sie 132013
 

Cywilizacja i jak przed nią uciekamy


Siedząc na balkonie wynajętego pokoju w Zakopanym, słuchając śpiewu ptaków, a przed sobą widząc las i góry myślę, że w końcu mamy to, co tak bardzo chcieliśmy mieć. Cywilizację. Teraz wszelkimi siłami staramy się udowodnić że właśnie tego chcieliśmy i zarazem, po cichu, uciekamy przed jej skutkami za pomocą coraz to bardziej skomplikowanych urządzeń, które niosą nam cywilizację. Koło się zamyka. Niektórzy stosują te wymyślne urządzenia i nazywają to ochroną zdrowia, co tak naprawdę jest tylko próbą powrotu do tego, co było.

Postaram się wymienić niektóre urządzenia, do których powoli się przyzwyczajamy, a które w czystym środowisku okazałyby się zupełnie zbędne:

Jonizator i ozonator powietrza Wystarczy wyjść do lasu, który jest świetnym jonizatorem. Ozon jest wyczuwany w powietrzu po większości burz.
Filtry powietrza – mechaniczne i węglowe Usuwają pyłki z powietrza oraz niektóre związki chemiczne. Byłem 4 dni w Zakopanym. Nie zauważyłem, żeby coś się w pokoju kurzyło. W domu kurz na półkach widać następnego dnia po sprzątaniu.
Nawilżacze powietrza Rano na trawie jest rosa, a drzewa i mech utrzymuje duże stężenie wilgoci w powietrzu. Wystarczy otworzyć okno.
Gabinety kąpieli tlenowej Pusty śmiech. Wystarczy wejść do lasu. Tlenu tam pod dostatkiem.
Lampy antydepresyjne, solarium, kremy samoopalające Powietrze jest tak brudne, że słońce nie działa na organizm tak jak powinno. A zresztą i tak widzimy je przez godzinę dziennie, bo resztę czasu spędzamy w betonie. Niektórzy mówią, że nie lubią się opalać, a chcą być opaleni. Dobrze. Czy ktokolwiek widział, żeby ludność na wsi się opalała? A czy są opaleni? Dziwne, są.
Filtry i uzdatniacze wody Kiedy już zabrudziliśmy wodę teraz staramy się ją oczyścić. Wodociągi chlorują wodę aby była czysta, a filtry w domu starają się ten chlor usunąć, bo woda wyżera skórę i wybiela ubrania. Przy czym eksperci twierdzą, że takie stężenie chloru jest zupełnie obojętne dla zdrowia. Pomimo faktu, że na pozostawionym mokrym ręczniku pojawiają się plamy wyżarte przez chlor to pewnie jest to bezpieczne. Tylko na pewno nie dla ludzi. Do tego dochodzą różne osady, które zabarwiają wodę na lekko brązowy lub biały kolor.
Olejki aromatyczne o zapachu sosny i świerku, kasety z głosami lasu i ptaków. Wystarczy wejść do lasu – ma się jedno i drugie i wiele więcej.
Sztuczne bieżnie, rowery „domowe” Jakkolwiek nie byłyby cudowne spacer w lesie jest przyjemniejszy. Jazda na rowerze też.
Antybakteryjne mydła, detoksykujące kremy Czyli „skuteczna” ochrona przed … brudem.
Sauna Wystarczy wyjść na słońce.
Klimatyzatory W lecie ciężko jest wytrzymać w mieście, prawda? Oczywiście – w ciągu dnia beton nagrzewa się tak bardzo że przez całą noc oddaje ciepło. Na terenach zielonych dni są upalne, ale noce są chłodne. Jeśli komuś jest gorąco może wieczorem wyjść na spacer – temperatura spada do 10-15 stopni pomimo 40-50 stopni w słońcu w ciągu dnia. Po co klimatyzator skoro w nocy jest zwyczajnie chłodno?

Podsumowując:

Wycinamy DRZEWA i produkujemy olejki zapachowe o zapachu świerku i sosny. Produkujemy jonizatory, ozonatory i filtry powietrza. Kupujemy nawilżacze powietrza. Chodzimy do gabinetów kąpieli tlenowej. Bignąc na sztucznej bieżni lub korzystając z rowerów terapeutycznych słuchamy kaset z głosami ptaków. Kiedy drzewa nie chronią nas przed nadmiarem ciepła montujemy klimatyzatory.

Zatruwamy WODĘ i kupujemy filtry i uzdatniacze do wody.

Mieszkamy w betonie, nie wychodzimy na SŁOŃCE i używamy kremów samoopalających, chodzimy do solarium i do sauny. Używamy lamp antydepresyjnych.

Produkujemy coraz więcej BRUDU i używamy mydeł antybakteryjnych, kosmetyków detoksykujących („miejskich”).

Czy tylko ja uważam, że jest to dziwne?

 Posted by at 12:09
sie 132013
 

Historia wierzb – Drzewa część druga


Dawno, dawno temu, kiedy w Katowicach zaczęła nieśmiało pokazywać się wiosna, a panowie w pomarańczowych koszulkach jeszcze smacznie spali rosły sobie 3 wierzby.

Pewnego dnia panowie w pomarańczowych obudzili się, wsiedli do pomarańczowego samochodu i pojechali na łów. Zobaczyli trzy wierzby i zatrzymali się. Wyjęli piły łańcuchowe i szybko uporali się z wierzbami. Młode listki i pączki szybko znalazły się na ziemi.

