admin

sie 132013
 

O bezmyślnym przy/wycinaniu drzew pisałem już kilkakrotnie. Jak widać na poniższym przykładzie i tak nic to nie da. Może jak się zaczniemy dusić w miastach ktoś pomyśli. Albo nie – już nie będzie miał czym.

W naszych miastach wciąż grasują firmy zajmujące się tzw. pielęgnacją zieleni. W przypadku drzew ich działalność sprowadza się najczęściej do zamiany dorodnego klonu, topoli, kasztanowca i im podobnych w sterczące z ziemi kikuty z paroma kołkami.

Ekoświat, Ogólnopolski miesięcznik ekologiczny, 2/2006

Fachowość wykonawców zleceń na przycinki jest z reguły żadna. Trudno by było inaczej, bo wystarczy, że ktoś kupi parę pił, skrzyknie kumpli, którzy potrafili najwyżej ciąć spróchniałe deski na opał, i już może zakładać firmę pn. Pielęgnacja zieleni. Zajmować się taką działalnością może u nas naprawdę każdy, bez względu na posiadaną wiedzę na temat przycinania drzew i krzewów. Nie ma prawnych przepisów i norm, które precyzowałyby, jak taka przycinka ma wyglądać ani kto ma ją wykonywać. A ukarać grzywną można tylko właściciela okaleczonego drzewa, i to tylko wtedy, gdy drzewo uschnie, co sprawdza się, o ile w ogóle ktoś to zrobi, dopiero po 3 latach. Skutek jest taki, że sprawcy dewastowania drzew pozostają bezkarni. Konieczne są zatem zmiany w ustawodawstwie, które obligowałyby chętnych do zajmowania się pielęgnacją zieleni do odbycia szkoleń i zdobycia uprawnień. Jest to realne, bo nie brak u nas specjalistów, którzy znają się doskonale na profesjonalnej pielęgnacji drzew. W 2004 r. zarejestrowano nawet oficjalnie nowy zawód – chirurg drzew, co uważane jest za pierwszy krok do powołania izby zawodowej mającej w przyszłości skupiać specjalistów. W naszym kraju funkcjonują też 3 organizacje, które prowadzą kursy i szkolenia w zakresie prawidłowej pielęgnacji drzew. Są to: Polskie Towarzystwo Chirurgów Drzew – NOT, Międzynarodowe Towarzystwo Uprawy i Ochrony Drzew, Stowarzyszenie Inżynierów i Techników Ogrodnictwa.

Dyplom ukończenia kursu i szkolenia gwarantuje, że pracownik będzie wiedział, jak przyciąć drzewo bez wyrządzenia mu krzywdy. Specjaliści z zakresu chirurgii drzew postulują, by w przyszłości tylko osoby z uprawnieniami mogły zajmować się taką działalnością. (Dziś, owszem, są takie wymogi, ale wyłącznie gdy chodzi o przycinanie drzew uznanych za pomniki przyrody.) Dodatkową oceną ich pracy mieliby się zajmować inspektorzy nadzoru.

Skoro już dziś można zapisać się na fachowy kurs, dlaczego zainteresowanie jest tak znikome? Po pierwsze, nie obliguje do tego prawo, po drugie, brak jest chęci, po trzecie kursy do tanich nie należą. Natomiast władze samorządowe obawiają się, że zmiana przepisów doprowadzi do sytuacji, że nie będzie komu zlecać przycinania drzew, a ceny takich usług wzrosną, bo w poszczególnych regionach działa tylko kilka firm, których pracownicy mają odpowiednie uprawnienia.

Jest to jednak sytuacja chora, bo polega na wykonywaniu określonej pracy przez ludzi, którzy na owej pracy kompletnie się nie znają a – traktując swoją profesję wyłącznie w kategoriach biznesu (pozyskania jak najwięcej drewna) – w bestialski sposób niszczą środowisko naturalne. Jeśli nic się w tej materii nie zmieni, nasze drzewa nadal będą bezkarnie niszczone.

Krzysztof Wojtasiński

 Posted by at 12:21
sie 132013
 

Gotowanie


Z gotowaniem wiążą się pewne tradycje, których nieprzestrzeganie łączy się z wyrazami zdziwienia. Przykład: zwykła herbata. Czy ktoś nie wie, jak się przyrządza herbatę? Do szklanki wrzuca się fusy lub torebkę, gotuje się wodę i wlewa do szklanki. Nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby do czajniczka wrzucić fusy, zalać zimną wodą i zagotować, albo nalać zimnej wody, wrzucić herbatę i zagotować. A każdy ze sposobów przyrządzania herbaty wywołuje inne jej działanie na organizm.

Dokładniejszy opis przedstawię tu nieco później, gdyż wiąże się to z podstawami medycyny chińskiej, a dokładniej z pięcioma przemianami (elementami).

Na dworze cesarskim najważniejszą osobą po cesarzu był kucharz. Zazwyczaj dostojni goście byli oprowadzani po kuchni – można było na podstawie jednego tylko miejsca zobaczyć jak wygląda cały kraj. Zdrowie i samopoczucie kucharza jest bardzo ważne. Nie musi być to oczywiście osobna osoba – kucharzem jest ktokolwiek, kto przygotowuje posiłki. Może to być mama, tata, babcia, dziecko.

Podczas przyrządzania posiłku należy myśleć o przyrządzaniu posiłku. Na posiłek nie składają się wyłącznie produkty, istotny jest sposób „termicznej obróbki”, a także energia lub – inna nazwa – uczucia, oddane do jedzenia. Jest takie powiedzenie „dodaj serca do jedzenia”. Nie jest to wyłącznie pusty frazes.

Wyobraźmy sobie kucharza, skromnego, cichego, chudego człowieka, który do tego jest nieśmiały, blady i mówi prawie szeptem. Jego posiłki, chociaż zapewne smaczne, będą ciche, nieśmiałe. Nie będą tchnęły życiem i radością. Osoby żywione przez takiego kucharza po jakimś czasie również będą ciche i niepozorne.

