Potrzeby, ograniczenia, nałogi, zmiany
Czasami po zadaniu pytania „Co chciałbyś” można usłyszeć: A więc tak: nie chciałbym dalej pracować z tym głupim szefem, nie chciałbym, żeby mój samochód ciągle się psuł, nie chciałbym tak długo siedzieć w pracy, nie chciałbym zarabiać tak mało jak dotychczas…
Lista taka może być bardzo długa, w zależności od tego ile rzeczy chcielibyśmy zmienić, ale… Tak naprawdę to nie odpowiedzieliśmy na pytanie. Pytanie brzmiało: „co chciałbyś”, a nie „czego nie chciałbyś”. Mała różnica, ktoś powie. A ja odpowiem, że różnica jest bardzo duża. Wystarczy sobie wyobrazić taką scenę:
Kolejka do kasy biletowej na dworcu w Warszawie. Co chwilę kolejna osoba podchodzi do okienka i wyraża swoje życzenie. Aż w końcu ktoś podchodzi (np. my) i mówi, z dużą ekspresją „NIE CHCĘ JECHAĆ DO KRAKOWA!”. Konsternacja. To jest dokładny przykład niewłaściwej odpowiedzi na pytanie „co chciałbyś”.
Proszę sobie przypomnieć jakąś sytuację kiedy musieliśmy odpowiedzieć na pytanie: co chcemy. Każdy, kto był w takiej sytuacji wie, że czasami jest bardzo trudno odpowiedzieć. Nie myślimy wtedy tylko o tym, co chcemy, ale co się stanie jak to dostaniemy lub też co sobie druga osoba (lub ktoś inny) pomyśli. A nawet jak coś już chcemy i powiemy, że tak chcemy i tak nie wierzymy w to, że tak będzie.
Pragnienie, wiara, oczekiwanie.
Takie trzy magiczne słowa. Może czegoś pragniemy, ale nie wierzymy, że tak się stanie. Może nawet wierzymy, ale nie oczekujemy tego. O ile wiarę w coś łatwo sobie wytłumaczyć, to oczekiwanie może być nieco zagadkowe. Wyjaśnię to humorem żydowskim:
W pewnym żydowskim mieście (i okolicy) nastała susza. Plony wymierały, bydło chodziło głodne. Wreszcie zebrali się najważniejsi miasta, aby w synagodze modlić się o deszcz. Poszli do rabina. Rebe – mówią – przyszliśmy modlić się o deszcz. Dobrze, ale deszczu nie będzie – odpowiada rabin. Ależ dlaczego – pyta tłum. Bo nie ma w was wiary. Ależ Rebe, tak nie można, przecież przyszliśmy tutaj modlić się o deszcz, wszyscy w to wierzymy… Tak? – odpowiada rabin – a gdzie macie parasole?
W humorze mowa jest o wierze, ale według mnie bardziej pasuje on do wytłumaczenia właśnie oczekiwania na coś. Wierzymy, że tak się stanie, ale nie oczekujemy tego. Inny przykład – nic mi chwilowo nie przychodzi do głowy. Jak coś przyjdzie to napiszę.
