sie 122013
 

„Ja już jestem za stara na to”


Spotkałem jedną panią, która stwierdziła, że ma straszną migrenę. Okazało się, że jej migrena jest sposobem na unikanie problemów. Kiedy powiedziałem, że może zmienić tak swoje życie, aby te migreny się nie powtarzały, pani stwierdziła: „To już nie w moim wieku”.

Na wiele proponowanych zmian w życiu ludzie odpowiadają, że już są za starzy na to lub też że to nie w ich wieku. A na moje usiłowania zaprzeczeniu tego stwierdzenia pani radośnie dodała: „jak pan będzie w moim wieku to pan zobaczy” i tym zakończyła rozmowę. Na marginesie, pani ma 50 lat.

Ciekawe skąd biorą się ludziach przekonania, że są już starzy lub że już długo na tym świecie nie pożyją. Stwierdzenia „mam 50 lat i już nie mam czasu, aby cokolwiek zmieniać”, albo „po co mi to, ja najwyżej pożyję jeszcze 2-3 lata i to wszystko” to nic innego jak zwykłe samobójstwo. Jest napisane „proście, a będzie wam dane”. Jeśli ktoś prosi o śmierć w wieku 50 lat na pewno nie dożyje stu. Jeśli ktoś prosi o starość – będzie stary – nawet mając pięćdziesiąt lat.

Starość to nie tylko stan organizmu, który zresztą czasami bardzo dobrze dopasowuje się do psychiki. Starość jest to stan umysłu. „Jesteś stary kiedy nie potrafisz się już bawić i tańczyć”. Kiedy nic cię nie cieszy. Spotyka się czasem bardzo stare dzieci – dzieci po przejściach, po urazach. Nie uśmiechają się – zachowują się jak starcy. Ale organizmy mają młode – siedmio lub dwunastoletnie. Jeśli dzieci mogą być stare, to osoby starsze wiekiem mogą czuć się młode, prawda?

Kolejne stwierdzenie: osobom starszym wiekiem czegoś nie wypada robić. Oczywiście, dla niektórych ludzi dziwnie wygląda osiemdziesięcioletnia babcia huśtająca się na huśtawce ale jeśli taka babcia ma w danej chwili dwa wyjścia: albo siedzieć w domu przy oknie i tęsknie patrzeć na opustoszały plac zabaw lub też wyjść i pohuśtać się uśmiechając się przy tym i będąc z siebie zadowolona – znacznie lepiej dla niej jest po prostu wyjść. A jeśli ktoś miałby się z niej śmiać to może będzie mu dane dożyć sędziwego wieku i stanąć przy dokładnie takiej samej alternatywie. I może wtedy nie będzie miał tyle siły aby wyjść na dwór i zostanie w domu ze swoimi pragnieniami. Żyć należy tak, aby sobie i swoim bliskim było dobrze na świecie. I żeby innym było z nami dobrze. A świadome zabijanie siebie słowami „jestem już za stary” – to robienie krzywdy sobie i – być może innym, którzy widzą co się dzieje, chcą pomóc a nie daje im się pozwolenia na to.

 

 Posted by at 13:11
sie 122013
 

„Ona jest (…) !!!”


„Ja tego nie przeżyję”, „On mnie doprowadza do szału”, „Rzygać mi się chcę jak to widzę”, „Ta praca mnie wykończy”, „Mam to w dupie”, „Już mi się słabo robi”.

To tylko niektóre, takie przykładowe, wyrażenia, które na co dzień zagościły w naszym języku. Ktoś powiedział: „powiedz coś dobrego – nic się nie stanie, pomyśl coś złego – na pewno się wydarzy”. To nie do końca tak jest, ale jest w tym wiele racji. Myśli negatywne mają o wiele większą silę niż myśli pozytywne. Powiedzmy tak – 1 do 10. Jedna myśl negatywna i żeby ją zneutralizować potrzeba by było dziesięciu myśli pozytywnych. Jak często myślimy pozytywnie? A jak często negatywnie? No, tak, ktoś powie, że to tylko tak się mówi, że jak „widzę swojego szefa to mi się niedobrze robi”. Oczywiście – jednokrotne powiedzenie nic nie zdziała. Ale czy na pewno powiedzieliśmy to tylko raz? „Niech mnie diabli wezmą, jeśli…”. Ile razy tak ktoś powie? „Nasze myśli kreują naszą rzeczywistość”. Jeśli ktoś nie wierzy – niech się przypatrzy temu co myśli. Niech sobie na kartce zrobi 2 rubryki – „myśl pozytywna” i „myśl negatywna”. I przy każdej myśli jaka przyjdzie do głowy niech zrobi kreskę w odpowiedniej rubryce. Oczywiście, nie w sposób, że „niech mnie diabli wezmą” – myśl negatywna, „niech mój sąsiad złamie nogę” – myśl pozytywna, bo on jest wredny i go nie lubię. Nie, to nie tak. A potem, jak już mamy taką tabelkę zobaczmy czy wokół nas jest raczej więcej dobra czy zła.

A jeśli to, co mówimy się czasami spełnia? W końcu na widok szefa naprawdę zrobi nam się niedobrze. Kiedyś „on” naprawdę doprowadzi nas do szału. Nie mówiąc już o tym, że kiedyś czegoś naprawdę „nie przeżyjemy”. Nasza podświadomość słucha co my mówimy i stara się nam dogodzić. Ale podświadomość jest jak dziecko. Rozumuje jak dziecko. „Słabo mi się robi” – dla niej oznacza, że ma się robić słabo, a nie to, że nie podoba nam się kolor sukienki żony szefa. A ileż pracy mają lekarze-proktolodzy z jednym małym powiedzeniem: „mam to w dupie”. Potem rzeczywiście mamy.

