stosunku do przedmiotów z tworzyw sztucznych i z gumy. Rzuca się na prezerwatywy?…

Aerozole i szampony do dywanów

W Atlancie i Denver (USA) zaobserwowano ścisły związek między intensywnym czyszczeniem wykładzin dywanowych a występowaniem u małych dzieci tzw. gorączki Kawasaki. Rada: przestań czyścić. Lepszy brudny dywan niż gorączka Kawasaki.

Preparaty chroniące przed insektami

Komary są bardzo dokuczliwe, lecz bardziej szkodzą zdrowiu chemiczne środki do ich zwalczania. Kto stosuje trutki w aerozolu, zabija i komary, i pożyteczne zwierzątka – np. biedronki. Tak zwane elektrofumigatory, wsadzane do kontaktu i rozpylające w pokoju trującą mgiełkę, odstraszają insekty, lecz szkodzą ludziom. Inną wadę mają piszczałki antykomarowe, które bombardują drapieżne owady ultradźwiękami. Są to urządzenia całkowicie bezpieczne dla człowieka, jednakże nie działają na komary.

Meble drewniane

Nawet wtedy, gdy zrobiono je z naturalnego drewna, nie możemy czuć się bezpieczni. Liczni producenci używają toksycznych preparatów ochronnych, klejów, materiałów wyściółkowych i obiciowych. W aptekach, oczywiście niemieckich, można nabyć przyrząd „Bio-Check F”, który mierzy stężenie domowych trucizn. Polakom pozostaje własnoręczne zbijanie sprzętów z drewnianych bali.

Lakiery i farby

Niech się schowają terroryści ze swoim wąglikiem – zwykłe lakiery i farby wykańczają znacznie skuteczniej. Najgorsze są te żółte, pomarańczowe i czerwone zawierające – oprócz superszkodliwych rozpuszczalników – metale ciężkie. Rada: stosuj wyłącznie tzw. lakiery naturalne rozpuszczalne w wodzie. Niestety, są one często fałszowane. Nawiąż stałą współpracę z dobrze wyposażonym laboratorium chemicznym.

Tapety

W zasadzie wszystkie oprócz papierowych są szkodliwe. Wpływają niekorzystnie na mikroklimat w pomieszczeniach. Tapety specjalne – dźwiękochłonne lub termoizolacyjne – wywołują uczulenia; prawdopodobnie są też rakotwórcze. Na domiar złego klej do tapet często zawiera formaldehyd. Nie bądź samobójcą – nie tapetuj.

Firany i dywany

Większość z nich produkuje się z włókien sztucznych, które łatwo się elektryzują. Ale i te wykonane z włókien naturalnych poddano chemicznej obróbce, która zapewnia plamoodporność, łatwą pielęgnację lub odporność na zagniecenia. Uszlachetnia się je szkodliwymi sztucznymi żywicami. Jak by tego było mało, wykładzina ma zwykle pod spodem tworzywo sztuczne zawierające albo PCW (truje w razie pożaru), albo jeszcze gorszą piankę poliuretanową z izocyjanatami, która powoduje podrażnienie dróg oddechowych, dolegliwości oskrzelowe i astmopodobne. No i gwóźdź do trumny: do takich wykładzin niemal zawsze są stosowane kleje z trującymi rozpuszczalnikami. Rada: Należy rozważyć, czy rzeczywiście wszędzie są potrzebne wykładziny dywanowe. Dawniej ludzie umieli być szczęśliwi żyjąc na klepisku.

Telewizor i sprzęt elektryczny

Zawsze sądziliśmy, że telewizor jest szkodliwy, gdy się go włączy. Ale to nie wszystko. Obudowy wielu telewizorów, komputerów czy żelazek zawierają bromowany środek przeciw-ogniowy. Jeśli mimo to telewizor stanie w płomieniach, z obudowy sączyć się będzie potwornie trujący dym – bromowane dwubenzofurany!… Jest na to rada prosta jak drut: Przy kupnie nowego urządzenia elektrycznego warto zwrócić uwagę, by jego obudowa nie zawierała bromowanych środków zapobiegających pożarom. Po czym to, kurwa, poznać? Cóż, nikt nam nie obiecywał, że łatwo będzie dbać o zdrowie w tych trudnych czasach.

O czym donosi z ekologicznego szałasu
Autor : Dorota Zielińska
¬ródło: „Podręczna encyklopedia zdrowia”, tłumaczenie z niemieckiego, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2002.”

O pożytkach z bezdomności, NIE nr 51-52/2003, kol. 19




„Jeśli nie padniesz trupem od trucizn w mieszkaniu (…) – niechybnie wykończy cię twoje biuro.

Myślisz, że trują i smrodzą tylko zakłady przemysłowe, a w biurze można bezpiecznie popijać poranną kawkę? Nic z tego! W pomieszczeniach biurowych, w których pracownik umysłowy do czasu przejścia na emeryturę (jeśli jej dożyje) spędza przeciętnie 70 tysięcy godzin, atakują cię podstępnie dziesiątki trucizn. Dzień w dzień wdychasz wyziewy mebli, tapet, wykładzin podłogowych. Dodajmy do tego wysoce toksycznych szefów, współpracowników i podwładnych. Hałas biurowy jest przyczyną ciągłego stresu, kolory ścian usypiają (na skutek czego stale zawalasz terminy), a jakość stosowanego zwykle sztucznego oświetlenia zostałaby uznana za niewystarczającą na przyzwoitej kurzej fermie. Badania przeprowadzone w Berlinie wykazały, że ponad połowa pracowników biurowych choruje z powodu warunków w miejscu pracy. Co czwarty biuralista w Niemczech traci zdolność do pracy w wieku 54,3 lat. W zasadzie jest już wtedy wrakiem człowieka. Nie łudźmy się – w Pomrocznej może być tylko gorzej.

Klimatyzacja

Ponieważ większość biur znajduje się w miastach, ich wietrzenie przez otwarcie okien nie zapewnia dopływu czystego powietrza, a jedynie umożliwia wnikanie pyłu, spalin samochodowych i hałasu. W takich przypadkach wskazana jest klimatyzacja, zapewniająca wewnątrz pomieszczeń sztuczny mikroklimat.

Zanim jednak polecisz do szefa domagać się odpowiedniego mikroklimatu, dowiedz się, że wskutek negatywnego wpływu urządzeń klimatyzacyjnych tylko w Niemczech około miliona osób cierpi z powodu kaszlu, chrypki, stanów zapalnych gardła, pieczenia oczu, bólów głowy, częstych przeziębień. Na dodatek ukryte w instalacji klimatyzacyjnej komory nawilżające powietrze działają jak wyrzutnie bakterii, a filtry wypluwają mikroskopijne włókienka, które kaleczą przykutym do biurek ofiarom tkanki płucne.

Wniosek: Najlepiej byłoby całkowicie zrezygnować z instalacji klimatyzacyjnych.

Krótko mówiąc, masz wybór między dżumą a cholerą. Chyba że twoje biuro mieści się w środku dziewiczej puszczy.

Smog elektromagnetyczny

Wywołują go anteny nadawcze radia, telewizji i telefonii komórkowej oraz wszystkie urządzenia biurowe zasilane prądem, od faksu po elektryczny ekspres do kawy. W smogu uczeni widzą przyczynę bólów głowy, zaburzeń snu, uczuleń, skurczów mięśni, defektów genetycznych i raka.

Sposoby na tę plagę są zbyt wyrafinowane, żeby mógł je zastosować zwykły urzędas, np. Obwody elektryczne należy łączyć w gwiazdę, a nie w pierścienie.

Z naukowego ględzenia o smogu wyłowiliśmy jednak kilka rad praktycznych: stosuj ręczne liczydła, wyciągnij z piwnicy maszynę do pisania marki £ucznik i wyrzuć telefon komórkowy!

Meble biurowe

Biurowe krzesło, sprzęt z pozoru niewinny i nieszkodliwy, może cię przyprawić o zniekształcenie kręgosłupa i zwiotczenie mięśni. Cichym sojusznikiem krzesła jest stół niewłaściwej wysokości.

Jak się ratować? W celu odciążenia kręgosłupa należy stosować krzesła kolanowe, podpory pod stopy i pulpity do pracy w pozycji stojącej.

Gdy pracodawca uzna to za głupie fanaberie, przynoś do roboty własne krzesło kolanowe i podporę pod stopy. Masz dużą szansę, że cię wywalą, a wtedy wykorzystasz ten cenny sprzęt w domu lub na działce.

Komputery

Komputer szkodzi wszechstronnie. Pierwsze symptomy to stały ból głowy i lekkie usztywnienie (nie wiadomo jednak, czego). Szybko dochodzą do tego dolegliwości oczu, bóle pleców, sztywność karku, zaburzenia krążenia krwi, uciśnięcie żołądka i – o zgrozo – zakleszczenie ud. Są to objawy zespołu RSI (repetitive strain injury – powtarzających się urazów powysiłkowych), na które cierpi już co trzecia osoba pracująca przy komputerze. Najpóźniej po 10 latach takiej roboty ścięgna i mięśnie masz zużyte jak stare postronki.

Perspektywa: Jeszcze parę latek i wyrwiesz się ze szkodliwego biura, przechodząc na rentę inwalidzką z powodu ciężkich uszkodzeń kręgosłupa.