Ludzie chcą być chorzy i nieszczęśliwi. Oczywiście nie wszyscy (powiedziałbym – na szczęście). Kogoś zaszokowałem takim stwierdzeniem? Wystarczy popatrzeć na zgromadzenie rodzinne z jakiejkolwiek okazji. Mogą być urodziny. Przychodzą rodzice, babcia, ciocia i inne kawałki rodziny. Po jakiejś godzinie przestaje się mówić o tym, że jeszcze nie tak dawno dziecko było w wózku i zaczyna się mówić o … chorobach. A bo wiesz, ja tu miałem taki obrzęk, ale jakoś samo przeszło. Ktoś miał bolące zęby, ktoś złamał paznokieć. Po chwili zaczyna się licytacja. Kto potrafi wymienić jak najwięcej chorób, które miał, ma lub przeszedł. Im bardziej wymyślna choroba tym lepiej. Najbardziej punktowane są choroby nieuleczalne lub wycięcia organów. „Eee, taka grypa to nic. Co to są 3 dni!?! Jak ja ostatnio miałam grypę to przez 2 tygodnie nie mogłam wstać z łóżka, brałam antybiotyki co 6 godzin, nawet w nocy, ale to jeszcze nie koniec! Okazało się, że to była grypa z powikłaniami i musieli mi wyciąć pół wątroby!”. Wow! To dopiero cudo. Wszyscy słuchają, wpatrzeni jak w tęczę. Tylko dziecko, które właśnie ma urodziny siedzi jak na tureckim kazaniu. Jest zdrowe więc nie ma co powiedzieć. Nieśmiało udaje mu się wtrącić „a mnie ostatnio ząb bolał”. Cisza zapada nad stołem i każdy w potępieniu patrzy, aż dziecko staje się takie malutkie, że nie widać go przy stole. Dziadek ma sztuczną szczękę, a resztkę zębów wyrywano mu bez znieczulenia, babcia ma sztuczną nerkę, ktoś tam rozrusznik serca, a berbeć będzie tutaj marudził o bolącym zębie.
I trwa licytacja. Ten, kto ma więcej chorób – wygrywa.
Ależ wcale nie musi być żadnego zebrania rodzinnego. Wystarczy jak spotkają się dwie starsze panie na ulicy. Czasami słyszę strzępki rozmowy: „A cześć, wiesz co? Doktor przepisał mi silniejsze tabletki, bo …”.
Dlaczego nie rozmawia się o tym co jest dobrego, miłego, życzliwego w życiu. Zazwyczaj mówimy o chorobach, przeciwnościach, awariach, kłopotach. „A cześć, co słychać? – Ach, zlew mi się urwał, żona wpadła pod samochód, dziecko włożyło palce go gniazdka…”. Jakie to typowe. A wystarczyłoby powiedzieć „Dziękuję, dobrze, świetnie się dzisiaj czuję (lub lepiej się dzisiaj czuję lub „coraz lepiej” – zdanie według Silvy), mam dużo ciekawych rzeczy do zrobienia, a potem idziemy z żoną do parku (na film, do teatru, cokolwiek)”. O wiele lepiej brzmi, prawda? No tak, ale tego nikt nie będzie słuchał. Kto będzie słuchał kogoś, kto mówi, że wszystko jest dobrze. Że nic się nie stało, że jest mu dobrze. JAK KOMUś MOŻE BYĆ DOBRZE W ŻYCIU?!?
Wstydzimy się mówić o tym co jest dobre. A potem się dziwimy skąd jest tyle nieszczęścia na świecie. A o czym rozmawiamy?
Kolejną rzeczą w udowadnianiu tego, że lubimy chorować jest to, jak się zachowujemy. Wiemy, że dana rzecz nam szkodzi i nadal, z pełną świadomością ją robimy. Oczywiście nie mówię tu o nałogach, bo to jest zupełnie inna rzecz, mówię tu o rzeczach bardziej przyziemnych, na przykład: zbyt ciepłe lub zbyt luźne ubieranie się, picie (dużej ilości) kawy. Niektóre osoby kiedy się źle czują pomimo tego zabierają się do: mycia okien, sprzątania, zakupów itp.
Powiedziałem też, że ludzie lubią być nieszczęśliwi. Mechanizm jest podobny. Im ktoś jest bardziej nieszczęśliwy tym jest mu „lepiej”. Otrzymuje wyższe notowania w komunikacji międzysąsiedzkiej. Osoba, która jest szczęśliwa w ogóle się nie liczy. Ale ileż bardziej jesteśmy okrutni wobec siebie? Przez cały czas chodzi nam po głowie, że ktoś chce nam dokopać, że ktoś się z nas śmieje. Pokażę to na przykładzie dziewczyn. Wyglądają jak szkielet w pracowni biologicznej, a twierdzą, że są grube (ciekawe, że nie spotkałem jeszcze „dużej” dziewczyny, która twierdziłaby, że jest chuda). Oglądają się za nimi tuziny facetów, a twierdzą, że są nieatrakcyjne. Po komplementach w stylu: „masz ładny tyłek” odpowiadają „acha, to twierdzisz, że jestem gruba i mam tyłek jak żarna”. Niektóre dziewczyny twierdzą, że nie da się na nie patrzeć i nie wyjdą z domu dopóki się nie pomalują. Co gorsza, nawet nie wyniosą śmieci bez makijażu, bo „mogą kogoś spotkać”. Po kąpieli w pachnących ziołach koniecznie muszą użyć dezodorantu „bo brzydko pachną”. Ośmieliłbym się powiedzieć, że boją się pomyśleć – tak, tylko pomyśleć – że mogłyby być ładne. Nawet taka nieśmiała myśl, nic więcej.