Podświadomość nie pamięta też słowa NIE. Podobnie jak dziecko. Jak powiemy dziecku „Nie trzaskaj drzwiami” ono zapamięta „… trzaskaj drzwiami”. Ale jeśli powiemy mu „Nie trzaskaj drzwiami, zamykaj drzwi po cichu” – co zapamięta? Że ma zamykać drzwi po cichu.

Bardzo „dobrze” oddziaływują na podświadomość takie wyrażenia jak „ja się zabiję”, „jestem do niczego”, „nic nie potrafię”, „mam dwie lewe ręce”. To naprawdę pomaga jeżeli chcemy się stać nieudacznikami życiowymi. Tak, potem mamy dwie lewe ręce, jesteśmy do niczego i nic nie potrafimy. Dokładnie tak jak chcieliśmy.

Ile razy, na te wszystkie negatywne myśli, pomyśleliśmy coś pozytywnego? „Ładnie dzisiaj wyglądam”, „świetnie się czuję”, „ładnie pachnę”, „mam ładne, błyszczące oczy”. No tak – odpowiada „coś” sceptycznie – przecież wiemy, że się dobrze czujemy, więc po co to mówić? Odpowiem pytaniem: a po co mówimy, że coś nas wykończy?

 Posted by at 13:11
sie 122013
 

Autorytety


Nie będę tu pisał o autorytetach w powszechnym ich znaczeniu. Raczej o czymś, czego zazwyczaj się nie zauważa. Autorytety starszych osób: mamy, taty, rodzeństwa, babci, dziadków, a także: „panów policjantów”, księży, lekarzy itp.

Dziecko zazwyczaj wie, że to co powiedzą rodzice lub pani w szkole jest „święte”. Jeśli pani powie, że ludzie potrafią latać – dziecko będzie się zastanawiało dlaczego ono nie potrafi. Ale chciałem tu przytoczyć inny przykład. Pani pyta tabliczki mnożenia. Jedno dziecko – 3×5. Drugie 4×4 i tak dalej. I nagle trafia – 3×5 – dziecko odpowiada 15! A nauczycielka zadaje drugie pytanie – a 5×3? Dziecko się zastanawia co jest nie tak. Dlaczego inne dzieci miały po jednym pytaniu, a ono ma dwa? Dziecko wie, że 3×5 i 5×3 to jest to samo, ale czy pani tego nie wie? W tym momencie nauczycielka twierdzi autorytatywnie: siadaj, tuman jesteś, nigdy się tego nie nauczysz. Dziecko zapamiętuje że jest matematycznym tumanem i że nigdy się tego nie nauczy.

To samo dziecko. Załóżmy – dwa tygodnie później. Klasa rozrabiała, pani nie mogła sobie poradzić, zrobiła niezapowiedzianą klasówkę. Były same trudne rzeczy: 7×8, 9×3 i 8×4. Dziecko dostało złą ocenę. Nie dlatego, że się nie przygotowało, nie dlatego, że za karę, że za rozrabianie, że takie oceny dostała cała klasa, ale dlatego, że „jest tuman i nigdy się matematyki nie nauczy”. Jedna zła myśl jest jak stołek na jednej nodze – nie ma większego znaczenia. Wystarczy jednak pomyśleć co będzie gdy takie myśli będą cztery?

Inny przykład. Rodzice mówią setki razy – nie wychodź na dwór z mokrą głową, bo się przeziębisz. I dziecko, nawet podczas upałów jest się w stanie przeziębić, bo rodzice tak mówili. Ale są jeszcze trudniejsze przypadki. Lekarze. OJ! Coś boli. Pójdę do lekarza, on mnie wyleczy. trzeba się zapisać – lekarz przyjmie dopiero za tydzień. Dobrze, warto poczekać, bo on mi pomoże. Mija jeden dzień, drugi. Boli bardzo, ale trzeba poczekać, bo ten lekarz mi pomoże. Przychodzi wizyta, Człowiek wchodzi do gabinetu i … nic go nie boli. „PÓJDĘ DO LEKARZA, ON MI POMOŻE”. Ale to działa też w drugą stronę. Mamy – powiedziałbym – wrodzony lęk przed ludźmi w białych fartuchach – pewnie jeszcze z okresu szamanów. Ktoś jest na coś tam chory. Lekarz stwierdza autorytatywnie: ma pan przed sobą 6 miesięcy życia. Co się dzieje z takim człowiekiem, na którego „zapadł wyrok”? On jest przekonany, że po pół roku zjedzie z tego świata i nie ma od tego odwrotu, bo lekarz tak powiedział. Mija miesiąc, drugi, trzeci. Człowiek właściwie czuje się dobrze, ale i tak wie, że ma jeszcze tylko cztery miesiące. Po sześciu – umiera. Czuł się dobrze, ale lekarz powiedział… On wiedział lepiej. Pacjent umarł, żeby nie robić lekarzowi przykrości…

Lekarz jest też tylko człowiekiem, wykształconym zazwyczaj, to prawda, ale nie zawsze zdaje sobie sprawę z tego co mówi. Jeśli choremu na raka powie się: „Jest pan chory na raka. Tak to prawda, że przeżywa tę chorobę (strzelam) 30% ale pana objawy są takie, że należy pan do tej szczęśliwej części. Pan będzie wyleczony” – szanse na wyleczenie wzrastają kilkakrotnie. A to jest tylko sposób poinformowania o chorobie. A proszę porównać: „Ma pan raka i niecałe 6 miesięcy życia przed sobą”. Jest różnica, prawda? Mówię tu o raku, bo tego zazwyczaj ludzie się najbardziej boją, ale to może być cokolwiek, chodzi mi tu o przykład. Lekarz to jest ktoś kto ma większą władzę nad nami (psychiczną oczywiście) niż – tak naprawdę – my sami. Jak lekarz powie, że jesteśmy umierający to nawet jeśli przed chwilą wróciliśmy z wyprawy na K-2 – będziemy się czuli jak własne zwłoki.