Monitory komputerowe

Są częścią komputerów, lecz same w sobie mają fatalny wpływ na twoje i tak już nadwątlone zdrowie. Emitują promieniowanie elektromagnetyczne, a nawet rentgenowskie – głównie do tyłu i na boki monitora. W dodatku powierzchnia ekranu jest naładowana elektrostatycznie, co u osób wrażliwych wywołuje wypryski i trądzik.

Wnioski: Niech ci do łba nie przyjdzie siedzieć za monitorem albo obok niego!

Nie dotykaj ekranu! Gdy wyłączasz monitor, jego ekran bombarduje cię cząstkami pyłu, które powodują choroby oczu i skóry. Pracuj w masce i okularach ochronnych spawacza!

Drukarki

Nie ma biura bez drukarki, a drukarki – bez ofiar. Nadal używane są drukarki igłowe, które rujnują nasz system nerwowy jazgotliwym hałasem wysokiej częstotliwości. Drukarki laserowe nie jazgoczą, ale za to emitują ozon – nierzadko w niedopuszczalnych stężeniach. Ozon zaś wpływa szkodliwie na drogi oddechowe, błony śluzowe i oczy, co prowadzi do permanentnego bólu głowy, pogorszenia wzroku oraz zwiększonej podatności na przeziębienia. Najgorsza zaraza to kilka drukarek w jednym pomieszczeniu.

Co masz zrobić? Jedną drukarkę upchnij za szafą, drugą w pakamerze na końcu korytarza, trzecią wypieprz przez okno. Jeśli ci na to nie pozwolą, wyskocz sam.

Kserokopiarki

Strzeż się tonera, czyli barwnika używanego do wykonywania kopii, w skład którego wchodzi sadza, sztuczne żywice i farby z tlenku żelaza. Jego drobne pyłki dostają się do płuc, co może wywołać raka.

W czasie pracy kserokopiarki, a zwłaszcza wymiany tonera, nie wolno jeść, pić ani palić papierosów. Po wymianie tonera albo wykonaniu większej liczby kserokopii – starannie umyj ręce. Są to jednak półśrodki. Prawdziwe bezpieczeństwo zapewni ci tylko maska przeciwgazowa i rękawice ochronne używane w oddziałach wojsk chemicznych.

Mazaki, pisaki

Pospolite w każdym biurze przybory do pisania, podkreślania i kolorowania zawierają na ogół toksyczne rozpuszczalniki, które można rozpoznać po ostrym zapachu. Jeszcze bardziej trucicielskie są lakiery korekcyjne, tak zwane korektory, nafaszerowane chlorowanymi węglowodorami.

Jak już musisz użyć mazaka czy pisaka, nie liż go i nie wąchaj; inaczej dostaniesz zawrotów głowy lub popadniesz w stan oszołomienia. Od wąchania mazaków zaczynał niejeden narkoman!

Kleje

W niejednym biurze pałęta się tubka kleju. Beztrosko bierzesz ją do ręki nie wiedząc, że kleje uniwersalne i specjalne zawierają do 70 proc. rozpuszczalników organicznych. Kontakt z nimi grozi łzawieniem oczu i drapaniem w gardle. Co gorsza, rozpuszczalniki organiczne wywołują zawroty głowy i stan upojenia. Dlatego są ulubioną używką początkujących ćpunów – „wąchaczy”. Zaczynasz od kleju – kończysz na heroinie.

Papier

Nie ma biura bez papieru, lecz i on może mocno ci zaszkodzić. Wystrzegaj się papieru samoprzylepnego, który zawiera niebezpieczne rozpuszczalniki. „Papiery chemiczne” pokryte warstwą umożliwiającą wykonywanie kopii (przekazy, formularze, rachunki) emitują straszliwe trucizny: formaldehyd i wielochlorowane dwufenyle. Czy rzeczywiście musisz ułatwiać sobie życie wystawiając kwity w dwóch egzemplarzach? Dziadek pisał przez kalkę i dożył 80 lat, czego i tobie życzymy. (…)

¬ródło: „Podręczna encyklopedia zdrowia”, praca zbiorowa, tłumaczenie z niemieckiego, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2002.
Autor : Dorota Zielińska”


Bibliografia:
O pożytkach z bezrobocia, NIE nr 02/2004, kol. 14
O pożytkach z bezdomności, NIE nr 51-52/2003, kol. 19

 Posted by at 13:31
sie 132013
 

Medytacja zamiast tabletki


artykuł. „http://kobieta.interia.pl/zdrowie/co_nowego/news?inf=467972&nr=2”

„Medytacja zamiast tabletki

Wystarczy dziennie wyciszyć się na 20 minut / INTERIA.PL

Jesteś zmęczony, boli cię głowa? Może zamiast sięgać po tabletkę, usiądź w fotelu i pomedytuj – radzą hiszpańscy lekarze.

Ich zdaniem medytacja poprawia nie tylko nasze samopoczucie, ale też korzystnie wpływa na zdrowie.

Wiadomo, że relaks i medytacja poprawiają nastrój i uczą panować nad emocjami; wzmacniają system nerwowy. Teraz okazuje się, że również wzmacniają system immunologiczny.

Zarazki grypy wstrzyknięte osobie, która medytuje, nie wywołały u niej choroby. U nie medytującego gorączka pojawiła się w ciągu 48 godzin.

– Medytacja, podobnie jak wszystko co nas otacza, podlega ewolucji. Nie wymagam od moich pacjentów, żeby śpiewali mantry, ale zachęcam ich do refleksji, do wyciszenia, do rozmowy z samym sobą. Często przyczyna choroby tkwi w nas. Dojście do niej otwiera drzwi do wyzdrowienia – tłumaczy Manuel, jeden z barcelońskich lekarzy zachęcających swoich pacjentów do medytacji. Jego zdaniem wystarczy dziennie wyciszyć się na 20 minut, aby wzmocnić i wyciszyć organizm.

– Przyznam, że na początku w to nie wierzyłam – mówi jedna z jego pacjentek. Dopiero, kiedy przekonałam się, ze po medytacji czuję się lepiej niż po zażyciu pastylki, zaczęłam praktykować ją codziennie.

(RMF)”

Proszę zwrócić uwagę na zdanie „Teraz okazuje się, że również wzmacniają system immunologiczny”. Może moje poczucie humoru jest nieco wypaczone, ale bardzo mnie ubawiło słowo „Teraz”. Medytacja jest znana od tysięcy lat i osoby medytujące wiedzą po co to robią…

 Posted by at 13:30
sie 132013
 

Leczenie wodą


Polecono mi ostatnio książkę, która wielu ludziom jest dosyć znana. Jest to „Moje leczenie wodą” ks. Sebastiana Kneipp’a.

Zastanowiło mnie na jak wiele zachowań autor zwracał uwagę w swoich czasach i jak mało od tej pory zmieniły się czynniki i przesądy które szkodzą. W książce, która została napisana w 1886 roku, czyli 118 lat temu czytam o tym, co w czasach dzisiejszych jest przyczyną chorób. Co więcej, autor pisze, że przed 60 laty nie było takiego postępu chorób jak w czasach tworzenia książki. Czytając to odniosłem wrażenie, że jest to książka wydana współcześnie. Pozwoliłem sobie zacytować obszerne fragmenty wstępu i pierwszego rozdziału.

WSTĘP

Liść nie jest zupełnie podobny do liścia, chociaż obydwa na jednym wiszą drzewie, tym mniej jedno życie człowieka nie podobne drugiemu. Gdyby każdy przed śmiercią napisał swój żywot, mielibyśmy tyle rozmaitych żywotów, ilu ludzi. Zawikłane są drogi krzyżujące się w życiu człowieka, podobne nieraz do nierozgmatwanego kłębka, w którym nici wiją się bez planu i myśli. Tak wydaje się czasami; w rzeczywistości nigdy się tak nie dzieje.

1. Co to jest choroba i z jakiego wspólnego źródła powstają wszystkie choroby?

Ciało ludzkie jest jednym z najcudowniejszych wytworów, jakie wyszły z ręki Boga. Jeden członek pasuje do drugiego, wszystkie połączone w harmonijną jedność, a każdy z członków odpowiada przedziwnie całości. Jeszcze cudowniejszym jest wewnętrzne połączenie narządów ciała i ich wewnętrzna czynność. Nawet przyrodnik lub lekarz bez wiary, chociaż powiada, że skalpelem jeszcze nie doszukał się duszy, nie może odmówić najwyższego a słusznego uwielbienia dla ustroju człowieka niemożliwego do naśladowania. Ta harmonia i porządek w ustroju nazwana zdrowiem, bywa często naruszana rozmaitymi przypadkami. Imię ich choroba. Choroby wewnętrzne, choroby zewnętrzne, oto chleb codzienny, jaki ludzie dobrowolnie lub mimowolnie muszą spożywać.

Wszystkie słabości, jakiekolwiek miałyby imię, mają swą przyczynę i źródło we krwi lub raczej w jej nieprawidłowościach, które mogą być spowodowane, albo przez zaburzenia w nieprawidłowym krążeniu krwi, albo przez zatrucie części składowych krwi. Podobnie do porządnie urządzonych nawodnień rozpościera się po całym ciele sieć żył napełnionych czerwonym sokiem życia, użyźniając i żywiąc każdą cząstkę, każdą drobinę ciała. Gdzie miara tam porządek, jeżeli tempo krążenia krwi jest za szybkie lub za powolne, albo jeżeli wcisną się do niej obce pierwiastki, wtedy porządek zostaje zburzony; zamiast zgody, mamy niezgodę, zamiast zdrowia chorobę.