Teraz w miejscu, gdzie kiedyś stały trzy wierzby stoją trzy dorodne pniaki. Panowie w pomarańczowych koszulkach po raz kolejny wygrali z Przyrodą.

Koniec bajki. Nie, to nie tak. Koniec rzeczywistości

 Posted by at 12:07
sie 132013
 

Drzewa, krzewy i rekultywacja zieleni


Wracałem z zakupów w jednym z dużych sklepów. Po rozpakowaniu przyjrzałem się nadrukowi na reklamówce: Nie zaśmiecaj środowiska. Wrzuć torbę do kosza. Może ona dostarczyć energię. Energia pochodząca ze spalenia tej torby może zasilać jedną żarówkę o mocy 60 watów przez 10 minut.

Ładna reklama, prawda? Pozorna dbałość o ochronę środowiska. Dlaczego pozorna? Bo nikt takich reklamówek nie zbiera, a jeśli chodzi o prawdziwą ochronę środowiska…:

Mieszkam w Katowicach. W ciągu ostatniego roku Katowice bardzo się zmieniły i zmieniają się nadal. Wciąż na gorsze. Budowana jest nowa droga. W związku z tym przygotowywane są miejsca na tę drogę. Wycinane są drzewa. W Katowicach, gdzie powietrze jest prawie przez cały czas ciężkie, skisłe i nie bardzo nadające się do oddychania wycięto ok. 1500 (tysiąc pięćset) drzew, aby wybudować nową drogę. Część drzewa wywieziono na śmietnik, część palono na miejscu. Popiół po spaleniu drzew przy drodze na osiedlu Oblatów rozmiarowo był podobny do samochodu combi. To tyle, jeśli chodzi o ochronę środowiska i dbałość o energię z reklamówki.

No dobrze, ktoś powie, to konieczność, bo drogi są potrzebne. Oczywiście. Ale wycinane są drzewa na osiedlach, przy blokach, na skwerkach, w parkach i to bez żadnej wyraźnej przyczyny. Kiedyś przy jednej z głównych dróg rosły jakieś krzaki. Bardzo ładne one nie były, ale na wiosnę kwitły na żółto i były zielone. Oczywiście w ramach sprzątania wycięto wszystko – teraz na zniszczonej spalinami i solą ziemi leżą: stare szmaty, butelki, gazety. Po prostu przyjemny widok. Jeżdżę tam średnio co dwa dni.

Naprzeciwko mojego okna rósł sobie wielki kasztan. Czubkiem sięgał końca trzeciego piętra. Kiedy zeszłego lata (2003) wróciłem z wakacji okazało się, że komuś przeszkadzał – pozostał z niego jedynie okarczowany pień wysokości człowieka. Teraz z okna zamiast na drzewo mam cudowny widok na okna sąsiada – dokładnie naprzeciwko, o rzut kamieniem.

Na moim osiedlu co jakiś czas robi się coraz bardziej pusto. Tam, gdzie były kiedyś drzewa teraz jest pustka. Ludzie zamiast patrzeć na drzewa – patrzą sobie do okien. Teraz zza okna słychać zgrzyt piły motorowej. Wiosna przyszła. Ekipa panów w czerwonych kamizelkach wycina kolejne drzewa. Oczywiście – ktoś powie. Drzewa trzeba przycinać. Jednak przycięcie oznacza zlikwidowanie 30-40% gałęzi, chociaż to i tak jest dużo. Drzewa po przycięciu na moim osiedlu wyglądają tak:

Pisać można w nieskończoność. Nikogo to nie interesuje. Za 5 lat będziemy mieszkali w betonie, a w lecie temperatura będzie podchodzić do 35 stopni w cieniu, gdyż nagrzany beton długo trzyma ciepło. Drzewa będziemy oglądać w kinach lub na National Geografic. Tony soli sypane na jezdnie wypalają resztki trawy na obrzeżach dróg. Przy moim domu od czterech dni czuć spalenizną – ktoś wypala trawy. Na dworze jest duszno, a okna i tak nie można otworzyć. Coraz natrętniej nachodzi mnie myśl, żeby wynieść się z Katowic gdziekolwiek, chociażby do puszczy. Na razie nie bardzo mnie stać nawet na codzienne wydatki. Rząd mówi, że dba o zdrowie społeczeństwa. Nie dba. Tylko mówi. Żadna służba zdrowia nie pomoże jeśli nie będzie czym oddychać. Wystarczyłoby posadzić parę drzew, zasiać trawniki. Karać tych, co palą trawy i niszczą drzewa. Nikogo to nie interesuje. Nie potrzeba żadnego końca świata. Sami się wytrujemy.