Ostatnio spotkałem się z radosnym przejawem lekarskiej ignorancji – znajomy usłyszał „ma pan raka”. Żeby się upewnić, trzeba zrobić badania, za 6 miesięcy. Znajomy zapłacił, zrobili badania i … cudownie ozdrowiał. Gdyby traktować lekarza jak autorytet – można sobie naprawdę zniszczyć życie.

Pojawiły się ostatnio w internecie „listy szczęścia”. Streszczenie to: „jak coś zrobisz to będzie ci dobrze, jak nie, to będzie bardzo źle”. Jeśli uwierzymy, że będzie źle – to będzie. Tak naprawdę to e’mailem można co najwyżej kogoś zdenerwować, ale gdyby się dało zrobić tak, żeby ktoś po przeczytaniu – chociażby – złamał nogę to proszę sobie wyobrazić ile listów otrzymują niektóre osoby publiczne. A mimo to żyją. Może to jednak tak nie działa?

Nie traktujmy szeroko pojętych autorytetów jako wyroczni. To tylko ludzie i oni też mogą się mylić, a skutki takich pomyłek są tragiczne wyłącznie dla nas. Wyłącznie.

 Posted by at 13:09
sie 122013
 

„Bo tak się robi”


Bo tak”, „Bo nie”, „Bo tak się robi”, „Tak to jest”, „To tak wyszło”, „Wszyscy tak robią”.

Te i inne tego typu wyrażenia znaczą… dokładnie – nic. Powtarzamy tysiące czynności, wypowiadamy tysiące zdań, ale jeśli ktoś by się zapytał dlaczego tak robimy odpowiadamy „bo tak się robi”. Oto przykład opowiadany przez Zbyszka K. : „Żona wysłała mnie po szynkę do sklepu. Wracam z piękną, dorodną szynką. Żona się pyta – nie obciąłeś końców? Nie – odpowiadam zdumiony – po co? – Bo zawsze się obcina końce. Nie zawracaj mi głowy. Na jakimś spotkaniu rodzinnym pytanie dlaczego obcina się końce szynki zostało zadane najstarszej babci. Ach, odpowiada babcia, bo ja zawsze miałam taką małą brytwannę i jak szynka była duża to się nie mieściła i trzeba jej było obciąć końce”. Dlaczego się obcina końce szynki? – bo tak się robi.

Czasami takie odpowiedzi są świadomą ucieczką („Bo tak, jestem twoim ojcem”) – zdanie, które tylko krzywdzi i niczego nie wyjaśnia, a czasami są usprawiedliwieniem czegoś, co robimy właściwie nie wiedząc czemu „Bo wszyscy tak robią”. Ale czy naprawdę to, co robią wszyscy – przystoi również nam? Warto się zastanowić.

Spotkałem takiego pana, któremu studenci – dla kawału, w zimie, przestawili samochód. Poloneza. Na czyjeś pytanie czy zaciągnął ręczny w samochodzie stwierdził „Nie zaciągam ręcznego w zimie”. Nikt nie ośmielił się zadać pytania „dlaczego nie”, ale ów człowiek pewnie nie znał na to odpowiedzi. Dla osób nie znających się na samochodzie odpowiadam: ręczny czyli ręczny hamulec jest po to, żeby go używać. Nie ważne czy jest lato czy zima. To tak, jakby ktoś jeździł tylko na czwartym biegu, bo „pierwszego nie można używać w zimie”. Nie powinno się zostawiać zaciągniętego ręcznego na dłużej – powiedzmy kilka-kilkanaście dni, zwłaszcza przy dużych skokach temperatury. Ale zaciągnięcie ręcznego nawet na 2 dni na pewno go nie uszkodzi.

Jest to bardzo trudne, jako że już od czasów szkolnych wpajany jest nam właśnie taki sposób myślenia. Zadanie matematyczne: nauczycielka pokazuje sposób rozwiązania. Zdolny uczeń wpada na pomysł, że może to rozwiązać inaczej. Idzie do tablicy, rozwiązuje, dochodząc do tego samego wyniku, może nawet prostszą metodą. Nauczycielka stwierdza – to zadanie rozwiązuje się inaczej – niedostateczny. A dlaczego istnieje wyłącznie jedno rozwiązanie? Bo nauczycielce się nie chce myśleć. Jeśli dziecko jest odważne zapyta się „A dlaczego tak pani profesor?” – usłyszy odpowiedź „Bo to zadanie rozwiązuje się w ten sposób”. Koniec, kropka. A im jesteśmy starsi tym więcej gromadzimy takich „rodzynek” i trudniej jest się ich pozbyć.

 Posted by at 13:06
sie 122013
 

„Być w tym co się robi”


Czasami jest tak, że robimy jedną rzecz, a myślimy o innej. W zależności od sposobu życia ten stan zdarza się częściej lub rzadziej. Zazwyczaj zdarza się to kiedy mamy coś załatwić lub dręczy nas sprawa, którą usiłujemy rozwiązać. Idziemy sobie ulicą i – myślimy o tym co pan dyrektor chciał powiedzieć, kiedy…

Patrząc na nasz sposób życia nie zawsze da się iść i jednocześnie myśleć o tym, że się idzie. Zazwyczaj myślimy, że mamy mało czasu i myślenie o tym, że się idzie jest jego permanentną stratą. Możliwe. Ale im bardziej jesteśmy czymś zajęci umysłowo tym mniej zwracamy uwagę na to, co robimy, jeśli oczywiście jest to zupełnie inna czynność. O takich osobach mówi się: marzyciel, lub ktoś, kto nie zauważa znajomych na ulicy, nawet jak na nich nadepnie.