2. W jaki sposób następuje uzdrowienie?

Po śladach w śniegu poznaje wprawny strzelec zwierzynę. Chcąc upolować jelenia, gemzę, lisa, idzie po śladach. Dobry lekarz szybko rozpozna, gdzie tkwi choroba, gdzie jej źródło, jakie przybrała rozmiary. Symptomy wskazują na chorobę; znając ją, wie, jakie zastosować środki. Postępowanie, procedura to bardzo indywidualna. Czasem jednak tak nie jest. Jeżeli ktoś przyjdzie do mnie z odmrożonymi uszami wtedy wiem, że sprawcą jest mróz; komu młyński kamień rozmiażdży palce, tego nie będę pytał, gdzie go boli.

Nie tak łatwa sprawa z innymi chorobami. Zwykły ból głowy, lub cierpienie serca, nerwów, żołądka, nie tylko mogą pochodzić z jednej, kilku lub kilkunastu przyczyn lecz nieraz z choroby sąsiednich narządów, które cierpienia serca, nerwów, żołądka wywołują, niekorzystnie na nich oddziałując. ¬dźbło trawy jest w stanie zatrzymać wahadło największego zegara. Najmniejsza drobnostka może spowodować najboleśniejszy niepokój serca. Znaleźć natychmiast tę drobnostkę, w tym leży sztuka. Badanie może być dlatego nieraz bardzo skomplikowane i zawikłane, a różnorodne złudzenia wcale nie są wykluczone. (…)

Gdy uderzę nogą lub siekierą o pień młodego dębu, drży pień, chwieją się gałęzie, porusza się listek każdy. Jakżesz błędne wydałbym orzeczenie, gdybym powiedział: liść drży, porusza się, musi go więc ktoś potrącać. Tymczasem rzecz ma się przeciwnie; ponieważ drży pień, więc drży gałąź i liść, jako części i cząstki pnia. Nerwy są takimi gałęziami w drzewie ciała ludzkiego. „On cierpi na nerwy, nerwy są zaatakowane” cóż to znaczy? Czy same nerwy są chorobą? Nie, ale cały organizm jest zaatakowany, osłabiony, więc cierpią, drżą nerwy.

Przetnij ostrożnie nożyczkami nitkę pajęczej siatki idącą od środka ku brzegowi. Cała ta sztuczna tkanina zepsuje się; z cudowną dokładnością przędzone i niby cyrklem odmierzane czworoboki i trójkąty tworzą naraz nieporządne, najnieregularniejsze figury. Jakżesz byłoby nierozsądnie gdybym rzekł: to pogmatwana, zepsuta robota, pająk z pewnością pobałamucił tym razem snując swój jedwabisty domek narobił masę błędów. Nawiąż przeciętą niteczkę na nowo, a pierwotny, cudowny porządek natychmiast powróci! Odszukać i odnaleźć tę maleńką, jedną niteczkę, w tym leży sztuka. Kto zamiast tego maca, grzebie, w pajęczej tkaninie, popsuje ją zupełnie. Zastosowanie tego porównania zostawiam każdemu i kończę odpowiedzią na nasze pytanie. Pojedynczym, łatwym, nie skomplikowanym – i że tak powiem wykluczającym każdy błąd, wszelkie złudzenie – jest leczenie, skoro wiem, że przyczyną każdej słabości są zaburzenia krwi. Lecząc, mam tylko dwojakie przed sobą zadanie: albo muszę nieprawidłowo krążącą krew zmusić do prawidłowego, normalnego krążenia, albo muszę starać się wyprowadzić z krwi trucizny i zarodki choroby, które zdrową krew psują i jej proporcjonalny skład psują. Innego zadania – wyjąwszy wzmocnienie organizmu – nie ma wcale.(…)

4. Skąd pochodzi wrażliwość dzisiejszej generacji, skąd ta uderzająca łatwość nabawienia się wszelkich możliwych chorób, których dawniej po części nie znano nawet z nazwy.

Pytanie to jest szczególniejszej doniosłości, aby go można pominąć. Odpowiadam więc na nie krótko, że powodem tego złego stanu zdrowotnego jest brak hartowania.

Rozpieszczenie i zniewieścialość dzisiejszej generacji dosięgły wysokiego stopnia. Ogół stanowią osłabieni, słabowici, niedokrwieni, nerwowi, chorzy na żołądek lub serce; silni i zdrowi należą do wyjątków. Czujemy dziś bardzo dotkliwie każdą zmianę powietrza; przejściom z jednej pory rokju do drugiej towarzyszy zwykle przeziębienie, katar; nawet nagłe wejście z zimnej ulicy do ciepłej izby nie pozostaje bez złych następstw itd., itd. Przed 50, 60 laty, było przecież inaczej. I dokąd zajdziemy, jeżeli, jak ogólnie skarżą się ludzie myślący ludzka siła i ludzkie życie tak gwałtownie upada i w rażący sposób marnieje? Charłactwo zaczyna się, zanim rozpoczęło się silne życie. Już wielki czas, abyśmy się nad tym zastanowili.

Dla usunięcia tego nędznego stanu i zaradzenia złu potrzeba koniecznie się hartować. Po uwagach ogólnych umieściłem kilka niewinnych, na żadne niebezpieczeństwo nie narażających środków do hartowania skóry, całego ciała i jego części. Wiele osób kiwało głowami z początku i uśmiechało się dwuznacznie później jednak pochwalili je i praktykowali z widocznym pożytkiem. Vivant sequentes! trzeba by było również napisać osobne rozdziały o pożywieniu, ubraniu i powietrzu. Ale o tym innym razem; tu tylko słów kilka pokrótce. Wiem o tym, że moje zapatrywania separatystyczne, odosobnione, natrafią na opór. Mimo to stanowczo silnie trwam przy nich, gdyż dojrzały po długoletnim doświadczeniu. Nie są to grzyby, które przez noc wyrastają w głowie; są to szlachetne owoce, przykre i nieprzyjemne dla zakorzenionych przesądów, ale zdrowe i pożyteczne dla rozumnych ludzi.

Co do pożywienia stawiam następną regułę: wikt domowy, prosty, pożywny, bez sztucznych wymysłów, nie zepsuty ostrymi korzeniami i nie sfałszowany napój, który w każdym znajdziesz źródle, obydwa w dostatecznej użyte ilości – oto pożywienie dla ludzkiego ciała najlepsze i najpożyteczniejsze. (Nie jestem purytaninem i chętnie pozwalam po obiedzie na szklaneczkę piwa lub wina, ale nie przyznaję im takiej wartości, jaką im powszechnie przypisują. Z punktu lekarskiego zapatrując się, trunki odgrywają pewną rolę po przebytych słabościach; w zdrowym stanie natomiast owoce mają większe znaczenie).

Ubranie, które sobie sam uprządłeś i zrobiłeś w domu, jest najlepszym dla ciebie. Wielką dla zdrowia szkodę przynosi, szczególnie w zimie, niejednostajne ubranie, tj. okrywanie jednych części ciała mniej, drugich więcej. Na głowie futrzana czapka; szyja ściśnięta opaską, okręcona na metr długim, wełnianym szalem; na ramionach jakieś ciepłe w czworo złożone okrycie; wychodząc bierze się jeszcze pled pod kołnierz futrzany, nogi tylko, biedne nogi ubrane w skarpetki, trzewiki lub buty, podobnie jak w lecie. Jakież skutki tej nierozsądnej stronniczości? Górne otulenia okręcania ciągną krew i ciepło ku górze a dolne części ciała ziębną pozbawione krwi. I oto rozwiązana zagadka, skąd pochodzi ból głowy, kongestia (uderzenia krwi do głowy), rozszerzenie żył w głowie i setki innych cierpień i niedomagali. Dalej jestem przeciwnikiem noszenia wełnianej odzieży na gołym ciele, a zwolennikiem odzieży lnianej, lub konopnej, suchej, grubej, zgrzebnej. Ostatni przymiot jest dla skóry najodpowiedniejszym, bo jej nie rozdelikaca, lecz przez tarcie hartuje. Miękka, włosista, delikatna tkanina wełniana okrywająca gołe ciało zda mi się ssać ciepło i soki i być wespół przyczyną niedokrwistości trawiącej naszą słabą i nędzną generację. Nowy system wełnianych ubrań w poprawnej edycji nie zapobiegnie niedokrwistości, ani krwi nie poprawi. Dożyją tego młodsi ludzie i z pewnością przeżyją ten system.

Powietrze. Rybom złowionym w źródlanej wodzie, i pstrągom górskim dajemy pierszeństwo przed innymi. Ryby ze strumyków odsuwamy, a ryby z bagien i błot mające smak nieprzyjemny chętnie darujemy każdemu. Kto oddycha powietrzem bagien i błot, karmi swe płuca zarazą. To samo powietrze wdychane po raz trzeci, działa trująco – powiada pewien słynny lekarz. Gdybyż ludzie chcieli to zrozumieć i starali się o możliwie czyste, świeże powietrze w swym mieszkaniu a szczególnie w sypialni, uniknęliby wielu dolegliwości i chorób.