A dla kontrastu przedstawię innego kucharza. Rumiany, wesoły, zawsze uśmiechnięty, z okrągłą buzią, pełen energii z mocnym, donośnym głosem – zdaje się, że tańczy po kuchni przygotowując wszystko. Nie sposób go nie zauważyć i nie sposób go nie polubić. W jego obecności chce się śmiać i tańczyć. Jego posiłki zdają się być żywe, pełne życia, aż zachęcają do bycia zjedzonymi. Osoby żywione przez takiego kucharza są również wesołe, pełne życia i nie chorują.

A wyobraźmy sobie taką sytuację, abstrahując od restauracji. W pewnym domu mama gotuje obiady. Albo właśnie dzisiaj gotuje obiad. Coś się w pracy nie udało, jest zmęczona, a przede wszystkim zła. Zła to mało powiedziane – jest wściekła. Krojąc mięso najchętniej widziała by ten nóż wbity w brzuch dyrektora lub kogokolwiek, kto jej się naraził. Gotując kartofle wyobraża sobie, że ta wredna baba siedzi w takim wrzątku, a ona dłubie jej widelcem w oku. Pozostawiam do przemyślenia dla Czytelników co zjedzą z takim obiadem. Oczywiście nie musi to być gniewna mama, może to być tata – smutas-melancholik.

 Posted by at 12:19
sie 132013
 

Przetwarzanie produktów


Postanowiłem ten rozdział napisać w odpowiedzi na traktowanie niektórych produktów. Na traktowanie nie koniecznie przez nas lecz przez producentów.

Silne zamrażanie. Produkty czasami są sprzedawane w stanie głębokiego zamrożenia. Mówi się, że w takich produktach zatrzymuje się wszystkie „ważne” składniki – witaminy, białka, tłuszcze itp. Niestety nikt nie wspomina o jednej rzeczy – o energii życiowej. Jedzenie takie oddziałuje na nasz organizm jak obiad w tabletce. Dostajemy odpowiednią ilość składników, ale nie dostajemy życia. Jeśli ktoś dłużej je wyłącznie produkty zamrażane może stać się smutny, pozbawiony radości życia. Mogą wystąpić kłopoty z bakteriami jelit. Mogą występować krwotoki z nosa lub osoby takie mogą przygryzać dolną wargę.

Konserwowanie za pomocą energii promienistej. Jest to jeszcze bardziej szkodliwe niż głębokie zamrażanie. Jedzenie takie jest w zupełności pozbawione energii. Nawet jedzenie papieru jest lepsze niż jedzenie produktów poddanych działaniu promieniowania. Osoby żywiące się w ten sposób konserwowaną żywnością często byli głodni, nawet po posiłkach, byli apatyczni, przygnębieni, zdarzały się depresje. Podobne działanie ma kuchenka mikrofalowa. (według zasłyszanych wiadomości poddawane działaniom energii promienistej są niektóre sery importowane z Holandii, niektóre zioła, wybrane owoce).

Producenci żywności poszukują coraz nowych, lepszych środków konserwujących. Chodzi tu przede wszystkim o uwolnienie żywności od mikroorganizmów, które powodują jej rozkład. Jeśli poddamy jakąś żywność działaniu energii promienistej będzie on bardzo długo świeży i będzie wyglądał jak dopiero co zerwany. Z jednym wyjątkiem – będzie martwy. Próba posadzenia np. cebuli, pietruszki, ziemniaków czy marchwi kończy się niczym – nie ma w nich życia, są martwe. Ale je jemy.

Wystarczy połączyć produkty głęboko zamrożone trzymane na aluminiowej podstawce (patrz: naczynia) później podawane po przygotowaniu w kuchence mikrofalowej – i otrzymamy doskonałą truciznę. Organizm będzie musiał zużyć swoją energię na strawienie i wydalenie tego „posiłku”, który, oprócz tego, że jest smaczny, nie daje organizmowi żadnej siły. Po zjedzeniu takiego obiadu czujemy się ociężali, słabi. Organizm traci siły na pozbycie się tego. Prawie natychmiast pojawia się apatia, przygnębienie, brak chęci życia.

I na koniec – takie do przemyślenia. Dlaczego jabłka zerwane własnoręcznie z drzewa gniją znacznie szybciej niż takie śliczne, zielone, po 2 zł sztuka sprzedawane w sklepach, a pochodzące z drugiej półkuli, które mogą leżeć kilka tygodni? Dlaczego niektóre ziemniaki nawet na wiosnę nie chcą rosnąć? A cebule? Dlaczego ślicznie wyglądająca sałata i rzodkiewka smakuje jak czerwona lub zielona szmata i po wzięciu do ust najchętniej chcielibyśmy to wyrzucić? A dlaczego po takich posiłkach nie mamy siły i nic nam się nie chce?


Kawa bezkofeinowa – jest o wiele bardziej szkodliwa niż zwykła kawa. Kofeinę z takiej kawy „wydobywa” się za pomocą środków chemicznych. Pozostałości po tych środkach chemicznych przenoszone są przez kawę do wątroby. Kawa przefiltrowana zawiera dużo kofeiny. Najlepszym sposobem na pozbycie się kofeiny i na uzyskanie mocno rozgrzewającego napoju jest jej zagotowanie. Wrzucenie kawy do wrzątku i gotowanie przez minutę, dwie. Kawa będzie wtedy z małą zawartością kofeiny i będzie bardzo rozgrzewająca.

 Posted by at 12:16
sie 132013
 

PZU i mocna przyszłość

Dawno, dawno temu – czyli 18 kwietnia 2001 została założona polisa PZU „ubezpieczenie na życie z funduszem inwestycyjnym mocna przyszłość”. Dla zapewnienia mocnej przyszłości, jak sama nazwa wskazuje. Polisa obejmowała ubezpieczenie oraz zapewnienie „mocnej przyszłości”. Polisa została nam ofiarowana, ale nie to jest ważne.