 Posted by at 12:05
sie 132013
 

Rekultywacja zieleni


Podobno istnieje bogaty program rekultywacji zieleni. Bogaty w sensie takim, że dużo będzie lub było zrobione. Akurat retultywowano nasyp przy drodze, tam, gdzie wcześniej palono drzewa. Jest to droga, którą przechodzę dwa razy dziennie – do pracy. W czasie lata 2003, przy upałach dochodzących do 40 stopni w słońcu jacyś panowie układali trawnik. trawnik był pocięty na kawałki i przywieziony jakimś samochodem. Wyglądał na kupiony w jakimś zakładzie rekultywacyjnym. Panowie kładli płachty zieleni i przymocowywali je do ziemi kołkami. Wyglądało to całkiem ładnie. Układali ten trawnik z dwa dni. Potem pojechali. Nikt go nie podlał. W 40 stopniowym upale trawnik przetrwał jeszcze 3 dni, potem zostało z niego przesuszone siano. Ale w statystykach pewnie widnieje rekultywacja iluś tam metrów zieleni. Teraz, na wiosnę ziemia jest szara, czasami wychodzą z niej jakieś mocniejsze roślinki. Po trawniku zostały tylko kołki w ziemi. Było to zeszłego lata. Teraz – skoro już mam aparat – zdjęcia odnowy zieleni czyli rekultywacja rok później:

W parku wycinano drzewa które były sadzone jakieś 5 lat wcześniej. W ramach rekultywacji przesadzono kilka drzew w inne miejsce i przywiązano je stalowymi linkami do ziemi. Teraz stoi tam dużo bardzo ładnych badyli. Linki mocno trzymają je w ziemi.

 Posted by at 12:03
sie 132013
 

Katowice


Posiadam kilka materiałów i nie bardzo wiem gdzie je miałem umieścić. Początkowo miał być to szkic z wakacji, ale potem jakoś mi się ten temat nie spodobał. Będzie zatem o Katowicach. Opisy, porównania i inne.

Powietrze

Powietrze jakie jest – każdy widzi. I to dosłownie. W czasie powrotnej drogi z Zakopanego powietrze zaczęło śmierdzieć ok. 40 km przed Katowicami. Tutaj jest taki „zaczarowany krąg”. I na nic mówienie, że teraz kopalni prawie nie ma, że huty nie pracują. Za to są inni truciciele. Wystarczy popatrzeć na autobusy lub samochody ciężarowe. Zostawiają za sobą zasłonę dymną spalin. Po powrocie dało się we znaki jeszcze coś innego. Powietrze nie tylko jest widoczne, ale również kwaśne. Kwaśny posmak w ustach objawił się zanim jeszcze doszliśmy do domu.

Zazwyczaj po deszczu jest o wiele lepiej, powietrze jest czyste, łatwiej się oddycha. Może. Zaskoczył mnie fakt kiedy po potężnej ulewie trwającej kilka godzin powietrze nadal było kwaśne. Nawet deszcz nie był w stanie oczyścić powietrza.

Zresztą po deszczu też można zauważyć ciekawe efekty. Na przykład na szybach. Plamy po wyschniętych kroplach – całe czarne. Czarne podłogi na balkonach itp.

Woda

To, co leci z kranów w Katowicach trudno nazwać wodą. Ktoś powiedział „Rów, w którym płynie mętna rzeka, nazywam Wisłą”. My ciecz w kranach nazywamy wodą.

Woda ma: zapach (zgniły lub mocny, chlorowy), kolor (jak na pierwszym zdjęciu) i bardzo dziwne działanie. Powoduje: uczulenia, wypryski skóry, przebarwienia wanien i właściwie wszystkiech na gustowny, brązowy kolor. Jakiś czas temu wybialała również ubrania, gdyż pracownicy wodociągów dodawali większą dawkę chloru na wszelki wypadek. Lekarze wypowiadali się, że taka ilość chloru nie ma żadnego wpływu na zdrowie. Może nie pili tej wody. W pralkach nie trzeba było stosować wybielaczy.

Zresztą i bez tego czasami zastanawiam się jak można umyć twarz, skoro woda śmierdzi tak, że normalnie człowiek nawet by na nią nie popatrzył. Tak samo z zębami. Głupio mieć w ustach posmak żelaza i chloru zmieszanego z miętową pastą do zębów.

Woda
Woda w Katowicach
Woda
Woda w Zakopanym

Owoce Ziemi

Tak jak w zdrowych partiach gór tak i tutaj z ziemi wyrastają badyle, czasami nawet nie wbrew zatrutemu środowiskowi. Miałem ostatnio możliwość zrywania porzeczek. To takie małe, czerwone kulki. Po powrocie do domu wrzuciłem je do wody i umyłem. trzy razy powinno im wystarczyć, pomyślałem. Po czym chciałem je zjeść i osłupiałem.

Porzeczki Porzeczki

Tak wyglądały „czyste” porzeczki po trzykrotnym myciu. Zastanowiłem się nad celowościa mycia każdej osobno szczoteczką, ale nie bardzo mi się chciało. Zresztą nie wiem czy to w czymś by pomogło.