Kiedy idziemy gdzieś – może nie jest to tak bardzo istotne, aby myśleć o tym co robimy, ale przyzwyczajenia rozciągają się na inne dziedziny życia. Na przykład na jazdę samochodem. Jedziemy samochodem do sklepu. W myślach zastanawiamy się co trzeba kupić i co trzeba jeszcze dzisiaj załatwić i – nagle jesteśmy pod sklepem i nie wiemy jak do niego dojechaliśmy. Albo – jedziemy do pracy lub do domu zamiast do sklepu. Albo – widzimy przed sobą grube drzewo lub inny samochód i okazuje się, że nasz samochód nadaje się wyłącznie na złom.

Czasami myślimy, że niektóre czynności są tak oczywiste, że robimy je automatycznie, zupełnie o nich nie myśląc. Idziemy do pracy. Zazwyczaj rano, jeszcze w stanie letargu, nie zupełnie wiedząc co się z nami dzieje – po prostu nasze nogi gdzieś sobie idą. Myjemy naczynia. Jemy (patrz „Jedzenie/Tycie”). Czasami jest tak, że zjadamy obiad nawet nie zdając sobie sprawy z tego co jemy. Robimy coś nie zdając sobie sprawy z tego, że to robimy. Jak zakochani. Myślą „tylko o jednym” i trudno jest ich „ściągnąć na ziemię”. Myślami są gdzieś daleko.

Starajmy się myśleć o tym co robimy. Naprawdę zaoszczędzi nam to wielu problemów. Nie mówię tu o rozbitym samochodzie, ale takich pomniejszych jak wyrzucenie łyżeczki do kosza i umycie jednorazowego pojemnika po lodach lub posłodzenie jajecznicy.

Pewien nauczyciel mówił, że należy „być w tym, co się robi”. Dla nas jest to dosyć trudne. Zazwyczaj nasz umysł zachowuje się jak małpa, która skacze wszędzie tylko nie siedzi tam, gdzie być powinna. Spróbujmy zrobić jedną rzecz: umyć naczynia, zetrzeć parapet, umyć ręce świadomie, od początku do końca. Zazwyczaj idziemy do łazienki, widzimy mydło, woda już odkręca się sama. Wycierania rąk nie pamiętamy. Z trudniejszych ćwiczeń: ugotowanie obiadu, wyjście z domu, zamknięcie samochodu.

śmieszne, prawda? „Dlaczego mam patrzeć jak zamykam samochód?” – ktoś się zapyta. A to ja mam kontr-pytanie: ile kierowców, po odejściu od samochodu na 10 metrów nie wróci się, kiedy ktoś się zapyta czy zamknęli samochód. Ile osób na tyle świadomie zamykało drzwi na klucz, żeby o tym pamiętać. To samo jest z: wyłączeniem światła, wyłączeniem, żelazka, wyłączeniem kuchenki gazowej, zamknięciem mieszkania, zamknięciem okien itp. To wszystko robimy z myślą o tym, co będziemy robić za chwilę.

Przy wychodzeniu z mieszkania myślimy o: pracy, autobusie, który na pewno nam ucieknie, zakupach. Podobnie przy wychodzeniu z samochodu. Żyjemy tym, co się będzie działo za chwilę bezpowrotnie tracąc to, co jest teraz. Skutkiem tego jest to, że wracamy się z windy zobaczyć czy zgasiliśmy gaz, wracamy się zobaczyć, czy samochód jest zamknięty.

Czasami rzeczy „dostają nóg” i uciekają przed nami „krucogalpokiem, złośliwie przy tym chichocząc”. Przed chwilą mieliśmy w ręku ten: telefon, nóż, guzik, szmatę, klucze, dyskietkę, gazetę, książkę i tysiące innych rzeczy, które w statystycznym mieszkaniu tak często zmieniają miejsce, że wydawałoby się, że ciągle nam coś biega po mieszkaniu. Poza bardzo drobnymi wyjątkami telekinezy (lub kotokinezy – kiedy mamy w domu kota, który zazwyczaj posiada cudowne właściwości przemieszczania rzeczy, zwłaszcza takich, które według niego doskonale nadają się do zabawy, jak: gąbka, szmatka do mycia naczyń, kartka papieru, długopisy, gumki, wszystko co jest małe i można to zrzucić ze stołu i popatrzeć jak spada, jak również kwiatki, dyskietki itp. (słyszałem o kocie, który nosił w pyszczku żyletki nic sobie przy tym nie robiąc – sam je podnosił ze stołu, wystarczyło ją na chwilę tam zostawić)) rzeczy raczej leżą na miejscach, w których je zostawiliśmy. Tylko, że kładąc szmatę odbieraliśmy telefon, a ona była na tyle złośliwa, że tak się schowała za telefonem, że jej nie było widać i nie odezwała się kiedy chodziliśmy po mieszkaniu szukając jej. Wystarczy sobie przypomnieć, że telefon zadzwonił w trakcie zmywania, albo – jeszcze lepiej – świadomie odkładać szmatę.

O ile byłoby prościej zostać na chwilę myślą przy tym, co robimy i potem już spokojnie iść dalej. Na każde pytanie w naszym umyśle w stylu: „czy ja zgasiłam światło” możemy sobie spokojnie i z całą świadomością odpowiedzieć: „tak, dzisiaj, kiedy wychodziłam, a sąsiad właśnie wtedy wychodził, bo stuknął drzwiami.” Kiedy się okaże że to nie sąsiad stuknął drzwiami tylko jakiś włamywacz możemy prawie co do sekundy powiedzieć kiedy to było.