W między czasie na polisie trzeba było wykonać zmianę nazwiska i adresu. Przyszła pani do nas do domu i sporządziła odnośny dokument.

Po upływie pierwszego okresu, czyli trzech lat zdecydowaliśmy się ją wykupić. Był to początek kwietnia. Pani w PZU w Katowicach na ulicy Mickiewicza powiedziała nam, że jeśli chcemy ją wykupić to trzeba poczekać, aż miną pełne 3 lata okresu składkowego, gdyż po tych 3 latach polisa zostanie podsumowana i jej dokładne rozliczenie przyjdzie pocztą. Polisa miała być rozliczona w następnym dniu roboczym (według informacji PZU w Katowicach) po zakończeniu trzech lat, czyli około dnia 19 kwietnia 2004, a wydruki zostaną przysłane pocztą. Dobrze, w takim razie czekamy na list. (To była wizyta I, ok. 30 minut, 1,50 zł na parking).

Otrzymaliśmy dokument potwierdzający zmianę adresu, ale nazwisko pozostało stare.
Minął tydzień od 19 kwietnia, a list nadal nie przyszedł więc udaliśmy się do PZU w celu otrzymania wyjaśnień. Pani wysłała faksem prośbę o szybkie przysłanie odpowiedniego rozliczenia oraz o zmianę nazwiska. PZU w Warszawie „nie zauważyło”, że nazwisko też zostało zmienione. (Wizyta II, 1h, 1,50 zł za parking). Przyszło pismo ze zmianą nazwiska.

Po trzech tygodniach od 19 kwietnia poszliśmy po raz kolejny do PZU. Z mocnym postanowieniem, że tym razem nie wyjdziemy bez odpowiednich informacji. (Wizyta III, 2h, 3 zł za parking). Pani zadzwoniła do Warszawy, która odpowiedziała, że faks do nich nie dotarł, pomimo posiadanego potwierdzenia wysłania w Katowicach. Potem pani dzwoniła aby się zorientować jak można dowiedzieć się o rozliczeniu polisy w szybszy sposób, ale niczego się nie dowiedziała. Wobec takiego obrotu sprawy poszliśmy do pani dyrektor PZU. Pani powiedziała, że dopiero przed chwilą dowiedziała się o sprawie i że wysłała mail’a i że nic więcej nie zrobi. Mamy sobie iść na dół i poczekać – ona zejdzie do nas jak przyjdzie mail z odpowiedzią. Albo zejdzie i powie, żebyśmy nie czekali. Dobrze. Poszliśmy i siedzieliśmy przez kolejne 30 minut. Potem poszliśmy ponownie do pani dyrektor. Pani – widząc nas – powiedział, że właśnie mail przyszedł (chociaż na ekranie komputera zdążył się już włączyć wygaszacz, który nie włączył się podczas naszej poprzedniej rozmowy przez ok. 10 minut. W mailu podobno było, że odpowiednie rozliczenia zostaną nam przesłane pocztą do końca tygodnia. I to było wszystko co udało nam się uzyskać mimo osobistej rozmowy z Warszawą z gabinetu pani dyrektor.

Wreszcie przyszło rozliczenie. I tutaj zaczyna się zabawa, ale jeszcze o ostatniej wizycie. Poszliśmy po raz kolejny do PZU aby pani nam wytłumaczyła co jest na rozliczeniu i gdzie podziało się ok. 1600 zł. Pani nie potrafiła nam tego wyjaśnić, ale w końcu SAMI do tego doszliśmy, przynajmniej częściowo. Złożyliśmy prośbę o wykupienie polisy. (Wizyta IV, 45 minut, 1,50 zł za parking).

I teraz rozliczenie polisy.

Polisa była płacona miesięcznie od 18 kwietnia 2001 do 18 kwietnia 2004. Miesięcznie było wpłacane 150 zł. 150 zł razy 36 miesięcy daje kwotę 5’400 zł wpłacone na ubezpieczenie.

Z tego 3’852 zł zostało zainwestowane czyli zostało dla nas, a reszta (1’548 zł) zniknęło bezpowrotnie nie wiadomo na co. Może na ciastka dla PZU.

Opłaty na ubezpieczenie oraz za administrowanie polisą wyniosły 1’109 zł. Czyli dla odbiorcy pozostało: 3’852 – 1’109 = 2’743. Do tego dochodzi wzrost wartości funduszu czyli na rachunku jest 2’974 zł. Dziwne jest, że wartości funduszu wzrosły o ponad 40%, a wartość polisy na rachunku o ok. 8% ale mniejsza z tym. Wartość wykupu całkowitego jest równa wartości rachunku pomniejszonego o opłaty likwidacyjne (4 rok trwania ubezpieczenia to jest 7%) i podatek dochodowy zgodnie z ustawą (chyba 20%).

Czyli 2’974 – 7% = 2’765 i od tego odjąć podatek dochodowy (szacuję, gdyż nie jestem w stanie go teraz obliczyć na ok. 50 zł). Czyli w sumie otrzymam ok. 2’700 zł.

W celu DOWIEDZENIA się o aktualnej wartości polisy straciliśmy w sumie ok. 4,5 godziny w PZU plus opłaty parkingowe oraz paliwo na dojazd. O konieczności dosyć ostrej rozmowy z panią dyrektor nie wspomnę.

Z zainwestowanych pieniędzy 5’400 zł w ciągu trzech lat otrzymamy ok. 2’700 zł. Czyli dokładnie 50%.