Największym ograniczeniem jest nasz umysł. Ograniczani jesteśmy przez to, co myślimy. Ktoś mógłby pomyśleć, że jest piękny i atrakcyjny, ale nie pomyśli bo … bo nie pomyśli. Ile jest rzeczy, których nigdy nie zrobimy, bo nie pomyślimy o nich lub też – „wiemy” że tego się nie da zrobić. A ile wynalazków powstało dzięki ludziom, którzy nie wiedzieli, że czegoś tam się nie da zrobić.
Ktoś kiedyś powiedział, że jesteśmy wolni. Że mamy wolny wybór. Tak naprawdę nawet jeśli szczątki takiej prawdziwej wolności nam jeszcze pozostały to sami sobie nakładamy kajdany i tak żyjemy ciesząc się z … wolności. Ile jest takich rzeczy, które wmawiamy sobie, że MUSIMY zrobić. MUSZĘ: iść do sklepu, wysłać list, coś policzyć, naprawić samochód, wypić kawę. Tak naprawdę to jest tylko i wyłącznie nasz wybór i sami sobie wmawiamy, że musimy. Czy naprawdę muszę iść do sklepu? A co się stanie jeśli nie pójdę? Umrę czy zawali się świat? A mogę iść do tego sklepu jutro? Mogę. A więc wcale nie muszę. Mnóstwo rzeczy moglibyśmy zamienić na: bardzo chcę. BARDZO CHCĘ: iść do sklepu, iść na rower, wypić kawę.
A wszelakiego rodzaju nałogi? Czasami tak bardzo ograniczają naszą wolność, że aż nie zdajemy sobie z tego sprawy. I znowu nie mówię tu o nałogach fizycznych tylko o tych trudniej zauważalnych – psychicznych. Ktoś po przyjściu do domu czyści sobie buty. Ktoś inny nie usiądzie na kanapie jeśli narzuta jest nieco krzywa. Ktoś myje ręce kilka razy na godzinę. Ktoś codziennie wyłącza telewizor z gniazdka (bo tak się robi) chociaż obok, do tego samego gniazdka jest podłączona lampa i nikt jej nie rusza. Sami sobie wymyślamy kolejne rzeczy do zrobienia i sami sobie wymyślamy kolejne kajdany.
Człowiek w własnym życiu może bardzo dużo zmienić. A wszystko zaczyna się od myśli. Nie da się niczego zmienić, jeśli nie zostało o tym wcześniej pomyślane. Ale wiele osób zachowuje się jakby miało klapki na oczach. Widzi tylko tyle, żeby się nie potknąć idąc do przodu i to wszystko. Od nich właśnie pochodzą różne stwierdzenia typu: bo tak, nie staje się z dzieckiem przed lustrem, bo się nie staje. Podczas burzy trzeba wyłączać telefon komórkowy, bo przyciąga pioruny i inne, temu podobne. Rzeczy wymyślane bez jakiejkolwiek podstawy i od razu traktowane jako dogmaty. Przykład: „Nie staje się z małym dzieckiem przed lustrem”. Ktoś zaintrygowany zapytałby dlaczego. – Bo tak się nie robi. – A dlaczego tak się nie robi? – Ach, przestań się wygłupiać, znowu zaczynasz? Że też z tobą nigdy nie da się normalnie porozmawiać. I na tym kończy się rozmowa. Nikt nie zna odpowiedzi.