Dla osób które mają ustawiczne problemy z tym czy zgasili kuchenkę, wyłączyli światło, zamknęli samochod itp. mam mają propozycję. Proszę podczas gaszenia światła, zamykania samochodu powiedzieć, w miarę głośno (ale nie na całą ulicę) „teraz zamykam samochód”, „teraz gaszę światło w łazience”, „teraz zgasiłam wszystkie palniki w kuchence”. Powinno pomóc.

 Posted by at 13:04
sie 122013
 

Jedzenie


Dzieci. Właściwie można im poświęcić całe strony internetowe, a i tak nie będzie tam wszystkich informacji. Jednak chciałem tutaj napisać o jednej, dosyć specyficznej rzeczy – jedzeniu. Wiadomo, że niemowlęta karmi się piersią. Jest to bardzo ważne i wszyscy o tym wiedzą. Aby dziecko dobrze się rozwijało zarówno jako niemowlę jak i jako nastolatek potrzebne jest karmienie piersią. Jest to wymagane do prawidłowego rozwoju fizycznego jak i psychicznego.

Na temat jedzenia dzieci (coś, co dzieci jedzą i to jak jedzą, a nie kanibalizmu) napisano już bezmała epopeje. Również w większości miesięczników dla Mam można znaleźć odpowiednie porady. Jednak po przeczytaniu jednej z porad zacząłem się zastanawiać czy na pewno wszystko co piszą jest dla dzieci takie dobre. Natrafiłem akurat na artykuł który opisywał męki, które trzeba przeżyć namawiając malucha do jedzenia. Oto cytaty:

Chwytasz się różnych sposobów by namówić dziecko do jedznia, marzysz, by miało apetyt i zajadało ze smakiem. Pragnienie spełni się, jeżeli posiłki będą kojarzyły się maluchowi z prawdziwą przyjemnością.

W rozdziale „Tycie” pisałem o mechanizmach które mogą powodować otyłość. Powyższy cytat jest wręcz klasycznym przykładem niewłaściwego podejścia do żywienia. Przecież kiedy dziecko się nauczy, że jedzenie jest przyjemnością to kiedy będzie mu źle – będzie jadł. Będzie gruby i nieszczęśliwy więc będzie jadł więcej bo kiedy był dzieckiem ktoś mu wpoił, że „posiłki będą kojarzyły się maluchowi z prawdziwą przyjemnością”. Nie wiem kto to wymyślił, ale jest to świadome krzywdzenie dzieci, a później dorosłych ludzi. Proszę wybaczyć mocne słowa, ale ludzie którzy mają problemy z otyłością na pewno dużo by dali by się jej pozbyć. A ich otyłość mogła się wziąć z takiego a nie innego podejścia do ich żywienia – przez rodziców.

Kolejny przykład:

Maluch jest w złym nastronu, rozkojarzony, zmęczony? Niekiedy wystarczy parę kęsów właściwej potrawy – a chęć do zabawy powraca.

Czyli nakarmić dziecko, żeby przestało być złe (żeby było mu lepiej), żeby nie było zmęczone itp. Kolejna rzecz do kolekcji. Jemy po to aby żyć, a nie żyjemy po to aby jeść. Nie krzywdźmy własnych dzieci!


Chciałbym tu przedstawić niektóre produkty dla dzieci. Na razie będzie jeden, a może potem znowu zobaczę coś „interesującego”

Pewna mama stwiedziła, że jej dziecko (roczne) nie chce już bułki tylko wyciąga ręce po parówki. Więc kupiła takie specjalne parówki dla dzieci. Kiedy byłem w sklepie przyjrzałem się im dokładniej. Pomijając fakt podawania mięsa dziecku w takim wieku (ich organizmy nie są do tego jeszcze przystosowane) te parówki zawierały takie konserwanty (wraz ze skróconym opisem):

  • E316 – Brak wystarczających danych. Niemożliwe jest obecnie wydanie wiążącej opinii.
  • E331 – Tylko w bardzo dużych dawkach, które nie są stosowane w żywności, może powodować zaburzenia w przyswajaniu wapnia.
  • E621 – Osoby wrażliwe powinny uważać. Odradza się częste spożywanie.
  • E250 – Spożyty w dużych ilościach utrudnia transport tlenu przez krew. Jest to szczególnie niebezpieczne w przypadku niemowląt. Podczas ogrzewania peklowanych przetworów mięsnych (…) wchodzi w reakcje z cząsteczkami białka w wyniku czego mogą wytwarzać się rakotwórcze nitrozoaminy. Odradza się częste spożywanie.

Podsumowując. Jeden konserwant nie był wystarczająco przebadany więc tak właściwie nie wiadomo jak działa na organizm. Jeden nie powinien być spożywany przez osoby wrażliwe (też: dzieci), jeden powoduje zaburzenia w przyswajaniu wapna, a drugi utrudnia transport tlenu przez krew. Tak, wiem – jest tam napisane, że spożyty w dużych ilościach. Ale te wyniki są dla osób dorosłych. Dorosły zje parówkę ważąc 90 kg, dziecko zje parówkę przy wadze ok. 12 kg. Czyli tak naprawdę dziecko zjada 7,5 raza konserwantów więcej niż dorosły.

cdn.

 Posted by at 12:59
sie 122013
 

… nie mylić z mękami

Niby wszystko jasne i proste, ale wiele lat czekałem aż udało mi się znaleźć różnicę pomiędzy mąkami na rynku. Ogólnie wiadomo, że mąka kartoflana jest do klusek, krupczatka do makaronu a tortowa do tortów, no nie? Ale niewielu ludzi wie jaka jest różnica między mąką zwykłą a razową czy mąką typ 400 a typ 650.