„PZU Życie jest niekwestionowanym liderem na polskim rynku ubezpieczeń. Pozycja ta poparta jest dużym kapitałem naszej spółki, wieloletnim doświadczeniem i profesjonalizmem ludzie, którzy u nas pracują. (…) Dobra polisa zmniejsza ryzyko finansowe całej rodziny i gwarantuje odpowiedni poziom życia niezależnie od zmieniających się okoliczności.”

Przeprowadziłem małą symulację

Lata wpłacone składki
w tysiącach złotych
wartość polisy
w tysiącach złotych
3 5,4 2,7
6 11 7,3
10 18,3 13,1
20 36,8 28,3
40 73,6 58,5

To tylko taka mała symulacja, która bardzo jasno mi uświadamia, że owszem – na starość otrzymam 58 tysięcy złotych i będę się mógł cieszyć, że jestem bogaty, nie uświadamiając sobie, że wcześniej wpłaciłem 74 tysiące.

„Długoterminowe oszczędzanie i inwestowanie środków finansowych jest dodatkowym atutem ubezpieczenia – pozwala bowiem jeszcze skuteczniej zabezpieczyć osoby najbliższe.”

„Zapraszamy do kontaktowania się z jednostkami PZU Życie S.A., których zadaniem jest obsługa naszych Klientów w sposób w pełni ich satysfakcjonujący. (…) Prosimy przyjąć zapewnienie, że zadowolenie Klientów z jakości obsługi oraz wyników inwestycyjnych jest dla nas najważniejsze. PZU Życie S.A. dokłada wszelkich starań, aby spełnić oczekiwania swoich Klientów”

Byłem jednym z „Zadowolonych Klientów”, a moje zadowolenie znacznie wzrosło kiedy się już pozbyłem owej polisy. Pani, na samym początku, powiedziała, że Polacy nie potrafią oszczędzać i dlatego właśnie jest ta polisa – dla zapewnienia „mocnej przyszłości”. Rzeczywiście – nie potrafimy oszczędzać. Mając 5’400 zł oddajemy połowę za darmo, a potem tracimy swój czas, zdrowie i pieniądze, aby odzyskać „należną” nam połowę. To już wolę przysłowiową skarpetkę.

 Posted by at 12:15
sie 132013
 

Woda, filtry i reklama


Nie tak dawno jak tydzień temu zadzwoniła do mnie pani z Centrum Informacji Konsumenta. Zapytała się czy zgodzę się na wizytę ich przedstawiciela, który zbada ciecz, która jest w kranie. Zgodziłem się. W umówionym dniu przyszedł elegancki pan w garniturze. Zapytał jak się nam mieszka, potem rozmawialiśmy o wodzie. Powiedział, że CIK zajmuje się badaniami wody i informacjami na jej temat wśród ludności. Pan pytał co nam przeszkadza (barwa i zapach), czy często były awarie (ostatnio nie) czy wiemy skąd jest brana woda dla śląska (zbiornik w Goczałkowicach) czy wiemy coś na temat klasyfikacji czystości wód (0,2% wód w Polsce ma I klasę czystości). Potem powiedział co może znaleźć się w wodzie wodociągowej (włókna azbestu, odchody zwierząt, metale ciężkie, białko i inne, tego typu przyjemne rzeczy). Czyli poinformował co może być w wodzie, oraz to, że zbiornik w Goczałkowicach jest poza klasą czystości, co potwierdzają badania. Innymi słowy to, co leci u mnie z krano prawnie nie nadaje się nawet jako woda gospodarcza. Powiedział jakie to może mieć wpływ na zdrowie. O tym akurat nie musiał mówić. Rozmowa była bardzo rzeczowa, konkretna i na wysokim poziomie. Potem pan poprosił, żebym przyniósł wodę w szklance. Przyniosłem 4 – jedną bezpośrenio z kranu, drugą z filtra, a trzecią – miałem w butelce, coś w rodzaju kawy z mlekiem, która leciała z kranu 2 dni wcześniej. W czwartej była woda z kranu z Zakopanego, którą przywiozłem z sentymentu. Była jeszcze jedna pusta szklanka, do której pan nalał wody przyniesionej ze sobą. Powiedział, że jest to woda z gór, ale z kranu. Razem 5 szklanek. Pan wyciągnął urządzenie do pomiaru substancji rozpuszczonych w wodzie. Jak zostało powiedziane w czystej wodzie nie powinno być więcej substancji rozpuszczonych niż 30 mg na 1 litr. Dostałem urządzenie do ręki.

W wodzie z kranu było 135 mg. W wodzie z filtra było 120 mg przy czym pan powiedział, że dobrze by było go wymienić. W wodzie brudnej z przed dwóch dni było prawie 140 mg. W wodzie z Zakopanego było 125 mg. Potem pan włożył aparat do wody, którą przyniósł ze sobą. Aparat pokazał 30 mg.

Pan powiedział jaka jest sytuacja wodociągów i że woda nie będzie czystsza niż teraz bo nie ma na to pieniędzy. Powiedział też, że można być „producentem” własnej czystej wody i że można mieć czystą wodę w domu za 4,50 zł dziennie. W tym momencie ton rozmowy nieco się zmienił. Pan powiedział, że od któregoś roku pije wyłącznie czystą wodę i na dowód tego napił się wody, którą przyniósł. Po kolejnej chwili rozmowy okazało się sedno wizyty. Pan usiłował nam dać do zrozumienia, że jedynym wyjściem jest kupno filtra odwróconej osmozy. Że on kupił już dawno, że jego dzieci piją wyłącznie czystą wodę. I że to jest jedyne wyjście. Tak się pan wyraził, że jedynym wyjściem z tej sytuacji jest kupno filtra. Koszt urządzenia 5400 zł. Pan miał ze sobą katalog renomownej firmy.