Powietrze czyste psuje się przez oddychanie. Wiemy o tym dobrze, że 1 -2 ziarnka kadzidła rzucone na żar napełniają swym zapachem cały pokój. I o tym wiemy także, że 15-20 pociągnień cygara lub fajki wystarczy, aby w wielkiej przestrzeni czuć było dym tytoniowy, Czasem rzecz drobna, nieznaczna, wystarczy do zepsucia powietrza w sposób taki lub inny, przyjemny lub nieprzyjemny. Czyż oddychanie nie jest do takiego dymu podobne?

Ile oddechów czynimy w 1 minucie, w 1 godzinie, ile w dzień, w nocy? Jakżesz zepsute musi być potem czyste powietrze jakkolwiek dymu nie widzimy? A jeżeli pokoju nie przewietrzam, czyli, jeżeli nie odnawiam złego, przez kwas węglowy zepsutego powietrza, ile to zepsutych i zepsucie szerzących czynników dostaje się do piersi? Skutki mogą być i muszą być złe i szkodliwe.

Jak oddychanie i wyziewy, podobnie działa szkodliwie na czyste zdrowe powietrze za wielkie ciepło, w szczególności wielkie ciepło pokojowe. I ono psuje powietrze, a że pochłania i niszczy kwasoród, pierwiastek ożywiający powietrze, jest więc do oddychania szkodliwy, do utrzymania życia niezdolny. 12-14 R (15-18 stopni C przyp. Klapuch) ciepła wystarcza w pokoju, 15 stopni (19 stopni C przyp. Klapuch) nie należy nigdy przekroczyć.

Staraj się o dokładne przewietrzanie całego pomieszczenia i rób to codziennie z konsekwencją i wytrwałością w ten sposób, aby nikomu nie sprawiało przykrości, a służyło dla zdrowia każdemu. Szczególniejszą zaś troskliwość zwracaj na sypialnie i przewietrzanie łóżek.

Powiedziałem to co uważałem za stosowne powiedzieć w tym miejscu. To co powiedziałem wystarcza do wytworzenia sobie obrazu pukającego obcego przybysza, możesz go po przyjacielsku przyjąć, lub nie wysłuchawszy od drzwi odprawić. Na oba rodzaju przyjęcia jestem przygotowany i oświadczam, że z obydwóch będę zadowolony. (…)

ŚRODKI HARTUJĄCE

środki hartujące są następujące:
1. Chodzenie boso.
2. Chodzenie boso po mokrej trawie.
3. Chodzenie boso po mokrych kamieniach.
4. Chodzenie boso po świeżo spadłym śniegu.
5. Chodzenie boso w zimnej wodzie.
6. Kąpiel zimnych rąk i nóg.
7. Polewanie kolan (połączone z polaniem górnym lub bez niego).

I. Chodzenie boso jest najnaturalniejszym i bardzo indywidualnym środkiem hartowania się.

Można go w różnorodny używać sposób odpowiednio do rozmaitego stanu i wieku. Niemowlęta, które są zupełnie skazane na pomoc drugich i w pieluchach lub poduszkach ciągle przebywają w pokoju, nie powinny nigdy nosić okrycia na nogach. O, gdybym mógł to jako silną i niewzruszoną regułę wpoić wszystkim rodzicom, a szczególnie zanadto troskliwym matkom! Przejęci uprzedzeniami rodzice, jeżeli tego nie chcą zrozumieć, niechaj zlitują się nad nieporadnym maleństwem i przynajmniej takie im dają okrycie, przez które łatwo świeże powietrze może przedostać się do skóry.

Umieją sobie same dopomóc dzieci, kiedy już stać i chodzić potrafią. Porzuciwszy wzgląd na ludzi, zrzucają z nóg dręczące trzewiki i pończochy, i są szczęśliwe, gdy mogą do woli, szczególnie w wiosennej porze, biegać na bosaka. Nieraz zakrwawi się palec, ale to nie powstrzymuje ich bynajmniej; wnet znowu biegają boso. Dzieci czynią to instynktownie, idąc za tym popędem natury, który i my starsi odczuwalibyśmy, gdyby nam rozumu nie odebrała szablonowa, modna cywilizacja, która tylko uciska, a wszystko co naturalne odrzuca. (…)

Rozsądni rodzice, którzy chętnie chcieliby pozwolić dzieciom tej uciechy, lecz mieszkają w mieście nie mają ogrodu ani trawnika mogą im polecić chodzić boso po pokoju, korytarzu itp. Chodzi o to, aby nogi, jak twarz i ręce, świeżym odetchnęły powietrzem i poruszały się w nim do woli.

Nie potrzebuję upominać ludzi dorosłych, żyjących na wsi, ci chodzą wiele boso i nie zazdroszczą mieszkańcom miast eleganckich, dopasowanych, lakierowanych tortur, uciskających nogi trzewików i pończoch. Nierozsądni wieśniacy z manierami miastowymi, którzy wstydzą się postępować tak, jak inni, są ukarani dosyć przez własną zarozumiałość. Ci co zachowują starą modę, niechaj wiernymi pozostaną dobrej tradycji.

W mojej młodości chodzili na wsi wszyscy boso; dzieci i dorośli, ojciec i matka, brat i siostra. Do szkoły, do kościoła milami iść trzeba było. Rodzice dawali nam kawałek chleba i parę jabłek na drogę, skarpetki i trzewiki do okrycia nóg. Lecz te wisiały zazwyczaj na plecach lub ramieniu aż do progu szkoły lub kościoła – nie tylko w lecie lecz i w zimniejszej porze roku. Zaledwie z początkiem wiosny na wyżynach mojej ojczyzny śnieg zaczął tajać, rozdeptywaliśmy bosymi nogami jego resztki śladów w ziemi i czuliśmy się przy tym zdrowi, weseli i swobodni.

Jasna rzecz, że ludzie dorośli w miastach, nie mogą czynić tego ćwiczenia. Jeżeli w swych uprzedzeniach zaszli tak daleko, iż mniemają, że dostaliby reumatyzmu, kataru, chrypki itd., gdyby ich delikatne nogi przy rozbieraniu się lub ubieraniu choćby przez oka mgnienie stanęły na gołej podłodze salonu a nie na ciepłym, miękkim kobiercu – wtedy zostawiam ich zupełnie w spokoju. Gdyby jednak który chciał przecież coś uczynić dla zahartowania się, cóż mu przeszkadza przechadzać się w pokoju przez dziesięć minut, 1/4 lub 1/2 godziny, bezpośrednio przed spaniem lub wstawszy rano? Aby jednak nagle rozpocząwszy, nie czuć tego jednak zbyt silnie, można najpierw chodzić w skarpetach, później boso, wreszcie przed każdym spacerem zamaczać nogi w zimnej wodzie aż do kostek. (…)

Do matek zwracam się tu z kilku słowami. (…) W pierwszym rzędzie powołanymi są matki do wychowania dorodnego i mocnego pokolenia, do usunięcia zniewieściałości, która tak wielkie spustoszenia w ludzkości sprawia, osłabienia, niedokrwistości, nerwowości i jak się tam dalej nazywają owe upiory ssące zdrowie i skracające życie. Mogą zapobiec temu przez rozumne hartowanie dziecka od młodości. Powietrze, pożywienie, ubranie są to potrzeby niezbędne dla niemowlęcia jak i starca. Im czystsze powietrze, którym oddycha maleństwo, tym lepsza jest krew. Aby słabe stworzonko szybko przyzwyczaić do przebywania na świeżym powietrzu, dobrze czynią matki, gdy po codziennej ciepłej kąpieli zanurzają je na 2, 3 sekundy w zimniejszej wodzie (o ciepłocie takiej jaką ma woda stojąca na słońcu) lub szybko zimną obmywają. Sama ciepła woda rozdelikaca i zwątla, zimne obmycie pod koniec – wzmacnia, hartuje i pomaga do zdrowego rozwoju ciała.

Z początku będzie dziecko płakać, ale po 3-cim, 4-tym razie przestanie. Takie hartowanie wzmacnia małe dzieci przeciw tak u nas częstym zaziębieniom i tychże następstwom. Rozumne matki zyskują nadto, nie potrzebując wydawać na ciężkie, nie dopuszczające powietrza ubrania lub na wełniane otulania, które doprawdy oburzają każdego myślącego człowieka. W tym punkcie grzeszy się okropnie przeciw zdrowiu dziatek. Delikatne ich ciało siedzi prawdziwie w gorejącym wełnianym piecu; ugina się też pod ciężarem okryć i obwiązelc; głowa owinięta tak, że ani dobrze słyszą, ni widzą; szyja, którą przede wszystkim hartować należy, posiada oprócz ogólnych, jeszcze szczególniejsze przybory do ogrzewania, zamykające zupełnie powietrze. Kiedy mamka z dzieckiem na ręku wychodzi na spacer lub wyjeżdża, rozpieszczająca je matka jeszcze raz wybiega oglądnąć, czy każdy kącik starannie jest otulony, zamknięty. Przy takich stosunkach, przy zupełnym zaniedbaniu rozumnego hartowania, któż dziwić się będzie, że dyfteria, angina itd. porywają rocznie tysiące tych małych istotek, którym lada powiew wiatru szkodzi? Po cóż się dziwić, że w rodzinach roi się od cherlaków, lub, że użalają się matki na nieznane najpierw u dziewcząt słabości, jak blednicę, kurcze, histerię itd. A któż policzy duchowe choroby, owe zwiędłe kwiaty i zgniłe owoce ciała, które zanim się normalnie rozwinęło, już powoli zanikać zaczyna? „Mens sana in corpore sano”. Zdrowa dusza mieszka tylko w zdrowym ciele. Główny warunek rozwoju wytrwałego zdrowia stanowi jak najwcześniejsze hartowanie. Oby matki zawczasu i gruntownie poznały zadanie swoje i odpowiedzialność, jaka na nich ciąży, i nie opuszczały żadnej sposobności dobrej rady z dobrego źródia.