Minęło sporo czasu i jak się okazało – dobrych rzeczy jest mało, głupot coraz więcej.
Generalnie muszę przyznać, że nie lubię swojego regionu. Naprawdę trudno o inny region, w którym nagromadziło się tyle negatywnych cech. Przytoczę fragment listu:
„A jeśli chodzi o regiony, to Śląsk jest jedną z najbardziej emocjonalnie zacofanych regionów, gdzie nienawiść do nie-Ślązaków i homofobia (i przy okazji hipokryzja) jest podstawą życia. Wystarczy mieć wachlarz w czasie upałów, żeby narazić się na kpiny i wyśmiewanie. Tak samo z odmienną niż „wszyscy” sukienką czy poglądami. Wystarczy być wegetarianinem – Ślązacy uważają za doskonały dowcip podanie „takiemu” boczku albo kaszanki. Spotkałem się z tym wiele razy. Stąd takie, a nie inne określenia. Sami sobie te poglądy wypracowaliśmy (a potem dziwimy się skąd paranoja i jakieś „teksty”). Powinienem napisać – Ślązacy wypracowali – nie czuję się Ślązakiem.
Śląsk jest również jednym z najbardziej zacofanych regionów pod względem usługowo-handlowym. Brak sklepów (oprócz spożywczo-monopolowych), usług, jakiegokolwiek rozwoju. Po godz. 18 przykładowe Katowice wymierają, zresztą co tu mówić o życiu społecznym skoro całe życie skupia się na SCC. I dalej – wielkie centrum miasta wojewódzkiego, stolica Śląska, a jego „serce” nazywa się Silesia City Center. Nie mamy własnego języka? Za trudno było wymyślić polską nazwę? Czy też Śląsk chce pokazać, że zna jeden obcy język?
A Rynek? Dwa padające domy handlowe, kilka bab sprzedających kwiaty i przykładową czekoladę z nocnika. Teraz to nawet tego nie ma, jest Rawa, szczury i smród.
Zwyczaje i kultura Śląska? To co widać można w skrócie określić jako „dokopać sąsiadowi”. Znajomy określił to prosto – po szychcie iść do domu, nachlać się piwa, stłuc żonę. To jest główne hobby przez lata postrzegane w regionie Śląska.
Sam piszesz – nie wstydzisz się swojego pochodzenia. Gdyby było normalnie mógłbyś napisać, że jesteś z niego dumny.
Tyle, że nie ma z czego być dumnym, można się tylko nie wstydzić. ”

Jeżdżę często do Krakowa. I coraz częściej docierają do mnie tak drastyczne różnice. Sklep z yerbą – w Krakowie. Śląsk nie wie co to yerba. Restauracja wegetariańska – w Krakowie. Śląsk je wyłącznie kaszankę. Przykładów są tysiące. Jakiś czas temu Katowice było „lansowane” (swoją drogą jak nam się język zmienił… szkoda, że na gorsze) jako „miasto ogrodów”. Odpowiedniejsze byłoby „miasto smordów”. Wcześniej wielkie otwarcie „nowej drogi” na ul. Warszawskiej, a w rzeczywistości otwarcie skrzyżowania, które z powodu remontów było przez ponad rok zamknięte – nie wiem o jaką nową drogę chodzi, chyba, że wymienili płytki na chodniku. Gdziekolwiek się nie popatrzy to zakłamanie i wciskanie ciemnoty.

 Posted by at 10:04
sie 132013
 

Kierowcy i piesi


Może to nie jest związane bezpośrednio z medycyną, ale z kulturą. Chociaż modele zachowań to też w pewnym stopniu medycyna więc i o tym mogę napisać. O zachowaniach się na drodze. O pieszych i samochodach.

Pan Drogi

Większość osób wsiadających do samochodu staje się Panami. Panami drogi. Dookoła są tylko szubrawcy, kobiety za kierownicą, tłumoki nieumiejące jeździć i piesi, którzy łażą jakby nóg nie mieli. Z – wydawałoby się – normalnej osoby wychodzą wszelakie złe instynkty.

Ja jadę i się tu nie pchaj

Korek w mieście. Obecnie to już normalna rzecz. Zazwyczaj jest ktoś, kto chce się włączyć do ruchu. Oczywiście Panowie Drogi nie pozwalają na to, aby ktokolwiek wepchał się przed nich. A potem jest jeden kierowca, który uprze się przepuścić wszystkich. Przepuszcza trzy, pięć samochodów blokując skutecznie ruch. A można tak prosto – jeden samochód puszcza maksymalnie jeden włączający się do ruchu. I prosto i bez zbytniego zdenerwowania.

Deszcz

Deszcz. Takie sobie zjawisko atmosferyczne powodujące zalanie jezdni potokami wody. Rosną kałuże tuż przy chodnikach. Zazwyczaj kierowcy wjeżdżają w nie opryskując pieszych. Gdyby byli na miejscu tego pieszego… ale nie są. Nawet nie mają okazji, bo do sklepu, do którego mają 200 metrów też jadą samochodem. Czy tak trudno jest przyhamować widząc, że pieszy usiłuje wtopić się w ścianę budynku żeby tylko ochronić się przez czarnym prysznicem? To nie jest rajd, na którym czeka na kogoś nagroda. To nie jest wyścig o ludzkie życie. To jest codzienna jazda po tych samych ulicach. Wystarczy przyhamować przed kałużą, a komuś nie popsujemy dnia i ktoś nie będzie musiał prać spodni i kurtki, pomijając już, że może ten ktoś idzie właśnie na spotkanie lub do pracy, a nie do domu, gdzie może się przebrać.