To na tyle, jeśli chodzi o samą wizytę. Podziękowaliśmy panu bardzo serdecznie i nie kupiliśmy urządzenia. Pan był bardzo zawiedziony, chociaż starał się tego nie pokazać. A piszę to ku przestrodze dla tych, u których z Państwa pojawi się ów pan. Rozmowa przeprowadzona była naprawdę genialnie i gdyby nie fakt, że reklamy na mnie nie działają, a dokładniej jestem na nie uczulony to na 90% dałbym się na filtr namówić.

Pan powiedział co może być w wodzie. Bardzo rzeczowo. Potem powiedział, że woda jest i będzie brudna, bo nie ma pieniędzy. Potem powiedział o epidemii. Potem było o chorobach. Potem powiedział, że można pić czystą wodę i że każdy może ją mieć i na dowód tego napił się wody z kranu, którą przyniósł ze sobą. Bardzo sugestywna i dobrze opracowana reklama.

A oto nieco faktów i przemyśleń.

  • Primo: Nie jest powiedziane, że ten rodzaj filtru i dokładnie ta firma jest jedynym wyborem. Firm jest mnóstwo, a ta akurat należy do jednej z droższych. Może istnieją również inne sposoby filtracji – nie szukałem i nie wiem, chociaż patrząc na postęp technologiczny na pewno istnieją,
  • Secundo: Pan bazował na zasadzie, że im mniej jest rozpuszczonych związków w wodzie tym lepiej. Wcale tak nie jest. W wodzie mogą być: azbest, metale, komórki ludzkie i zwierzęce. Taka woda jest brudna. I, powiedzmy, urządzenie pokaże 140. Ale może być woda źródlana w której jest: wapień, sole mineralne, rozpuszczony z powietrza azot i inne. Taka woda jest krystalicznie czysta. I miernik również może pokazać 140. Filtry odwróconej osmozy z tego co wiem są filtrami mechanicznymi. Jeśli oczyszczą brudną wodę to będzie w niej mało brudu. Jeśli oczyszczą czystą wodę, to będzie w niej mało soli mineralnych i wapnia. Ale człowiek nie może pić wody destylowanej. Wypłukuje ona związki mineralne z organizmu,
  • Terito: (czy jakoś tak): Brudna, zanieczyszczona woda poddana mechanicznemu filtrowaniu będzie miała o wiele mniej – ujmijmy to tak – brudu, ale nie będzie dostarczała organizmowi potrzebnych związków mineralnych jak np. woda źródlana. A woda źródlana przepuszczona przez taki filtr będzie tylko tracić na wartości. Bo będzie zatrzymywał on pierwiastki istotne dla organizmu,
  • Quadro: Nie da się poprzez wyłącznie filtrację zamienić wody szkodliwej w odżywczą. Może stać się ona wyłącznie mniej szkodliwa,
  • Quinto: Biorąc pod uwagę jeszcze medycynę naturalną – woda krystaliczna (np. górska) ma w sobie dużo odżywczej energii. Woda z kranu – jak kto lubi – albo nie ma w sobie odżywczej energii albo ma w sobie energię szkodliwą. Jakkolwiek tego nie tłumaczyć – szkodzi. Żaden filtr nie zamieni rodzaju energii. Woda po przefiltrowaniu nadal będzie powodować ospałość, senność, brak radości, ale będzie w niej mniej szkodliwych pierwiastków,
  • Sexto: (powoli kończą się moje możliwości łaciny, a może skończyły się już dawno temu?): Pan mówił bardzo przekonująco o wodzie DO PICIA. A co z myciem się? A co z kąpielą? Wystarczy się wykąpać w wodzie z kranu i większość szkodliwych metali przedostaje się przez skórę i błony śluzowe (nikt się nie kąpie w gumowych, szczelnych majtkach) do organizmu. Podczas prania cząsteczki metali osiadają na ubraniach i pozostają tam w procesie suszenia. Nie wystarczy pić czystej wody. Czysta woda nie powodowałaby przyszczy na skórze twarzy. Oczywiście – pan zapewniał, że można kupić większy filtr, nawet taki do wody w łazience – do prania czy do kąpieli.

Podsumowując – radzę uważać na genialnie skonstuowaną reklamę, która (miesięcznie tylko 130 zł) może zmusić kogoś do myślenia czy na pewno dobrze zrobił. Jeśli ktoś chce mieć filtr – oczywiście – sam mam, najprostszy. Ale radzę przemyśleć wszystko na spokojnie, bez pana ze stoickim spokojem popijającego sobie wodę z kranu. Pan oferował wydatek rzędu 5400 zł. Nie szukałem w sklepie ile taki filtr może kosztować. Jak kiedyś wpadnie mi w oko to napiszę.

Minęło trochę czasu i patrząc z perspektywy – zrobiłem bardzo dobrze.
Nie chodzi mi o filtry do wody – mam trzy na całą wodę dla domu, bo nie da się inaczej. Filtr, o którym pisałem, sterowany elektronicznie, plus postfiltracja plus mikroelementacja wody kosztuje teraz ok. 700 zł. Za 5400 zł można kupić osiem takich filtrów.

 Posted by at 12:13
sie 132013
 

Cywilizacja i jak przed nią uciekamy


Siedząc na balkonie wynajętego pokoju w Zakopanym, słuchając śpiewu ptaków, a przed sobą widząc las i góry myślę, że w końcu mamy to, co tak bardzo chcieliśmy mieć. Cywilizację. Teraz wszelkimi siłami staramy się udowodnić że właśnie tego chcieliśmy i zarazem, po cichu, uciekamy przed jej skutkami za pomocą coraz to bardziej skomplikowanych urządzeń, które niosą nam cywilizację. Koło się zamyka. Niektórzy stosują te wymyślne urządzenia i nazywają to ochroną zdrowia, co tak naprawdę jest tylko próbą powrotu do tego, co było.