Miałem kiedyś studenta. Zdolny i dobrze się uczył. Na koniec zapytałem się go jaką chciałby ocenę. Niepewnie powiedział, że chciałby 4. Po jego minie wiedziałem, że jednak nie bardzo. Zapytałem się czy jest pewny, że 4 mu wystarczy. Yyyy, no może 5? To proszę się zdecydować – powiedziałem. Nie – odparł – 4 wystarczy. Mogłem mu wpisać piątkę, ale on sam, w swoim umyśle nie wierzył, że mógłby ją dostać. Otóż i sekret ludzi, którzy osiągnęli jakąś karierę. Oni wiedzieli, że im się to uda, nawet jeśli na coś nie zasłużyli. Oni tylko w to wierzyli.
Ludzie boją się zmian. Każdych – i tych na lepsze i tych na gorsze. Ktoś mógłby sobie ułatwić pracę i wie jak to zrobić – ale tego nie zrobi. Znam instytucję, w której system komputerowy czeka gotowy na wdrożenie już od 2 lat. Oszczędziłby pracownikom około połowy pracy, zwłaszcza żmudnej – rachunkowej. Nic z tego. Ludzie wolą (autentycznie) rysować rubryki w zeszytach i robić w nich kreski i pod koniec dnia, tygodnia, miesiąca i roku liczyć ręcznie wszystkie kolumny zamiast posługiwać się czytnikiem kodów paskowych. Panicznie boją się zmian – w tym wypadku takich, które ułatwiłyby im pracę.
I na koniec jeszcze jedna rzecz. Jedno proste stwierdzenie: Nic nie jest nam dane raz na zawsze. Zapominanie o tym stwierdzeniu jest przyczyną wielu problemów i strat.
Zostajemy wyrzuceni z pracy, porzucają nas partnerzy życiowi, chorujemy itp. właśnie dlatego, że zapominamy o tej prawdzie: nic nie jest nam dane raz na zawsze.
Na początku, w pracy, przychodzimy przed czasem, pracujemy jak dzikie osły, żeby się tylko pokazać z najlepszej strony. Z biegiem czasu przychodzimy spóźnieni o pół godziny i … siedzimy w internecie zamiast pracować.
Podrywamy jakąś panią. Zanosimy jej kwiatki, wyrywamy jej torebkę z ręki wagi 5 dkg, śpiewamy pod jej oknami. Z biegiem czasu nasza wybranka widzi kwiatki raz na rok – na urodziny, o których w dodatku przypomnieliśmy sobie tydzień później. Sama nosi zakupy wagi 15 kg i zanosi zepsute żelazko do naprawy.
Słynne stwierdzenie: „jak się ożeni to się odmieni„. Oczywiście, że się odmieni – ale dokładnie w tym kierunku jak dotychczas. Jeśli na początku kobieta dostawała kwiatka raz w miesiącu, teraz dostaje 2 rocznie, to jakiś czas po ślubie będzie dostawała kwiatka raz na dwa lata. Jeśli na początku facet sprzątał w domu co tydzień, a teraz sprząta co dwa tygodnie to potem będzie sprzątał raz w miesiącu, i tak dalej. Każdy ma swój indywidualny tok rozwoju, a to, czy będziemy szczęśliwi zależy od tego jak blisko siebie będą ludzie mieszkający razem, którzy będą się w tym czasie „rozwijać”. Bo jeśli rozwój podąży w przeciwnych kierunkach – po jakimś czasie Ci ludzie staną się sobie obcy. I nic się z tym nie da zrobić. Ale tu pocieszenie – jesteśmy tacy, jacy chcemy być. I w jakim kierunku będziemy się rozwijać to zależy tylko od nas. Powtarzam – tylko od nas. Nie od mamy, babci, pracy czy środowiska. To nam może pomóc lub przeszkodzić, ale nasz rozwój jest zależny tylko od nas.
Zdrowie czy choroba też nie jest nam dane raz na całe życie. Warto się nad tym zastanowić.