Rodzaje, czyli z czego mąka jest zrobiona:
I tak wyróżniamy mąki:

  • pszenna
  • pszenna orkiszowa (z pszenicy typu orkisz)
  • żytnia
  • kukurydziana
  • ryżowa
  • gryczana
  • itp, czyli co do młyna wpadnie

Typy mąk:

Typ mąki określa – ogólnie mówiąc – grubość mielenia. Technicznie określa ilość substancji (popiołu) pozostałej po jej spaleniu. Im niższy typ tym mąka jest drobniej mielona i „czystsza”, im wyższy typ tym mąka jest grubiej mielona i zawiera więcej otrąb (mąki razowe). Nazwa „razowa” nie określa rodzaju lecz właśnie grubość mielenia.

  • typ 400 – bardzo drobno mielona, odrzucane są całe łupiny nasion
  • typ 500-550
  • typ 600-650 – mąka grubiej mielona
  • typ 720 – mąka żytnia (zwykła, jak widać jest grubiej mielona niż pszenna)
  • typ +-2000 – mąki razowe

Może być zatem mąka pszenna – tortowa, tzn. typ 400 i może być mąka pszenna razowa, tzn. typ 2000.

I podobnie chleb – może być chleb żytni, pszenno-żytni, żytni razowy. Chleb razowy to skrócona nazwa chleba żytniego razowego, chociaż coraz częściej jest to mieszany chleb – pszenny+żytni+żytni razowy.

sie 122013
 

Bibliografia, czyli co czytałem i co mogę polecić (uzupełniane na bieżąco):