Postaram się wymienić niektóre urządzenia, do których powoli się przyzwyczajamy, a które w czystym środowisku okazałyby się zupełnie zbędne:

Jonizator i ozonator powietrza Wystarczy wyjść do lasu, który jest świetnym jonizatorem. Ozon jest wyczuwany w powietrzu po większości burz.
Filtry powietrza – mechaniczne i węglowe Usuwają pyłki z powietrza oraz niektóre związki chemiczne. Byłem 4 dni w Zakopanym. Nie zauważyłem, żeby coś się w pokoju kurzyło. W domu kurz na półkach widać następnego dnia po sprzątaniu.
Nawilżacze powietrza Rano na trawie jest rosa, a drzewa i mech utrzymuje duże stężenie wilgoci w powietrzu. Wystarczy otworzyć okno.
Gabinety kąpieli tlenowej Pusty śmiech. Wystarczy wejść do lasu. Tlenu tam pod dostatkiem.
Lampy antydepresyjne, solarium, kremy samoopalające Powietrze jest tak brudne, że słońce nie działa na organizm tak jak powinno. A zresztą i tak widzimy je przez godzinę dziennie, bo resztę czasu spędzamy w betonie. Niektórzy mówią, że nie lubią się opalać, a chcą być opaleni. Dobrze. Czy ktokolwiek widział, żeby ludność na wsi się opalała? A czy są opaleni? Dziwne, są.
Filtry i uzdatniacze wody Kiedy już zabrudziliśmy wodę teraz staramy się ją oczyścić. Wodociągi chlorują wodę aby była czysta, a filtry w domu starają się ten chlor usunąć, bo woda wyżera skórę i wybiela ubrania. Przy czym eksperci twierdzą, że takie stężenie chloru jest zupełnie obojętne dla zdrowia. Pomimo faktu, że na pozostawionym mokrym ręczniku pojawiają się plamy wyżarte przez chlor to pewnie jest to bezpieczne. Tylko na pewno nie dla ludzi. Do tego dochodzą różne osady, które zabarwiają wodę na lekko brązowy lub biały kolor.
Olejki aromatyczne o zapachu sosny i świerku, kasety z głosami lasu i ptaków. Wystarczy wejść do lasu – ma się jedno i drugie i wiele więcej.
Sztuczne bieżnie, rowery „domowe” Jakkolwiek nie byłyby cudowne spacer w lesie jest przyjemniejszy. Jazda na rowerze też.
Antybakteryjne mydła, detoksykujące kremy Czyli „skuteczna” ochrona przed … brudem.
Sauna Wystarczy wyjść na słońce.
Klimatyzatory W lecie ciężko jest wytrzymać w mieście, prawda? Oczywiście – w ciągu dnia beton nagrzewa się tak bardzo że przez całą noc oddaje ciepło. Na terenach zielonych dni są upalne, ale noce są chłodne. Jeśli komuś jest gorąco może wieczorem wyjść na spacer – temperatura spada do 10-15 stopni pomimo 40-50 stopni w słońcu w ciągu dnia. Po co klimatyzator skoro w nocy jest zwyczajnie chłodno?

Podsumowując:

Wycinamy DRZEWA i produkujemy olejki zapachowe o zapachu świerku i sosny. Produkujemy jonizatory, ozonatory i filtry powietrza. Kupujemy nawilżacze powietrza. Chodzimy do gabinetów kąpieli tlenowej. Bignąc na sztucznej bieżni lub korzystając z rowerów terapeutycznych słuchamy kaset z głosami ptaków. Kiedy drzewa nie chronią nas przed nadmiarem ciepła montujemy klimatyzatory.

Zatruwamy WODĘ i kupujemy filtry i uzdatniacze do wody.

Mieszkamy w betonie, nie wychodzimy na SŁOŃCE i używamy kremów samoopalających, chodzimy do solarium i do sauny. Używamy lamp antydepresyjnych.

Produkujemy coraz więcej BRUDU i używamy mydeł antybakteryjnych, kosmetyków detoksykujących („miejskich”).

Czy tylko ja uważam, że jest to dziwne?

 Posted by at 12:09
sie 132013
 

Historia wierzb – Drzewa część druga


Dawno, dawno temu, kiedy w Katowicach zaczęła nieśmiało pokazywać się wiosna, a panowie w pomarańczowych koszulkach jeszcze smacznie spali rosły sobie 3 wierzby.

Pewnego dnia panowie w pomarańczowych obudzili się, wsiedli do pomarańczowego samochodu i pojechali na łów. Zobaczyli trzy wierzby i zatrzymali się. Wyjęli piły łańcuchowe i szybko uporali się z wierzbami. Młode listki i pączki szybko znalazły się na ziemi.

Teraz w miejscu, gdzie kiedyś stały trzy wierzby stoją trzy dorodne pniaki. Panowie w pomarańczowych koszulkach po raz kolejny wygrali z Przyrodą.

Koniec bajki. Nie, to nie tak. Koniec rzeczywistości

 Posted by at 12:07
sie 132013
 

Drzewa, krzewy i rekultywacja zieleni


Wracałem z zakupów w jednym z dużych sklepów. Po rozpakowaniu przyjrzałem się nadrukowi na reklamówce: Nie zaśmiecaj środowiska. Wrzuć torbę do kosza. Może ona dostarczyć energię. Energia pochodząca ze spalenia tej torby może zasilać jedną żarówkę o mocy 60 watów przez 10 minut.

Ładna reklama, prawda? Pozorna dbałość o ochronę środowiska. Dlaczego pozorna? Bo nikt takich reklamówek nie zbiera, a jeśli chodzi o prawdziwą ochronę środowiska…:

Mieszkam w Katowicach. W ciągu ostatniego roku Katowice bardzo się zmieniły i zmieniają się nadal. Wciąż na gorsze. Budowana jest nowa droga. W związku z tym przygotowywane są miejsca na tę drogę. Wycinane są drzewa. W Katowicach, gdzie powietrze jest prawie przez cały czas ciężkie, skisłe i nie bardzo nadające się do oddychania wycięto ok. 1500 (tysiąc pięćset) drzew, aby wybudować nową drogę. Część drzewa wywieziono na śmietnik, część palono na miejscu. Popiół po spaleniu drzew przy drodze na osiedlu Oblatów rozmiarowo był podobny do samochodu combi. To tyle, jeśli chodzi o ochronę środowiska i dbałość o energię z reklamówki.