II. Szczególniejszym a bardzo skutecznym rodzajem chodzenia boso, jest chodzenie po mokrej trawie, mniejsza o to czy ona przez rosę, deszcz, lub polanie została zmoczona. Im trawa jest bardziej mokra, im dłużej trwa chodzenie, im częściej może być powtarzane, tym znakomitszy jego skutek. (…)

III. Chodzenie po mokrych kamieniach podobne sprawia skutki, jak chodzenie po mokrej trawie a dla wielu jest ono łatwiejsze i wygodniejsze. W każdym domu znajdzie się większa lub mniejsza przestrzeń wyłożona kamieniami w sieni, pralni, piekarni itp.; wystarczy ona do spacerowania boso. (…) Do moczenia kamieni używa się dzbanka lub ogrodowej koneweczki, polewa się wodę w kształcie smugi, która się przez deptanie rozszerza. Gdyby kamienie wysychały za szybko, należy polewanie powtórzyć raz drugi i trzeci; najlepsza do tego jest bardzo zimna woda. (…)

Kto miewa zimne nogi, zapada na gardło, zakatarza się łatwo, bije mu krew do głowy, i stąd cierpi ból głowy – ten niech często chodzi po kamieniach. Dobrze jest, gdy do wody doleje nieco octu, zanim podleje kamienie.

Stosuje się te same reguły, dotyczące okrycia i ruchu, co i przy chodzeniu po trawie. Chodzić po kamieniach można choć nogi są zimne – (nie rozgrzane).

IV. Chodzenie po świeżo spadłym śniegu, przewyższa w skutkach obydwa poprzednie zabiegi.

Mówię wyraźnie w świeżo spadłym śniegu, który się lepi lub jak proch do nóg przylega; śnieg stary, twardy, zmarznięty, ziębi zanadto i nie zda się na nic. Spacerować również nie można, gdy zimny, przenikliwy wiatr wieje, poleca się jednak na wiosnę, gdy śnieg taje od słońca. Znam wielu, którzy w rozmokłym śniegu spacerowali 1/2, 1, a nawet 1 1/2 godziny z najlepszym skutkiem. Potrzeba tylko było w pierwszych minutach nieco przezwyciężenia się; wkrótce znikło wszelkie uczucie przykrości lub zimna. Zazwyczaj chodzi się po śniegu przez 3-4 minuty. Zaznaczam wyraźnie, nie można stać spokojnie, trzeba chodzić.

Zdarza się nieraz, że delikatne, i od zewnętrznego powietrza odwykłe palce nie mogą znieść śniegowego zimna, i zapadają na śniegową gorączkę tj. stają się suche, rozpalone, pieką boleśnie i obrzmiewają. Nie ma nic niebezpiecznego, nie trzeba się lękać, uzdrowienie następuje szybko, skoro się palce częściej obmyje wodą pomieszaną ze śniegiem lub lekko się śniegiem naciera.

Marsz po śniegu można zastąpić jesienią chodzeniem po trawie, gdy szron spadnie. Uczucie zimna jest wtenczas o wiele dotkliwsze, gdyż ciało w tej przejściowej porze roku za mało jeszcze od ciepła lata odwykło. (…)

O tym środku hartującym powiadają, że głupota, błazeństwo dobre do nabawiania się kataru, reumatyzmu, cierpień gardłowych i wszelkich innych okropności. Proszę się tylko przezwyciężyć i spróbować, a wkrótce można się będzie przekonać, że zarzuty są bezpodstawne, i że bieg po śniegu zamiast szkody – wielkie przynosi korzyści. (…)

Przytoczone tu środki hartujące powinny wystarczyć. Można ich używać w każdej porze roku, w zimie i w lecie. W zimie zabieg trwa krócej, natomiast ruch po nim trwa nieco dłużej. Nie przyzwyczajeni niechaj nie rozpoczynają w zimie hartowania się. Szczególnie niech wystrzegają się tego anemiczni (niedokrwieni), ci którzy na wewnętrzne skarżą się zimno, a przez wełnianą odzież stali się wrażliwi i delikatni. Mówię to nie dlatego, jakobym się złych następstw z tego obawiał, lecz obawiam się, aby się nie odstraszono od rzeczy na wkroś dobrej. (…)

Szanownych zaś czytelników, którzy o przytoczonych powyżej rzeczach może nigdy nawet nie słyszeli, upraszam, aby zanim rzucą wzrokiem potępienia, zrobili choćby maleńką próbkę. Jeżeli ona na moją wypadnie korzyść, będzie mnie to cieszyło nie ze względu na osobę moją, lecz ze względu na ważność rzeczy. W życiu zrywa się wiele burz zagrażających zdrowiu ludzkiemu. Szczęśliwy ten, kto korzenie jego (zdrowia) dobrze hartowaniem umocował, skierował w głąb i ufundamentował silnie.

 Posted by at 13:28
sie 132013
 

Zazwyczaj staram się nie cytować, a już zupełnie nie przepisywać różnych tekstów lecz wydaje mi się, że artykuł ten jest najlepszy w takiej formie w jakiej jest. Dlatego przytoczę go w całości:

Wielkie kłamstwo
Wpływ propagandy fluorku na nasze życie

część 1

W niemieckim magazynie Stern ukazał się w 1978 r. ilustrowany zdjęciami reportaż z tureckiej wioski Kizilcaoern.

„Dzieci, młode dziewczęta, a nawet jedyny w tej wiosce koń, wszyscy mają brązowe zęby – pisał Stern. – trzydziestoletni mężczyźni z przygarbionymi plecami snują się z trudem po ulicy, pomagając sobie laskami. Kobiety w czwartym miesiącu ciąży rodzą martwe dzieci. Czterdziestolatki wyglądają jak starcy…

Zarówno mężczyźni jak i kobiety cierpią tutaj na przedwczesne starzenie się. W okresie między trzydziestym i czterdziestym rokiem życia na ich twarzach pojawiają się zmarszczki, mięśnie stają się znacznie słabsze i zaczynają się trudności z chodzeniem”.

Tutejszy dentysta jako pierwszy zaczął podejrzewać zatrucie. Powiadomił o tym Klinikę Uniwersytecką w Eskisehir, a wszczęte przez nią badania wykazały, że wszyscy mieszkańcy wioski cierpią na choroby kości: zgrubienie kostek, sztywność stawów, nadmierną produkcję tkanki kostnej. Stern kontynuuje:
„Dr Yusuf C. Ozkan oraz jego współpracownicy z Katedry Medycyny Uniwersytetu Eskisehir podejrzewają, że wszystkie te cierpienia powoduje wysoka zawartość fluorku w tutejszej wodzie…W sąsiednich wioskach, gdzie woda pitna pochodzi z innego źródła, ogólny stan zdrowia jest normalny. Lekarze twierdzą, że zawartość fluorku w wodzie wynosi 5.4 ppm”. (ppm = parts per million oznacza, że na milion jednostek wody przypada jednostka fluorku, co równa się 1 miligram/litr)

Identyczne zjawiska zaobserwował w pewnej wiosce na Sycylii dr Frada z Uniwersytetu w Palermo. Przyczyny tego dopatrywał się on w zawartości fluorku, rzędu 5 ppm (5 mg/litr), w miejscowej wodzie.

W niektórych regionach Indii i Chin, gdzie również obserwuje się naturalną wysoką zawartość fluorku w wodzie, mieszkańcy cierpią na fluorozę, choroby reumatyczne; przedwcześnie występuje u nich uwiąd starczy i umierają przed osiągnięciem 50 roku życia. Gdy ktoś upadnie, jego kości pękają, jakby były ze szkła.

W każdej encyklopedii znajdziemy informację, że fluor i jego związki (fluorki) są wyjątkowo toksyczne i można się nimi zajmować tylko z największą ostrożnością. Wyraz „trucizna” znajdziemy też na opakowaniu past do zębów (na pudełku, nie na tubce), gdyż na podstawie przepisu z 1997 r. obowiązkowe są etykietki z ostrzeżeniem:
„Jeśli przypadkowo połknie się więcej pasty niż porcja używana do mycia zębów, należy natychmiast zwrócić się o pomoc medyczną lub skontaktować się z ośrodkiem toksykologii”.

Rozpoczynając nasze rozważania musimy zdawać sobie sprawę, że bezdyskusyjnym faktem chemicznym i biologicznym jest to, iż fluor to niebezpieczna trucizna.