Wyścigi

Czasami zdarzają się kierowcy, którzy chcą pokazać jak to oni dobrze jeżdżą. światła zmieniają się na zielone i dwóch kierowców rusza z piskiem opon. Albo na prostej drodze trwa taki wyścig – kto pierwszy do skrzyżowania. No dobrze, ktoś się chce pochwalić samochodem. Dobrze. Ktoś chce pokazać że umie jeździć, też świetnie. Ale spotkałem już kierowców, którzy potrafią jechać bardzo szybko po prostej, a na zakrętach właściwie się gubią. Wtedy o wypadek nie trudno. Nie sztuką jest naciśnięcie pedału gazu na prostym odcinku drogi, ale jeśli cokolwiek się stanie taki kierowca nie potrafi opanować samochodu, nie potrafi zareagować, bo szybko on umie jeździć tylko po prostej i jeśli nic się nie dzieje. To może niech się tak nie chwali? Może niech nie pokazuje, że ma dużo pieniędzy na samochód, chociaż nie potrafi nim tak naprawdę jeździć? Na ulicach będzie bezpieczniej. Zimą widziałem już osoby w nowych mercedesach czy BMW jadących po śniegu 20 km/h. Mają doskonałe samochody, specjalne śniegowe opony, systemy ABS, systemy nie pozwalające na poślizg koła przy ruszaniu z miejsca i przy przyspieszaniu. Takim samochodem można jechać po lodowcu z prędkością 100 km/h bez obawy, że wpadnie w poślizg gdyż nad zachowaniem się każdego koła osobno czuwa komputer. Ale Pan Kierowca musi bardzo uważać żeby … no właśnie, żeby co? Bo nawet jakby się bardzo postarał to nie uda mu się wprowadzić tego samochodu w poślizg. Ludzie kupują cudowne auta i nie mają o nich pojęcia. To jest tak, jakby ktoś kupił sobie najnowszy komputer i używał go jako kalkulatora podręcznego. Może wystarczy poduczyć się trochę – i jeździć zgodnie z warunkami, a nie blokować ruch na mieście „bo pada śnieg”. Lub deszcz.

światła

Korki w miastach, jak już powiedziałem stają się elementami miasta. W mieście są światła. Owszem, dosyć potrzebne. Ale to co się dzieje przed tymi światłami… światła zmieniają się na zielone. I wtedy kierowcy:
– zapalają papierosa
– rozmawiają z pasażerem
– rozmawiają przez komórkę
– usiłują zapalić silnik, który wyłączyli dla oszczędności
– szukają właściwego biegu do ruszenia
– i tym podobne, tysiące rzeczy
W rezultacie na zielonych światłach przejeżdża 5 samochodów, a mogłoby 10. Na zatłoczonych ulicach ma to ogromne znaczenie. I mniej osób denerwowałoby się i więcej osób przejedzie w tym samym czasie. Proszę pamiętać, że niektórym osobom się naprawdę może spieszyć. A wystarczy się przygotować do ruszania – kiedy już ma się zmienić światło na zielone, ale ZANIM się zmieni:
– wrzuć jedynkę
– i rusz w chwili kiedy samochód przed tobą ZACZNIE ruszać, a nie kiedy przejedzie on skrzyżowanie.
Proste, prawda?
A skąd wiadomo, że będzie zielone? Np. dla poprzecznego kierunku jazdy robi się czerwone światło, miga zielone światło dla pieszych, gaśnie strzałka…

Siedzenie na zderzaku i jazda lewym pasem

Jeździmy po jezdniach dwu lub więcej pasmowych. W mieście nie ma to znaczenia, ale poza miastem jest tak, że prawy pas jest najwolniejszy, a lewy najszybszy. W przepisach ruchu drogowego jest napisane, że samochód powinien jechać na prawym pasie. Jeśli ten pas jest zajęty, może skorzystać z lewego. Wedle tego kierowca, który jedzie lewym pasem na zupełnie pustej autostradzie łamie prawo. Dziwny przykład, ale… są kierowcy, którzy jadąc poza miastem 50 km/h jadą lewym pasem tarasując drogę innym, pomimo tego, że prawy pas jest wolny. Tak ciężko jest zjechać?
Inni kierowcy lubują się w jeździe w odległości np. dwóch metrów za jakimś innym pojazdem, aby zmusić go do zmiany pasa. Zazwyczaj dzieje się to na lewym pasie. Zamiast dać znać światłami lub lewym kierunkowskazem jadą zaraz za drugim pojazdem. Jeśli pierwszy będzie zmuszony do hamowania drugi bezwarunkowo wjedzie mu do bagażnika, gdyż kierowca nie będzie w stanie zareagować na odległości 2-5 metrów (czas reakcji ok. 0,6 sekundy, przy prędkości 120 km/h samochód pokona odległość ok. 20 metrów). A pierwszy samochód, jeśli przed nim będzie jakakolwiek przeszkoda zostanie zmiażdżony z przodu i z tyłu.

Miejscowe szaleństwo

Czasami zdarza się, że ludzie w jakimś miejscu, właściwie bez przyczyny zaczynają szaleć. Np. na rondzie. Jeżdżę przez rondo prawie codziennie i zazwyczaj jest „normalnie”. A czasami jest tak, że wszyscy trąbią na siebie, wymuszają pierwszeństwo – zupełny obłęd. To niekoniecznie musi być rondo – to może być odcinek drogi, skrzyżowanie czy światła. Może jest to takie nagromadzenie energii złości, agresji i pośpiechu w jednym miejscu, że wszyscy kierowcy na to reagują, może nawet o tym nie wiedząc? Może właśnie na tym polegają tzw. czarne punkty na drogach? Przejeżdżałem kilkakrotnie przez tzw. czarny zakręt i za każdym razem bardzo usilnie wypatrywałem czegokolwiek, co mogłoby powodować wypadki. Droga była normalna, dobrze oznaczona, nawet nie dziurawa – niczego podejrzanego nie widziałem. A może w tym miejscu istnieje jakieś „źródło” energii, która powoduje, że kierowcy nagle zaczynają szaleć? Bo rzeczywiście, wszyscy jechali za szybko. Dziwne, że akurat w tym miejscu.