No dobrze, ktoś powie, to konieczność, bo drogi są potrzebne. Oczywiście. Ale wycinane są drzewa na osiedlach, przy blokach, na skwerkach, w parkach i to bez żadnej wyraźnej przyczyny. Kiedyś przy jednej z głównych dróg rosły jakieś krzaki. Bardzo ładne one nie były, ale na wiosnę kwitły na żółto i były zielone. Oczywiście w ramach sprzątania wycięto wszystko – teraz na zniszczonej spalinami i solą ziemi leżą: stare szmaty, butelki, gazety. Po prostu przyjemny widok. Jeżdżę tam średnio co dwa dni.

Naprzeciwko mojego okna rósł sobie wielki kasztan. Czubkiem sięgał końca trzeciego piętra. Kiedy zeszłego lata (2003) wróciłem z wakacji okazało się, że komuś przeszkadzał – pozostał z niego jedynie okarczowany pień wysokości człowieka. Teraz z okna zamiast na drzewo mam cudowny widok na okna sąsiada – dokładnie naprzeciwko, o rzut kamieniem.

Na moim osiedlu co jakiś czas robi się coraz bardziej pusto. Tam, gdzie były kiedyś drzewa teraz jest pustka. Ludzie zamiast patrzeć na drzewa – patrzą sobie do okien. Teraz zza okna słychać zgrzyt piły motorowej. Wiosna przyszła. Ekipa panów w czerwonych kamizelkach wycina kolejne drzewa. Oczywiście – ktoś powie. Drzewa trzeba przycinać. Jednak przycięcie oznacza zlikwidowanie 30-40% gałęzi, chociaż to i tak jest dużo. Drzewa po przycięciu na moim osiedlu wyglądają tak:

Pisać można w nieskończoność. Nikogo to nie interesuje. Za 5 lat będziemy mieszkali w betonie, a w lecie temperatura będzie podchodzić do 35 stopni w cieniu, gdyż nagrzany beton długo trzyma ciepło. Drzewa będziemy oglądać w kinach lub na National Geografic. Tony soli sypane na jezdnie wypalają resztki trawy na obrzeżach dróg. Przy moim domu od czterech dni czuć spalenizną – ktoś wypala trawy. Na dworze jest duszno, a okna i tak nie można otworzyć. Coraz natrętniej nachodzi mnie myśl, żeby wynieść się z Katowic gdziekolwiek, chociażby do puszczy. Na razie nie bardzo mnie stać nawet na codzienne wydatki. Rząd mówi, że dba o zdrowie społeczeństwa. Nie dba. Tylko mówi. Żadna służba zdrowia nie pomoże jeśli nie będzie czym oddychać. Wystarczyłoby posadzić parę drzew, zasiać trawniki. Karać tych, co palą trawy i niszczą drzewa. Nikogo to nie interesuje. Nie potrzeba żadnego końca świata. Sami się wytrujemy.

 Posted by at 12:05
sie 132013
 

Rekultywacja zieleni


Podobno istnieje bogaty program rekultywacji zieleni. Bogaty w sensie takim, że dużo będzie lub było zrobione. Akurat retultywowano nasyp przy drodze, tam, gdzie wcześniej palono drzewa. Jest to droga, którą przechodzę dwa razy dziennie – do pracy. W czasie lata 2003, przy upałach dochodzących do 40 stopni w słońcu jacyś panowie układali trawnik. trawnik był pocięty na kawałki i przywieziony jakimś samochodem. Wyglądał na kupiony w jakimś zakładzie rekultywacyjnym. Panowie kładli płachty zieleni i przymocowywali je do ziemi kołkami. Wyglądało to całkiem ładnie. Układali ten trawnik z dwa dni. Potem pojechali. Nikt go nie podlał. W 40 stopniowym upale trawnik przetrwał jeszcze 3 dni, potem zostało z niego przesuszone siano. Ale w statystykach pewnie widnieje rekultywacja iluś tam metrów zieleni. Teraz, na wiosnę ziemia jest szara, czasami wychodzą z niej jakieś mocniejsze roślinki. Po trawniku zostały tylko kołki w ziemi. Było to zeszłego lata. Teraz – skoro już mam aparat – zdjęcia odnowy zieleni czyli rekultywacja rok później:

W parku wycinano drzewa które były sadzone jakieś 5 lat wcześniej. W ramach rekultywacji przesadzono kilka drzew w inne miejsce i przywiązano je stalowymi linkami do ziemi. Teraz stoi tam dużo bardzo ładnych badyli. Linki mocno trzymają je w ziemi.

 Posted by at 12:03
sie 132013
 

Katowice


Posiadam kilka materiałów i nie bardzo wiem gdzie je miałem umieścić. Początkowo miał być to szkic z wakacji, ale potem jakoś mi się ten temat nie spodobał. Będzie zatem o Katowicach. Opisy, porównania i inne.

Powietrze

Powietrze jakie jest – każdy widzi. I to dosłownie. W czasie powrotnej drogi z Zakopanego powietrze zaczęło śmierdzieć ok. 40 km przed Katowicami. Tutaj jest taki „zaczarowany krąg”. I na nic mówienie, że teraz kopalni prawie nie ma, że huty nie pracują. Za to są inni truciciele. Wystarczy popatrzeć na autobusy lub samochody ciężarowe. Zostawiają za sobą zasłonę dymną spalin. Po powrocie dało się we znaki jeszcze coś innego. Powietrze nie tylko jest widoczne, ale również kwaśne. Kwaśny posmak w ustach objawił się zanim jeszcze doszliśmy do domu.