  1. Alagor K.: Medycyna chińska (mechanizm otyłości), W. A. Alagor, Radom
  2. Aleksandrowicz J., Gumowska I.: Kuchnia i medycyna, Watra, Warszawa 1986
  3. Bocheńska M.: Dar intuicji, Biocont, Warszawa 1994
  4. Bolen J. S.: Tao psychologii. Synchroniczność i jaźń, Dom wydawniczy Rebis, Poznań 1999
  5. Borzęcki M.: Akupunktura, biblioteka problemów, tom. 286, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1987
  6. Choa Kok Sui: Cuda uzdrawiania pranicznego, Wydawnictwo Medium, Warszawa 2002
  7. Choa Kok Sui: Stara sztuka uzdrawiania, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1992
  8. Choa Kok Sui: Praniczne uzdrawianie kolorami, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1993
  9. Choa Kok Sui: Praniczne uzdrawianie kryształami, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1998
  10. Choa Kok Sui: Psychoterapia praniczna, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1994
  11. Chrzanowska Alla Alicja: Tajemnice energii świec, Studio Astropsychologii, [Białystok, 2003]
  12. Cleary T.: Istota Tao : wprowadzenie w podstawy taoizmu na podstawie oryginału Tao Te Ching oraz nauk wewnętrznych Chuang-tzu, Dom Wydawniczy „Rebis” , Poznań 2000
  13. Cybulska E.: Tajemnice niekonwencjonalnej medycyny, Gdynia 1991
  14. Deng Ming-Dao: 365 dni zgodnie z Tao, Oficyna wydawnicza SPAR
  15. Diolosa C.: Chiny, kuchnia…tajemnica medycyny : kuchnia a zdrowie według tradycyjnej medycyny chińskiej, Wydaw. Marta Kudelska i Marek Kalmus, Kraków 1990
  16. Doktór T.: Orientalne techniki relaksu i medytacji, Iskry, Warszawa 1993
  17. Domański M. i O.: Zdrowie w twoich rękach. Leczenie akupresurą, Krajowa agencja wydawnicza, Kraków 1989
  18. Dziuban E.: Termiczne właściwości punktów akupunkturowych, Oficyna Wydawnicza Politechniki Rzeszowskiej, Rzeszów 1999
  19. Garnuszewski Z.: Renesans akupunktury, Wydawnictwo „Sport i Turystyka”, Warszawa 1988
  20. Giovanni Maciocia: Diagnoza z języka w medycynie chińskiej, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1999
  21. red. Gogut A.: Sebastiana Kneippa leczenie wodą, Wydawnictwa Artystyczne i FIlmowe, Warszawa 1988
  22. Gonikman E. I.: Jak pokonać stres? Mudry, Arka, Poznań 1996
  23. Gray J.: Marsjanie i Wenusjanki, kolejne tomy
  24. Hall Judy: Sztuka Ochrony Psychicznej. Jak obronić się przed wpływem złych energii, Wydawnictwo MEDIUM, 2000
  25. Hay L. L.: Lecz swoje ciało:psychiczne podłoża fizycznych dolegliwości i metafizyczne sposoby ich przezwyciężenia, Wydawnictwo REBIRthING, Opole [1988]
  26. Hoff, B: Tao Kubusia Puchatka, Rebis, Poznań 1992
  27. Hoff, B: Te Prosiaczka, Rebis, Poznań 1993
  28. Kiełkowska A.: Twoje zdrowie w twoich rękach. Akupunktura dla każdego. Kolmio, Gdańsk 1996
  29. Kneipp Sebastian: Moje leczenie wodą, Wydawnictwo „Somix”, Bydgoszcz 1990
  30. Koluch Wiesław: Kadzidełka i ich sekrety, Studio Astropsychologii, 2002
  31. Kozłowski B.: tradycyjna medycyna chińska, tom IV: diagnozowanie, „Poligraf”, Wrocław 1996
  32. Królicki Z.: tradycyjna medycyna chińska, tom I: dla wszystkich, tom II: Prawo pięciu elementów, tom III: Teoria Zang-Fu, „Poligraf”, Wrocław 1993, 1994, 1995
  33. Królicki Z.: Radiestezja zdrowia, „Ravi”, Łódź 1996
  34. Królicki Z.: Energia kształtów, „Ravi”, Łódź 1995
  35. Kuan Hin, Chiński Masaż i akupresura, Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich,
  36. Kuchta J.: Elektroakupunktura w przykładach, Metrocomp, Gdańsk 1992
  37. Kushi Michio: Księga orientalnej diagnozy, Polbooks Co., Bydgoszcz 1996
  38. Kzys J.: Siła symboli i talizmanów Wschodu, Rebis
  39. Lam Kam Chuen: Feng Shui na co dzień. Podręcznik. Jak osiągnąć zdrowy i harmonijny styl życia, Medium, 1998
  40. Lama Ole Nydahl: Jakimi rzeczy są. Współczesne wprowadzenie do buddyzmu, Gdańsk 1995
  41. Lao-Tse: Tao Te Ching
  42. Liwiński O.: Diagnostyka pulsowa
  43. Lustig A.: Twoja Aura. Zaburzenia i samoleczenie kolorem, Wydawnictwo AStrUM, Wrocław 1998
  44. Masłowski J. A.: Chwila dla urody. Czyli starochińskie metody pielęgnacji ciała i … ducha, Książka i Wiedza, Warszawa 2001
  45. Miao Sing: „Wyznania chińskiej kurtyzany”, Łódź 1987
  46. Młotkowski J.: Lecz się sam. Poradnik terapii naturalnej, t. 1 i 2, Poznań 1993
  47. Nan Huai-Chin: Góra traw, Dom wydawniczy Rebis, Poznań 1996
  48. Ohashi: Co mówi twoje ciało. Wschodzia sztuka diagnozowania i uzdrawiania według japońskiego mistrza Ohashiego, Agencja wydawnicza Comes, [1997]
  49. Operacz H.: Leczenie akupunkturą, Wydawnictwo Lekarskie PZWL, Warszawa 1997
  50. Path Adams, USA 1998, reż. Tom Shadyac, obsada: Robin Williams.
  51. Piontek M. D.: Tao kobiety, Diogenes, Warszawa 1998
  52. Piotrowski Hedwig: Sztuka stawiania baniek, Cedrus Publishing House, 2001
  53. Portnow F. G.: Elektropunktura. Igłoterapia bez igieł, Wydawnictwo „Elektron”, Warszawa 1991
  54. Russel S., Kolb J.: Masaż erotyczny Tao, Delta, 1997
  55. Samosiuk I. Z., Maczeret E. L.: Akupunktura i inne metody refleksoterapii, PZWL, Warszawa 1990
  56. Sanders L.: Kolory twojej aury, Aster, Kraków 1993
  57. Scheich G.: Pozytywne myślenie – czy może szkodzić, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, Gdańsk 2000
  58. Segal E.: Doktorzy
  59. Siegel B.: Żyć, kochać, uzdrawiać, „Czytelnik”, Warszawa 1996
  60. Siegel B.: Miłość, medycyna i cuda, Dom Wydawniczy LIMBUS, Bydgoszcz 2003
  61. Silva J., Stone R. B.: Samouzdrawianie metodą Silvy, Katowice 1995
  62. Simonton C.: Powrót do zdrowia : pozytywny program życia dla osób dotkniętych chorobą nowotworową, „Ravi”, Łódź 1996
  63. Sklianskaja Elena I.: Zaparcie, Oficyna wydawnicza ABBA, Wyd. II
  64. Smullyan R. S.: Tao jest milczeniem, Rebis, Poznań 1995
  65. Szwast A.: Filozofia dyferencjalna. Listy do Nieznanego Przyjaciela. Wydawnictwo Toporzeł, Wrocław 1996
  66. Szymański A.: Dawne recepty medycyny naturalnej, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 1995
  67. Szymański A.: Leczenie wodą, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 1996
  68. Temelie B., trebuth B.: Gotowanie według Pięciu Przemian : 184 przepisy dla wzmocnienia duszy i ciała, „Czerwony Słoń”, Gdańsk 2001
  69. Thich Nhat Hanh: Cud uważności. Zen w sztuce codziennego życia, prosty podręcznik medytacji, Warszawa 1992
  70. Thie J. F.: Dotyk dla zdrowia, Wydawnictwo Sport i Turystyka
  71. Tsui-Po P.: Tajemnice chińskiej sztuki uzdrawiania, Bis, Warszawa 1998
  72. Vasey C.: 101 metod oczyszczania organizmu w medycynie naturalnej, Wydawnictwo AStrUM, Wrocław 1999
  73. Williams P.: Samodoskonalenie umysłu metodą Josego, „Piątek trzynastego”, Lódź 1997
  74. Zettnersan Chian: Tao sypialni. Intymne porady chińskich mistrzów, Łódź 2001
sie 122013
 

Aby chleb urósł konieczny jest dodatek czegoś, co spowoduje jego urośnięcie. Według tego można podzielić chleby na:

  • drożdżowe – ze świeżymi drożdżami piekarniczymi (nie stosuję suszonych ani instant, jeśli ktoś chce – proszę bardzo 25 g drożdży świeżych to 1 opakowanie (7 g lub 2 łyżeczki) drożdży suchych)
  • drożdżowo-zakwasowe
  • na zakwasie

Po drożdże można wysłać dziecko do sklepu albo iść samemu, ale zakwas należy sobie zrobić.