Propaganda:
„Fluorek jest bezpieczny i skuteczny”

Oczywiście w Ameryce wiemy o fluorku coś innego. Wszyscy są tu święcie przekonani, że fluorek odgrywa ważną rolę w zapobieganiu próchnicy zębów, zwłaszcza u dzieci, oraz że jest on bezpieczny i skuteczny. Gdyby tak nie było, z pewnością nie byłby systematycznie dodawany do wody pitnej i pasty do zębów. Taka jest znana strona fluorku, o której ciągle się mówi. Jednak jego druga strona, pomijana całkowitym milczeniem, to fakt, że fluorek jest jedną z najsilniejszych trucizn na świecie i stwierdzono, że może on powodować choroby układu kostnego, raka, zgony niemowląt, uszkodzenie mózgu, przedwczesne starzenie i wiele innych problemów.

W naszym artykule staramy się przedstawić, jak w minionych sześćdziesięciu latach będący trucizną fluorek zmienił się stopniowo w substancję chroniącą zęby; później poznamy tych, którzy ciągną korzyści z propagowania fluorku i dowiemy się, jaki wpływ wywiera na nas systematyczna konsumpcja tego „bezpiecznego i skutecznego”, trującego środka i dlaczego to wszystko się dzieje. (Informacje te są bardziej zdumiewające niż ktokolwiek by oczekiwał.)

Dlaczego jest ważne, żeby to wiedzieć? Ponieważ w Ameryce, w przeciętnym supermarkecie lub „drugstore” można dostać wyłącznie fluorkowaną pastę do zębów i codziennie 160 milionów Amerykanów pije fluorkowaną wodę z kranu. Fluorek znajdziemy w napojach orzeźwiających, piwie i artykułach spożywczych. Poza tym fluorek, będąc jedną z najbardziej rozpowszechnionych substancji zanieczyszczających środowisko, występuje w naturalnych zbiornikach wodnych, glebie i powietrzu. Tak więc prawdopodobieństwo tego, że człowiek nie konsumuje fluorku, równa się zeru. Zarazem ciągle przybywa naukowych dowodów na zagrożenia płynące z tej konsumpcji. Oznacza to, że możemy stać się ofiarą szkodliwego oddziaływania fluorku, nie mając o tym najmniejszego pojęcia.

Historia fluorku przebiega dwoma drogami. Pierwszą może poznać każdy, kto zada sobie trudu, by zdobyć najważniejsze fakty. Druga jest już znacznie mniej dostępna, gdyż nią kroczą ci, którzy są osobiście zainteresowani w używaniu przez ludność fluorku. A teraz, w bardzo skróconej formie – mimo że artykuł nasz wydaje się długi – przyjrzyjmy się, w chronologicznym porządku, obu historycznym drogom fluorku.

Kiedy fluorek uchodził jeszcze za truciznę

Fluoroza jest powszechnie znanym zjawiskiem występującym wtedy, gdy w organizmie gromadzi się zbyt dużo fluorku. W łagodnych przypadkach powoduje to pojawianie się plam na zębach, w poważniejszych – szkliwo ciemnieje i odłamuje się. W USA wiadomo od 1916 r., że fluorek wywołuje to zjawisko. W związku z tym, w okresie od 1931 do 1939 roku, Amerykańska Służba Zdrowia Publicznego (U.S. Public Health Service) i Amerykański Związek Dentystów (American Dental Association) domagały się usunięcia fluorku z wody w takich miejscowościach, gdzie występuje on jako naturalne lub przemysłowe zanieczyszczenie środowiska.

Przy łagodniejszej postaci fluorozy na zębach pojawiają się białe plamy. W poważniejszych przypadkach, jak na powyższym zdjęciu, szkliwo zębów odpada i zęby się psują. Fluoroza jest procesem nieodwracalnym, dlatego jedynym sposobem uratowania chorego zęba jest założenie koronki. Fluoroza to nie problem „kosmetyczny” lecz choroba, gdyż dotknięte nią zęby wskazują też na stan kości danej osoby. W łagodniejszej postaci fluoroza może wystąpić nawet u 80% dzieci w regionach, gdzie fluorkuje się wodę, ale takie nasilenie choroby może mieć miejsce i w innych okolicach, gdzie zbyt wiele fluoru dostaje się do organizmu nie z wody, lecz z innych źródeł (pasty do zębów, żywność, zanieczyszczenia środowiska).

Dr H. trendley Dean z Amerykańskiej Służby Zdrowia Publicznego w 1931 r. zainicjował badania w skali krajowej, które wykazały, że w miarę jak zwiększa się ilość fluorku w wodzie, wzrasta występowanie fluorozy wśród jej konsumentów. Przy końcu lat 30-ych Dean twierdził, że 1 ppm (1 mg/litr) to zawartość fluorku w wodzie, która wywołuje minimalną fluorozę, podczas gdy zmniejsza stopień występowania próchnicy zębów.

W 1939 r. Gerald Cox, biochemik z Mellon Institute, wystąpił z tezą, że jeśli fluorek w określonej ilości jest szkodliwy, to prawdopodobnie w mniejszej ilości jest on pożyteczny. W rok później dr Cox został członkiem Komisji d/s ¯ywności i Odżywiania przy Krajowej Radzie Badań Naukowych i zaczął aktywnie nawoływać do fluorkowania wody.

Innym gorliwym propagatorem fluorku był prawnik i wysokiej rangi polityk Oscar Ewing, który jako szef, od 1947 roku, Służby Zdrowia Publicznego korzystał z każdej okazji, by przysłużyć się sprawie fluoryzacji. Pod jego kierownictwem w ciągu trzech lat zaczęto wprowadzać fluorek do wody w niemal stu miastach.

Innym znanym promotorem tej sprawy był kierownik Wydziału Toksykologii Fluorku Uniwersytetu Rochester, dr Harold C. Hodge. Jego zadaniem stało się zaprojektowanie fluorkowania wody w mieście Newburgh w stanie New York oraz zbadanie jego wpływu na tutejszych mieszkańców.

Dzisiaj dodaje się fluorek, w ilości 1 – 4 ppm, do wody pitnej dwóch trzecich ludności USA, a więc do większości wodociągów miejskich. Ten wielki eksperyment rozpoczął się 1 stycznia 1945 r. w Grand Rapids w stanie Michigan, mimo że nieco wcześniej wypowiedziały się o tym negatywnie zarówno Pismo Amerykańskiego Towarzystwa Lekarskiego, jak i Pismo Amerykańskiego Związku Dentystów.

18 września 1943 r. w artykule „Chroniczne zatrucie fluorem”, opublikowanym w Piśmie Amerykańskiego Towarzystwa Lekarskiego stwierdza się: „Fluorki są powszechnymi toksynami protoplazmowymi zmieniającymi przepuszczalność błony komórkowej poprzez powstrzymywanie pewnych enzymów. ¬ródłem fluorkowego zatrucia może być woda pitna zawierająca 1 ppm lub więcej fluorku, związki fluoru w płynach owadobójczych…” Zauważmy, że na rok przed wprowadzeniem fluorkowania wody zawartość 1 ppm uchodziła jeszcze za toksyczną.

W numerze z października 1944 r Pisma Amerykańskiego Związku Dentystów stwierdza się:
„Fluorek sodu jest wysoce trującą substancją i jeśli jego stosowanie w bezpiecznej koncentracji i pod ścisłym nadzorem kompetentnego personelu może być pozytywne terapeutycznie, w innych warunkach może być on zdecydowanie szkodliwy… Dobrze wiemy, że używanie wody pitnej zawierającej zaledwie 1.2 – 1.3 fluorku może powodować takie zaburzenia rozwojowe kości, jak ich stwardnienie, spondyloza i marmurowatość, jak również wole i nie możemy ryzykować wywoływania tak poważnych systemowych schorzeń poprzez budzące dziś wątpliwości postępowanie mające zapobiegać zniekształcaniu zębów u dzieci…”.

W 1945 r., już po rozpoczęciu eksperymentu w Grand Rapids, jeden z głównych inspektorów FDA (Agencja ds. ¯ywności i Leków) odkrył, że w pewnym browarze w Massachusetts dodaje się fluorku do piwa. Właściciela browaru natychmiast aresztowano i postawiono przed sądem pod zarzutem zatruwania piwa. Zgodnie z aktem oskarżenia, w piwie „odkryto szkodliwą truciznę, fluorek, który zgodnie z obowiązującym przepisem (Section 301a of the Food, Drug and Cosmetic Act) był niebezpieczny…” Stwierdzono, że fluorek został dodany w ilości 0.5 ppm. Tak więc w 1945 r., zdaniem federalnej agencji FDA, fluorek był jeszcze trucizną, nawet było go o połowę mniej niż wcześniej, 1 stycznia, zaczęto dodawać do wody w Grand Rapids. Nawiasem mówiąc, piwiarnia musiała zapłacić grzywnę, a jej szefa skazano na pół roku więzienia plus trzy lata w zawieszeniu.

Mimo to wielki eksperyment rozpoczął się w Grand Rapids, pod kierownictwem wspomnianego już dr H. trendleya Deana. Pierwotnie planowano, że przez 10 lat będzie się dodawać fluorku do wody w Grand Rapids, a po dziesięciu latach porówna się stan zdrowotny tutejszej ludności ze stanem zdrowia mieszkańców miasta Muskegon, gdzie nie byłoby fluorku w wodzie. Jednak od pierwotnego planu odstąpiono, gdyż w 1947 r. zaczęto fluorkować wodę także w Muskegon, zamykając w ten sposób drogę do zebrania naukowych danych odnośnie bezpieczeństwa i efektywności eksperymentu.