Piesi

No dobrze, to wszystko było o kierowcach, to będzie teraz o pieszych. Piesi wcale nie są święci. Pomijając sytuację kiedy pieszy biega na jezdnię tuż przed samochodem, bo to zazwyczaj robią dzieci. Ale niektóre czyny są wręcz zadziwiające. Po pierwsze – matki z dziećmi. Mówi się, że matki dbają o dzieci bardziej niż o siebie. Ale wielokrotnie widziałem, powtarzam – wielokrotnie kiedy mama z wózkiem chce przejść przez jezdnię. Podchodzi do krawędzi jezdni, zatrzymuje się i rozgląda. Sęk w tym, że MAMA stoi na krawędzi jezdni, a wózek jest już na drodze. A mama wydaje się nie zwracać na to uwagi. Wózek zajmuje około połowy szerokości drogi, więc samochód nawet gdyby bardzo chciał to nie jest w stanie przejechać obok. Ani wyminąć przeszkody, jeśli nie będzie w stanie się zatrzymać. Wielu pieszych wchodzi na jezdnię, aby wymusić pierwszeństwo. Owszem, czasami nie ma innej możliwości. Ale kiedyś osobiście chciałem udusić jedną … panią. Zima, ślisko, samochód ledwo się trzyma drogi. Jadę 30 km/h przez miasto. I na przejściu tuż przed samochodem owa … pani wchodzi na jezdnię. Hamowanie oczywiście nic nie dało, bo ulice były oblodzone. Zatrzymałem samochód stając bokiem, jakieś pół metra od niej. Wyszedłem z samochodu powiedzieć jej co myślę (według mnie lepiej żeby się kierowca wyładował na bezpośrednich czynnikach stresotwórczych niż miałby dalej jechać wściekły). A pani wykrzywiając się do mnie stwierdziła: „no co pan chce, przecież przechodzę na pasach?!?”. Ręce opadają. Niektórzy ludzie zupełnie nie zdają sobie sprawy z tego, że samochód nie zatrzyma się w miejscu, zwłaszcza w zimie.
„Dziwna” tendencja panuje wśród ludzi, którzy wchodzili na drogę wymuszając pierwszeństwo, a którzy zapisali się na kurs prawa jazdy. Po kilku tygodniach samodzielnej jazdy po mieście uczą się … przechodzić przez jezdnie. Widzą teraz pieszych jakby z „drugiej strony” co powoduje, że zaczynają myśleć przy przechodzeniu przez jezdnie. Ostatnio widziałem dwie panie z wózkami, które patrząc się na siebie i rozmawiając weszły na jezdnię tuż przed jadącym samochodem. Nie zareagowały nawet na klakson. Potem ludzie mówią, że kierowcy jeżdżą za szybko albo nieostrożnie. Kierowca też człowiek, też może mieć zły dzień. Nie zawsze jest w stanie zareagować w czasie poniżej sekundy.

I ostatnia rzecz, o której właściwie wolałbym nie pisać. O zwyrodnialcach, bandytach i mordercach.

Kierowcy, (nie napiszę „ludzie” bo dla mnie są to mordercy), którzy zabijają zwierzęta. Którzy nie zahamują przed zwierzęciem na jezdni. 90% morderstw da się uniknąć – zależy to tylko od kierowcy. Oczywiście, są wypadki, których nie da się uniknąć. Inaczej jednak patrzy się na człowieka, który nie zdołał nic zrobić, mimo starań, zatrzymał się i w jakikolwiek sposób chce pomóc. Ale są mordercy i zwyrodnialcy, którzy zabijają zwierzęta dla przyjemności. Nie zastanawiają się, że mogą właśnie zabijać czyjegoś jedynego przyjaciela – dodają gazu, mordują i jadą dalej. Wychowałem się ze zwierzętami. Dokładniej z kotami. Mógłbym napisać książkę o przesądach na temat kotów i głupoty ludzkiego zachowania, wynikającej z niewiedzy lub przesądów. trzymałem małego, przestraszonego kotka na rękach, a pani krzyczała na mnie, żebym go puścił, bo rzuci się na mnie i wydrapie mi oczy, ale nie w tym rzecz. Nie raz zakopywałem swoje zwierzę potrącone przez samochód. Nie raz umierało ono na moich rękach prosząc o pomoc. Kto jest człowiekiem i chociaż trochę czuje może będzie wiedział o czym mówię. Może, bo co innego słuchać o tym, a co innego uczestniczyć. Nie ma pogotowia, które mogłoby pomóc. Nie ma lekarza, który zrobi operację ratując życie zwierzęcia. Mordercy zabijają i jadą dalej. Nie obchodzi ich nic więcej. Staram się leczyć ludzi i im pomagać. Ale mordercom życzę – z całego serca – wszystkiego najgorszego.