Zazwyczaj po deszczu jest o wiele lepiej, powietrze jest czyste, łatwiej się oddycha. Może. Zaskoczył mnie fakt kiedy po potężnej ulewie trwającej kilka godzin powietrze nadal było kwaśne. Nawet deszcz nie był w stanie oczyścić powietrza.

Zresztą po deszczu też można zauważyć ciekawe efekty. Na przykład na szybach. Plamy po wyschniętych kroplach – całe czarne. Czarne podłogi na balkonach itp.

Woda

To, co leci z kranów w Katowicach trudno nazwać wodą. Ktoś powiedział „Rów, w którym płynie mętna rzeka, nazywam Wisłą”. My ciecz w kranach nazywamy wodą.

Woda ma: zapach (zgniły lub mocny, chlorowy), kolor (jak na pierwszym zdjęciu) i bardzo dziwne działanie. Powoduje: uczulenia, wypryski skóry, przebarwienia wanien i właściwie wszystkiech na gustowny, brązowy kolor. Jakiś czas temu wybialała również ubrania, gdyż pracownicy wodociągów dodawali większą dawkę chloru na wszelki wypadek. Lekarze wypowiadali się, że taka ilość chloru nie ma żadnego wpływu na zdrowie. Może nie pili tej wody. W pralkach nie trzeba było stosować wybielaczy.

Zresztą i bez tego czasami zastanawiam się jak można umyć twarz, skoro woda śmierdzi tak, że normalnie człowiek nawet by na nią nie popatrzył. Tak samo z zębami. Głupio mieć w ustach posmak żelaza i chloru zmieszanego z miętową pastą do zębów.

Woda
Woda w Katowicach
Woda
Woda w Zakopanym

Owoce Ziemi

Tak jak w zdrowych partiach gór tak i tutaj z ziemi wyrastają badyle, czasami nawet nie wbrew zatrutemu środowiskowi. Miałem ostatnio możliwość zrywania porzeczek. To takie małe, czerwone kulki. Po powrocie do domu wrzuciłem je do wody i umyłem. trzy razy powinno im wystarczyć, pomyślałem. Po czym chciałem je zjeść i osłupiałem.

Porzeczki Porzeczki

Tak wyglądały „czyste” porzeczki po trzykrotnym myciu. Zastanowiłem się nad celowościa mycia każdej osobno szczoteczką, ale nie bardzo mi się chciało. Zresztą nie wiem czy to w czymś by pomogło.


Minęło sporo czasu i jak się okazało – dobrych rzeczy jest mało, głupot coraz więcej.
Generalnie muszę przyznać, że nie lubię swojego regionu. Naprawdę trudno o inny region, w którym nagromadziło się tyle negatywnych cech. Przytoczę fragment listu:
„A jeśli chodzi o regiony, to Śląsk jest jedną z najbardziej emocjonalnie zacofanych regionów, gdzie nienawiść do nie-Ślązaków i homofobia (i przy okazji hipokryzja) jest podstawą życia. Wystarczy mieć wachlarz w czasie upałów, żeby narazić się na kpiny i wyśmiewanie. Tak samo z odmienną niż „wszyscy” sukienką czy poglądami. Wystarczy być wegetarianinem – Ślązacy uważają za doskonały dowcip podanie „takiemu” boczku albo kaszanki. Spotkałem się z tym wiele razy. Stąd takie, a nie inne określenia. Sami sobie te poglądy wypracowaliśmy (a potem dziwimy się skąd paranoja i jakieś „teksty”). Powinienem napisać – Ślązacy wypracowali – nie czuję się Ślązakiem.
Śląsk jest również jednym z najbardziej zacofanych regionów pod względem usługowo-handlowym. Brak sklepów (oprócz spożywczo-monopolowych), usług, jakiegokolwiek rozwoju. Po godz. 18 przykładowe Katowice wymierają, zresztą co tu mówić o życiu społecznym skoro całe życie skupia się na SCC. I dalej – wielkie centrum miasta wojewódzkiego, stolica Śląska, a jego „serce” nazywa się Silesia City Center. Nie mamy własnego języka? Za trudno było wymyślić polską nazwę? Czy też Śląsk chce pokazać, że zna jeden obcy język?
A Rynek? Dwa padające domy handlowe, kilka bab sprzedających kwiaty i przykładową czekoladę z nocnika. Teraz to nawet tego nie ma, jest Rawa, szczury i smród.
Zwyczaje i kultura Śląska? To co widać można w skrócie określić jako „dokopać sąsiadowi”. Znajomy określił to prosto – po szychcie iść do domu, nachlać się piwa, stłuc żonę. To jest główne hobby przez lata postrzegane w regionie Śląska.
Sam piszesz – nie wstydzisz się swojego pochodzenia. Gdyby było normalnie mógłbyś napisać, że jesteś z niego dumny.
Tyle, że nie ma z czego być dumnym, można się tylko nie wstydzić. ”

Jeżdżę często do Krakowa. I coraz częściej docierają do mnie tak drastyczne różnice. Sklep z yerbą – w Krakowie. Śląsk nie wie co to yerba. Restauracja wegetariańska – w Krakowie. Śląsk je wyłącznie kaszankę. Przykładów są tysiące. Jakiś czas temu Katowice było „lansowane” (swoją drogą jak nam się język zmienił… szkoda, że na gorsze) jako „miasto ogrodów”. Odpowiedniejsze byłoby „miasto smordów”. Wcześniej wielkie otwarcie „nowej drogi” na ul. Warszawskiej, a w rzeczywistości otwarcie skrzyżowania, które z powodu remontów było przez ponad rok zamknięte – nie wiem o jaką nową drogę chodzi, chyba, że wymienili płytki na chodniku. Gdziekolwiek się nie popatrzy to zakłamanie i wciskanie ciemnoty.

 Posted by at 10:04