W 1946 r. wprowadzono fluorek w sześciu innych wielkich miastach amerykańskich.
W 1947 r., po mianowaniu Oscara Ewinga szefem Federalnej Agencji Bezpieczeństwa – której podlegała Amerykańska Służba Zdrowia Publicznego – program fluorkowania ruszył naprzód pełną parą i w ciągu następnych trzech lat zaczęto pompować fluorek do wody w 87 kolejnych miastach.

W 1950 r. U.S. Dispensatory (książka – komentarz do farmakopei), 24. wydanie, na str. 1456 tak określa fluorki:
„Silne trucizny dla wszystkich żywych tkanek, jako że powodują strącanie wapnia. Wywołują spadek ciśnienia krwi, zaburzenia oddychania oraz ogólny paraliż. Długotrwała konsumpcja dawek mniejszych niż śmiertelne permanentnie hamuje wzrost…używanie środków do czyszczenia zębów oraz leków wewnętrznych zawierających fluorek nie jest uzasadnione.”

W następnych wydaniach U.S. Dispensatory redaktorzy usunęli cały powyższy fragment. Dlaczego?

W 1950 r. Amerykańska Służba Zdrowia Publicznego, pod kierownictwem Oscara Ewinga, oficjalnie i otwarcie poparła fluorkowanie wody pitnej w USA. W tym samym roku Fundacja Badań Naukowych Cukru, zrzeszająca 130 przedsiębiorstw, przyznała, że cukier jest jedną z głównych przyczyn próchnicy zębów. Fundacja udzieliła dotacji pieniężnych Katedrze ¯ywienia Uniwersytetu Harvarda na „rozwiązanie problemu próchnicy zębów bez ograniczania spożycia cukru”. Pod wpływem tych dotacji uniwersytet zalecił fluorkowanie wody. Dwie placówki najbardziej popierające fluorek, Uczelnia Dentystyczna Harvarda i Uniwersytet Rochester, otrzymały od przemysłu cukrowniczego wysokie dotacje na badania fluorku.

W 1952 r. Pismo Amerykańskiego Związku Dentystów poleciło wszystkim dentystom, by nie dzielili się z pacjentami swymi osobistymi opiniami na temat fluorku.

W 1952 r. rozpoczęto dodawanie fluorku do miejskiej wody w San Francisco, Pittsburgu i szeregu innych, dużych i małych miast. 29 listopada 1960 r. asfalt na ulicy o szerokości 15 metrów zapadł się na długości 60 metrów po tym, jak pękła prawie nowa, główna rura wodociągowa. Laboratoryjne badania wykazały, że rurę zniszczyły związki fluoru. Stwierdzono na niej fluorek o koncentracji 22,000 ppm. Gazeta Pittsburg Press z 15 października 1967 r. doniosła, że 98% zamieszkałych w Pittsburgu dzieci w wieku 13 – 15 lat ma krzywe zęby.

W 1954 r. Christian Science Monitor zwrócił się do 81 laureatów Nagrody Nobla, uczonych reprezentujących chemię, medycynę i biologię, by przedstawili swe opinie na temat fluorkowania wody pitnej. 79% owych ekspertów nie poparło tej sprawy, mimo twierdzeń propagatorów fluoryzacji, że popierają ją wszyscy znani uczeni.

W 1955 r. rozpoczęto sprzedaż past do zębów z fluorkiem, zaopatrzonych w ostrzeżenie, że „fluorkowanej pasty do zębów nie należy używać w miejscowościach, gdzie fluorku dodaje się do wody”. Po dwóch latach ostrzeżenie to zostało usunięte.

Fluorek staje się pożyteczną odżywką

W 1956 r. Pismo Amerykańskiego Związku Dentystów opublikowało, „przeznaczone do powszechnego użytku”, rezultaty eksperymentu w Newburghu, zgodnie z którymi fluorek w niskiej koncentracji miał być bezpieczny dla amerykańskich obywateli. Biologiczny dowód pochodził od dr Hodge\’a z Uniwersytetu Rochester.

W 1957 r. wytwórnia aluminium ALCOA poinformowała, że sprzedaje fluorek sodu różnym miejscowościom w celu fluorkowania ich wody.

W kwietniu 1958 r. Związek Amerykańskich Lekarzy i Chirurgów, zrzeszający ponad 15 tysięcy członków, podjął uchwałę wyrażającą sprzeciw wobec fluorkowania: „Związek potępia wprowadzanie do publicznych wodociągów wszelkich materiałów, których celem jest wywieranie wpływu na fizyczne lub umysłowe funkcjonowanie konsumentów.”

Również w 1958 r. znany genetyk H.J. Muller wykazał, że fluorki powodują zasadnicze szkody, gdy dostawszy się do komórki naruszają jej układ genetyczny.(1)

W 1961 r. Sąd Najwyższy w Szwecji uznał fluorkowanie za sprzeczne z prawem.

W 1964 r. fluorkowanie zostało zakazane w Danii. Periodyk Brytyjskich Dentystów podał wyniki czteroletnich badań obejmujących 1,000 dzieci: Nie stwierdzono żadnych istotnych różnic, jeśli chodzi o nasilenie próchnicy zębów, między dziećmi używającymi fluorkowanej pasty do zębów oraz tymi, które myły zęby pastą bez fluorku. Badania przeprowadzili profesorowie uniwersytetu całkowicie niezależni od przemysłu artykułów dentystycznych i fluorkowych, zaś uzyskane dane opracowali statystycy niezależni od profesorów, w przeciwieństwie do badań wykonanych w USA, w które zawsze, pośrednio lub bezpośrednio, zaangażowane były owe gałęzie przemysłu.

W 1971 r. Niemcy zabroniły fluoryzacji. 18 listopada tegoż roku szwedzki parlament unieważnił, uznaną wcześniej za nielegalną, ustawę o fluoryzacji stwierdzając:
„Po prostu nie istnieje prawdziwy dowód na poparcie szeroko rozpowszechnianych twierdzeń propagatorów fluorkowania”.

W 1973 r. Holandia zabroniła fluoryzacji wody.

W 1977 r. Podkomisja Kongresowa ds. Stosunków Międzyrządowych zorganizowała dwa pełne przesłuchania kongresowe poświęcone sprawie fluorku. W trakcie przesłuchań wykazano, że „naukowe usiłowania” propagatorów fluoryzacji oparte są na oszustwie oraz że przeprowadzone badania naukowe nie pozostawiają żadnych wątpliwości, iż fluorkowanie prowadzi co roku w USA do ponad 10,000 zgonów z powodu raka.

W 1978 r. naukowcy z Pomorskiej Akademii Medycznej w Polsce stwierdzili, że fluorki powodują genetyczne szkody w komórkach ludzkiej krwi. W tym samym roku w Pensylwanii został wygrany proces sądowy, w ramach którego dowiedziono szkodliwości fluoryzacji i w rezultacie została ona zakazana. Wzbudziło to zaniepokojenie propagatorów fluorkowania, w imieniu których Amerykański Związek Dentystów wydał w następnym roku tzw. biały dokument, w którym przeciwników fluoryzacji nazwano „nie doinformowanymi quasi-ekspertami, którzy nie mają żadnych kwalifikacji, by mogli się odważyć mówić o takich naukowych tematach jak fluoryzacja i których motywy są absolutnie egoistyczne”. Poza tym Związek jeszcze raz opowiedział się za „wpływającymi na całe życie zaletami fluoryzacji”.

20 stycznia 1979 r. w New York Times ukazał się następujący artykuł (fragment): „£awa przysięgłych Sądu Najwyższego Stanu Nowy Jork przyznał rodzicom trzyletniego chłopca z Brooklynu odszkodowanie w wysokości 750,000 dolarów. Chłopczyk w czasie swej pierwszej w życiu wizyty u dentysty, w miejskiej przychodni dentystycznej, otrzymał śmiertelną dawkę fluorku, następnie niemal przez pięć godzin nikt się nim nie zajął w poczekalni przychodni dziecięcej oraz w Szpitalu Brookdale, mimo że jego matka błagała o pomoc. Chłopczyk popadł w śpiączkę i zmarł.”

W artykule podano, że dentysta nie stwierdził u chłopca próchnicy zębów, przekazał go więc asystentce. Ta posmarowała zęby dziecka fluorkowym żelem, ale „zapomniała” mu powiedzieć, by wypluł wszystko po wypłukaniu ust. Dziecko jednak wszystko połknęło i po pięciu godzinach, wijąc się z bólu, zmarło. (Dzieci do szóstego roku życia nie potrafią w zasadzie odpowiednio kontrolować refleksów przełykania.)

W tym samym roku Terry Leder stwierdziła na piśmie, że w 1969 r. pracowała jako asystentka pewnego dentysty, który polecił wykonać zabieg z fluorkiem u małego dziecka, które natychmiast dostało konwulsji i zmarło. Zdaniem Terry Leder fluorkowy żel – mający przyjemny smak, żeby dzieci nie protestowały – zawiera 10,000 ppm fluorku i jest pozostawiany na zębach przez około pięć minut. Przed końcem tegoż roku w Melbourne, w Australii zmarło inne dziecko po połknięciu sześciu tabletek z fluorkiem.