Do zrobienia zakwasu potrzebne jest naczynie (na początek 1 litr wystarczy) z przykrywką (zakrętką, ale nie szczelną !), mąka żytnia typ +-720 i woda źródlana. Woda z kranu, nawet przegotowana raczej się nie nadaje, chyba, że ktoś ma własną studnię. Potrzebna jest też temperatura 30-38 stopni i sporo cierpliwości.

I zaczynamy: odmierzamy 100 g mąki i 100 g (ml) wody. Mieszamy razem drewnianą (nie metalową) łyżką i zostawiamy w cieple (temp. 30-38 stopni, po przekroczeniu 40 stopni zakwas ginie, drożdże też) na 24 godziny.
2 dzień – 100 g mąki + 100 g wody, mieszamy i zostawiamy w cieple
3 dzień – 100 g mąki + 100 g wody, mieszamy i zostawiamy w cieple
4 dzień – 100 g mąki + 100 g wody, mieszamy i zostawiamy w cieple
5 dzień – 100 g mąki + 100 g wody, mieszamy i zostawiamy w cieple

Po pięciu dniach cieszymy się baaardzo świeżym zakwasem. Jak wiadomo im zakwas starszy tym lepszy – mój ma teraz ok. 10 miesięcy, są takie, które mają parę lat. Im zakwas starszy tym jest odporniejszy na błędy w prowadzeniu i lepiej wyrasta ciasto.


Zakwas należy dokarmiać. W zależności od potrzeb (np. pieczemy 5 chlebów i potrzebujemy 2 kg zakwasu) i temperatury (im wyższa tym proces „przetrawiania” trwa krócej. Karmienie polega na dodaniu mąki i wody w proporcjach 1:1 i wymieszaniu. Na początku powinno to być 50 g mąki i 50 g wody codziennie, po jakimś czasie co 2-3 dni. Ja swój zakwas karmię teraz co 3-4 dni zazwyczaj 250 g wody i 250 g mąki żytniej.


Przechowywanie zakwasu

Jeśli nie planujemy piec chleba lub gdzieś jedziemy, zakwas należy zabezpieczyć. Nie karmiony, pozostawiony w cieple zepsuje się po kilku dniach.

1. Chłodzenie – 7-10 dni. Po prostu schować nakarmiony zakwas do lodówki.

2. Skruszenie – 2-3 miesiące. Do zakwasu dodajemy tyle mąki, żeby otrzymać gęste ciasto w postaci okruchów. Aby go doprowadzić do poprzedniego stanu, wystarczy po wyjęciu z lodówki uzupełnić letnią wodą, aby znowu otrzymać ciasto konsystencji naleśnikowego.

3. Zamrażanie do 1 roku. Podzielić na porcje wielkości kostek lodu i zamrozić. Sposób nie jest zalecany.

4. Suszenie – kilka lat i suchym i ciemnym miejscu. Rozsmarować zakwas cienką warstwą np. na blasze pokrytej papierem do pieczenia i pozostawienie do wyschnięcia w temperaturze pokojowej. Nie należy go w tym celu suszyć w piekarniku, bo to doprowadzi do zniszczenia kultur kwasowych. Po 1-2 dniach zakwas zaczyna się rozwarstwiać, zeskrobujemy go i tak wyschnięty zakwas nadaje się już do przechowywania.


Dlaczego to tak dziwnie wygląda?

Zdrowy, starszy zakwas bardzo trudno jest zepsuć. Chyba, że przez nieuwagę dostanie się do niego sól lub drożdże – zniszczą one zakwas w ciągu kilku dni. Należy też unikać kontaktu zakwasu z metalem.

Stan zakwasu można ocenić po zapachu i po jego wyglądzie.
Kolor zakwasu może być bardzo różny: od jasnobeżowego aż do ciemnoszaro-brązowego. Jest to zależne od wieku zakwasu (im starszy tym ciemniejszy) i od mąki. Zapach moze być kwaśny, acetonowaty, octowy lub alkoholowy.

Tak długo jak zapach nie jest wyraźnie odrzucający, a kolor nie zmieni się na czarny, zielony, niebieski, czerwony i nie widać na nim pasm pleśni – zakwas jest dobry. Należy pamiętać – im zakwas jest bardziej głodny tym ma intensywniejszy zapach.

sie 122013
 

Skadniki

  • 200 ml oleju lub oliwy
  • 2 żółtka
  • sól, musztarda, pieprz, ocet winny / sok cytrynowy do smaku

Wykonanie

Do naczynia wbić żółtka, posolić i dodać musztardy. Delikatnie zmiksować na wolnych obrotach. Dodawać cienkim strumieniem olej.
Po dodaniu ok. połowy oleju można zwiększyć obroty miksera.

Gotowy sos doprawić do smaku.


Używany olej powinien mieć neutralny smak, toteż nie należy używać oliwy z pierwszego tłoczenia, chyba, że nam to odpowiada. Znakomicie podnosi smak majonezu dodanie żółtka ugotowanego na twardo i przetartego przez sitko

Jeśli w trakcie ubijania majonez się zwarzy albo nie chce gęstnieć w pierwszym stadium można próbować uratować majonez poprzez: dodanie octu, soli albo odrobiny wrzątku. Jeżeli to nie pomoże, należy zacząć jeszcze raz, wbijając nowe żółtko, dodać trochę oleju, a potem wkręcić nieudany majonez. Najczęściej przyczyną problemów z ubiciem majonezu są niezbyt świeże jajka, złej jakości olej, zbyt szybkie wlewanie oleju w początkowej fazie lub zbyt szybkie obroty miksera.

W artykule wykorzystano informacje z: http://pychotka.pl/przepisy-kulinarne/sosy/majonez-domowy-krok-po-kroku.html