W 1981 r. w japońskiej Akademii Dentystycznej Kanagawa, dr K. Ishida przeprowadził badania, które wykazały, że już w ilości 1 ppm (tyle co najmniej dodaje się do wody w Ameryce) fluorek zakłóca w organizmie wytwarzanie kolagenu. (Kolagen, jedno z najważniejszych i najobficiej występujących w organizmie białek, stanowi jeden z głównych składników skóry, ścięgien, mięśni, chrząstki, kości i zębów.) Powoduje on rozkład kolagenu, osteoporozę, raka kości, łamliwość kości i zębów, a także niszczy tkanki łączne, które utrzymują nasze organy w odpowiedniej pozycji.

W 1986 r. Ośrodek Toksykologii Rocky Mountain poinformował o 87 przypadkach zatrucia fluorkiem. Zmarło trzynastomiesięczne niemowlę. Fluorek sodu (znajdujący się także w pastach do zębów) jest najczęstszą przyczyną ostrych zatruć u dzieci powodowanych jedną substancją.

30 marca 1989 r. Kalifornijski Urząd Służby Zdrowia doniósł, że w butelkowanej wodzie o nazwie Niagara znaleziono 450 ppm fluorku. Kierownik urzędu, Kenneth Kizer ostrzegł ludność, że picie tej wody grozi śmiercią.

21 lipca 1990 r. Chuck Filippini zabrał swą ośmioletnią córeczkę do dentysty, gdzie wykonano u niej zabieg z użyciem fluorku. Po dwóch godzinach dziecko się rozchorowało, a po trzech dniach zmarło. W tym samym roku Amerykański Związek Dentystów opublikował komunikat prasowy, zgodnie z którym „fluoryzacja wody pitnej jest najbezpieczniejszą, najskuteczniejszą i najbardziej oszczędną metodą służby zdrowia zwalczającą próchnicę zębów”.

Więcej przypadków raka, niższy poziom inteligencji

W 1991 r. Krajowy Instytut Onkologii podjął badania mieszkańców USA odnośnie zachorowań na raka mogących mieć powiązanie z fluorkiem. Stwierdzono „wzrost zachorowań na raka kości i stawów we wszystkich grupach wiekowych, głównie w związku z tendencją wzrostową w grupie wiekowej poniżej 20 lat, w powiatach fluorkowanych, w przeciwieństwie do powiatów nie fluorkowanych”. Instytut Onkologii opracował szczegółowe rozprawy dotyczące wielu powiatów stanów Washington i Iowa. Stwierdzono, że

„ograniczając się do wskaźników procentowych dla grupy wiekowej poniżej 20 lat, w grupie tej, u przedstawicieli obu płci, zachorowalność na raka kości i stawów w okresie od 1973 – 80 do 1981 – 87 wzrosła o 47% we fluorkowanych regionach Washington i Iowa i spadła o 34% w regionach nie fluorkowanych. W grupie mężczyzn w wieku poniżej 20 lat zachorowalność na raka kości wzrosła o 70% w regionach fluorkowanych i spadła o 4% w nie fluorkowanych”. (2)

Jak wynika z danych stanowych, w 1992 r. 144 miliony Amerykanów spożywały fluorek w wodzie. (Dziś już 160 milionów.) W tym samym roku Michael Perrone z ramienia władz ustawodawczych New Jersey zwrócił się do FDA o dane dotyczące bezpieczeństwa i efektywności sprzedawanych w sklepach tabletek i kropli z fluorkiem. Po sześciu miesiącach FDA wreszcie przyznała, że nie posiada danych wskazujących na to, iż fluorkowe tabletki i krople są bezpieczne i skuteczne.

W 1995 r. chińscy uczeni przeprowadzili badania poziomu inteligencji 907 dzieci w wieku 8 – 13 lat w powiązaniu z występującą wśród nich fluorozą zębów. Naukowcy stwierdzili, że „iloraz inteligencji dzieci żyjących w regionach ze średnim lub poważnym rozpowszechnieniem fluorozy był niższy niż dzieci zamieszkujących regiony, gdzie fluorozy nie stwierdzono lub jest ona rzadka. Wygląda na to, że fluorek wpływa negatywnie na rozwój inteligencji.” (3)

2 stycznia 1997 r. związek zawodowy reprezentujący 1500 naukowców, inżynierów, prawników i innych specjalistów z Agencji Ochrony środowiska (EPA) wystąpił z następującym oświadczeniem: „Dowody zbadane przez naszych członków w ciągu ostatnich 11 lat, w tym epidemiologiczne badania zwierząt i ludzi, wskazują na przyczynowe powiązanie między fluorkiem/fluorkowaniem, a rakiem, szkodami genetycznymi i neurologicznymi oraz chorobami kości. W tym samym roku FDA wydała rozporządzenie dotyczące etykietek na pastach do zębów, zgodnie z którym należy na nich umieszczać następujące ostrzeżenie: „Jeśli przypadkowo połknie się więcej pasty niż porcja używana do mycia zębów, należy natychmiast zwrócić się o pomoc medyczną lub skontaktować się z ośrodkiem toksykologii”. Zdaniem Amerykańskiego Związku Dentystów nowe „ostrzeżenie wymagane przez FDA na fluorkowych pastach do zębów może niepotrzebnie przestraszyć rodziców i dzieci, a poza tym taka etykietka znacznie wyolbrzymia dowiedzione lub możliwe zagrożenie ze strony fluorkowych past do zębów”.

W 1999 r. jeden z najwybitniejszych propagatorów fluorku, kierownik Wydziału Prewencji Dentystycznej Uniwersytetu w Toronto, prezes Kanadyjskiego Towarzystwa Badań Dentystycznych, dr Hardy Limeback w ramach dramatycznego zwrotu przeprosił swój wydział i studentów za dotychczasowe popieranie fluorkowania. W wywiadzie udzielonym 5 grudnia 1999 r. pismu the tribune w Arizonie stwierdził: „Występując jako szef wydziału prewencji dentystycznej powiedziałem, że nieświadomie wprowadziłem w błąd moich kolegów i studentów. W ciągu minionych 15 lat odmawiałem przestudiowania toksykologicznych informacji dostępnych dla każdego. Zatruwanie naszych dzieci było jak najdalsze od moich intencji”. Zdaniem dr Limebacka „dzieci poniżej trzech lat nigdy nie powinny używać pasty do zębów z fluorkiem. Natomiast do odżywek dla niemowląt nigdy, w żadnych warunkach, nie wolno dodawać (fluorkowanej) wody z kranu w Toronto! Nigdy!” W decyzji dr Limebacka odegrał rolę eksperyment z udziałem dwóch największych miast w Kanadzie. „Tutaj, w Toronto – powiedział on – od 36 lat dodajemy fluorku do wody. Mimo to w Vancouver, gdzie nigdy nie było fluoryzacji, próchnica zębów jest mniej rozpowszechniona niż w Toronto!”

29 czerwca 2000 r. Amerykański Związek Dentystów (ADA) wydał oświadczenie odnośnie efektywności i bezpieczeństwa fluoryzacji wody: „Od przeszło 40 lat Amerykański Związek Dentystów popiera fluoryzację publicznych zasobów wody jako bezpieczną i skuteczną w zapobieganiu próchnicy zębów… Niestety, mimo przytłaczających dowodów bezpieczeństwa i efektywności fluoryzacji, ponad 100 milionów Amerykanów ciągle jeszcze nie może korzystać z fluorkowanej wody. ADA, wspólnie ze stanowymi i lokalnymi organizacjami dentystów, kontynuuje współpracę z federalnymi, stanowymi i lokalnymi agencjami w celu zwiększenia liczby miejscowości ciągnących korzyści z fluorkowania publicznych zasobów wody”.

Widzimy więc, jak w rzeczywistości skomplikowana i pełna sprzeczności może być pozornie prosta i niemal dla wszystkich ewidentna sprawa, taka jak używanie fluorku. Jednak to co dotychczas opisaliśmy jest tylko wstępem i w porównaniu z ciągiem dalszym okaże się czymś zupełnie błahym. Wiemy już, że używanie fluorku nie jest bezpieczne, ale czy jest efektywne? A jeśli się okaże, że nie jest on efektywny – i nie jest bezpieczny -, to w takim razie czego szuka w naszej wodzie, w naszych pastach do zębów i w naszych organizmach? Odpowiedź na to pytanie jest tak zdumiewająca, że nigdy bym w to nie uwierzył, gdybym nie zobaczył dowodów na własne oczy.

Jeśli, drogi Czytelniku, chociaż trochę interesujesz się swoim zdrowiem i zdrowiem swych dzieci, przeczytaj koniecznie dwie pozostałe części tego artykułu. (Opublikowane zostały w styczniowym i lutowym numerze Natural Healing Today.(…)

Artykuł z http://www.naturalhealingtoday.com/MAGPOLSKI/txtfluorek1.htm, 12.IX.2004

 


Ostatnio dowiedziałem się, że dzieciom podaje się tabletki: Witamina D + fluor. Czy trzeba mówić coś więcej?

 Posted by at 13:27