Jak widać nigdy nie ma „ostatniej rzeczy”, czyli… Karetki i pojazdy uprzywilejowane

Oczywiście jadące na sygnale. Zauważyłem to wiele razy, jednak dzisiaj stojąc w kolejce do świateł zdecydowałem o tym napisać. Nie wielu kierowców reaguje na sygnał karetki, bo to one najczęściej jadą przez miasto. Stojąc przed światłami każdy myśli, że ktoś inny zjedzie z drogi. Nie inaczej piesi. Wiem, mają zielone światło, ale słysząc sygnał karetki i widząc ją nie zatrzymują się tylko wchodzą na jezdnię. Tak właściwie powiem, że co region to obyczaj – osobiście uważam, że najgorzej pod tym względem jest na Śląsku. Byłem świadkiem czegoś, co wywołało u mnie pospolity szczękoopad. Jeżdżąc po Polsce stałem przed światłami. Dwa pasy i około 30-40 samochodów. W pewnym momencie pojawiła się karetka jadąca z tyłu na sygnale. Pierwszą moją myślą było jak ona przejedzie, bo pewnie nikt się nie ruszy, a zaraz potem osłupiałem. W ciągu jakiś 10-15 sekund cały środek ulicy był pusty – karetka nie musiała nawet zwalniać. Jak widać można – wystarczy tylko trochę się postarać.

 Posted by at 09:51
sie 132013
 

Reklama


Kupiłem ostatnio sok w kartoniku i w domu dokładniej mu się przyjrzałem. Jakże genialny musiał być człowiek który zaprojektował opakowanie! Wyglądało ono tak:
soczek
Osoba w sklepie szukająca soku zobaczy:

  • {sok} z czarnych porzeczek
  • 1 litr soku za darmo
  • {ten sok jest} stuprocentowy

Rzeczą oczywistą jest, że go kupi. Sam go kupiłem (może po to, aby napisać o nim). W domu wypije i może nawet nie spojrzy na opakowanie, chyba że z nudów. Jeśli spojrzy i przeczyta zobaczy:

Czyli tak naprawdę jest to:

  • NIE SOK tylko napój z czarnej porzeczki, jabłek i aronii
  • 100% owszem, ale zapotrzebowania na witaminę C

Odpowiednia reklama przedstawia kupującemu to, co on chce widzieć, a inne rzeczy bardzo starannie ukrywa. NAJ-lepszy proszek (ale np. do 40 stopni), NAJ-tańszy produkt (ale jest go o połowę mniej), NAJ-cieplejsze buty (ale zupełnie niewygodne), NAJ-lepszy i NAJ-tańszy kosmetyk (ale wywołuje odczyny alergiczne u 80% osób), naj, Naj, NAJ!!! Warto czasami zobaczyć co tak naprawdę kryje się pod wielką, krzykliwą reklamą.

Czasami człowiek przekonuje się tak naprawdę co kupił po powrocie do domu albo po dłuższym czasie używania. Czasami nie przekonuje się nigdy.

Są ludzie, którzy narzekają na reklamy w telewizji. Że są częste, że są długie. Ja jeszcze od siebie dodałbym, że niektóre bazują na innej kulturze niż nasza i są przez nas niezrozumiałe (np. reklama tłumaczona bezpośrednio z angielskiego, co widać po ruchu warg). Inne są na tyle dziwne, że właściwie do końca nie wiadomo co tak naprawdę reklamują. Gorzej, jeśli nawet po skończeniu reklamy też nie wiadomo czego dotyczyła. Ale reklamy są puszczane w specjalnie wybranych miejscach i człowiek reaguje na nie dosyć mocno. Przeznaczone są one przede wszystkim dla ludzi, którzy idą do sklepu i chcą coś kupić. Chcą kupić proszek do prania. Nie mają pojęcia jaki. Wtedy kupią proszek, który widzieli na reklamie (albo najtańszy, ale to już inna rzecz). Człowiek, który wie dokładnie co chce kupić – wybierze to co chce, a nie to co widział na reklamie.




Ostatnio w radiu pojawiła się taka reklama: (mamy środek lutego)

Ostatnie badania epidemiologiczne wykazują lawinowy wzrost zachorowań na grypę. Nie czekaj, weź: … i tutaj wymieniają produkt.

Bardzo ładna, przerażająca reklama. Po pierwsze człowiek usłyszy, że bez mała istnieje epidemia grypy. Od razu jest pewien, że jak się nie zabezpieczy to na pewno zachoruje. Drugie – że istnieje NAJLEPSZY środek na rynku, NAJLEPSZEJ firmy, który spowoduje, że … i tu uwaga! Nie spowoduje OCHRONY przed grypą, ale „złagodzi jej przebieg”. Czyli cokolwiek człowiek zrobi to i tak zachoruje, a produkt pozwoli na „złagodzenie objawów”. To jest czysta manipulacja.

Odpowiadam:

  • Gwałtowny wzrost zachorowań na grypę – możliwe, że tak jest. Ale GDZIE? Czy ktokolwiek mówi o tym, że w (moim mieście) Katowicach? Nie. Ktokolwiek mówi, że na południu Polski? NIE. A czy ktokolwiek powiedział, że ta epidemia jest w Polsce??? Też nie. Tego domyśla się słuchacz.
  • Ludzie, którzy słyszą, że „i tak zachorują na grypę” w końcu sobie tę grypę wmówią. I owszem, jeśli będą żyli w ciągłym strachu przed chorobą to na nią zachorują. Reklama taka może powodować wzrost zachorowań.
  • Reklamowany produkt jest cudowny, super i jedyny w swoim rodzaju. Ale nie leczy. „Łagodzi skutki przeziębienia czy grypy” ale nigdzie nie jest powiedziane, że OCHRONI kogoś PRZED grypą, ani że kogoś z grypy wyleczy. Można wyciągnąć nieco naciągany wniosek, że grypa jest nieuleczalna. Co oczywiście jest bzdurą. Drugi wniosek – jeśli chcesz się wyleczyć z grypy musisz iść do lekarza. Nasuwa się pytanie – to po co ten środek?
  • Najlepszym sposobem na pozbycie się grypy jest … nie chorowanie na nią. Już słyszę jak ludzie mówią, że choroba nie wybiera i człowiek nie ma na nią żadnego wpływu. A ja z uporem maniaka odpowiadam: ludzie chorują, bo chcą lub bo świadomie lub nie niszczą swój system obronny. Chemią lub myślą. Człowiek, który jest szczęśliwy, dba o siebie (z punktu widzenia medycyny naturalnej) i który wie jakie sygnały, chociażby podstawowe, wysyła jego ciało – nie zachoruje. Wielu ludzi się już o tym przekonało. Może nastaje czas dla innych?
 Posted by at 09:48
sie 132013
 

święta


Powoli nastaje kolejny koniec roku, kolejne święta. Jest to czas reflekcji, odpoczynku, zapominania o przykrościach, wybaczania, łączenia się z rodziną i ogólnie czynienie dobra.

Teoretycznie. Praktycznie święta zaczynają coraz bardziej przypominać wszystko , tylko nie to, co jest opisane linijkę wyżej.

Zakupy. Przed świętami idziemy na zakupy. Kupujemy składniki do wypieków, kupujemy słodyczne, mięso; ogólnie jedzenie. Ale kupujemy też prezenty. Kupujemy zabawki dzieciom, kupujemy sprzęt elektroniczny starszym, kupujemy tysiące innych rzeczy. Tutaj jednak przejdę do:

Życzliwość i tolerancja. Na razie taka bardzo „na zewnątrz”, taka życzliwość sklepowa. Idziemy na zakupy, kupujemy zabawki, karpia i stoimy w kilometrowych kolejkach. Kiedyś było tak, że ludzie w kolejkach (spędzali większość dnia, ale to już inna sprawa) rozmawiali za sobą, uśmiechali się – ogólnie byli razem. W dzisiejszych czasach jest odrobinę inaczej. „No niech się ta baba pospieszy, ile tu będę stać?”, „Dlaczego ten alfons tak długo wybiera te ryby, może dla mnie już nic nie zostanie?”. Usta złożone prawie jak do uśmiechu (żeby nie było widać kłów) i cichy warkot wydobywa się z kolejek. święta, a osoba stojąca najchętniej wbiłaby nóż w plecy osobie stojącej z przodu, bo… A no właśnie nie wiadomo bo co. Bo ona coś kupuje? Ale my też kupujemy. Bo ona się tak guzdrze? My też nie biegamy z siatkami. Więc dlaczego?

Wystarczy? W samym sklepie też nie jest łatwo. Zaraz po wejściu trzeba się rzucić na wszystko, co jest potrzebne, bo zaraz nie będzie. Nie wiem skąd taki pogląd, skoro raczej brakuje nam pieniędzy niż towarów w sklepach. Jakie te towary są, to już inna sprawa, ale są takie same przez cały rok. Ale nie, teraz są święta więc trzeba odepchnąć ludzi, bo jeszcze zostały 3 tabliczki czekolady, a zaraz je ktoś weźmie. Nie ważne, że ta czekolada leży tam pół roku i jest tam dlatego, że nikt jej nie kupił. Teraz jest to towar deficytowy. A jeśli już chodzi o czekolady – pojawiają się takie specjalne, świąteczne, z bałwankiem i choinką, czekolada, której nie da się zjeść nawet na porządnym rauszu. Już sam jej zapach odrzuca – ale jest to czekolada świąteczna.

Rodzina. Jak co roku zbiera się przy stole i sukcesywnie powtarza ten sam scenariusz. Życzenia, modlitwa, jedzenie, cioci Jadzi spada ryba na obrus, kawał taty (ten sam, jak co roku). Prezenty. Babcia płacze. Dziecko wyje nowym samochodem. Tata dostaje obłędu. Wujek domaga się wina. Dziecko chce kompotu. Druga babcia zasypia przy stole, a ciocia z wujkiem licytują się kto jest bardziej chory. W tym roku miała tylko 2 operacje, więc nie ma się za bardzo czym chwalić. W tyle telewizor wyśpiewuje kolędy z chłopięcego chóru, który wyje, mama w kuchni zmywa. Wreszcie goście sobie idą – można doprowadzić mieszkanie do porządku. Wyrzucić obrus, bo jak co roku ciocia wywróciła świeczkę, wyprać dywan po rozlanym kompocie, wyprać dziecko po ciastkach i można iść spać.

Rodzina – życzliwość i tolerancja. święta to taki cudowny czas. Czas rodzinny. Przez cały rok jakaś tam część rodziny nie może na siebie patrzeć i co noc śni o tej drugiej części ze sznurem na szyi. Teraz są święta i … wszystko jest cudownie. Ciotka przez cały rok nie może patrzeć na wujka, a teraz siedzą obok siebie i opowiadają sprośne kawały. Babcia z mamą też nie mogą na siebie patrzeć, a teraz prezentują sobie drogie perfumy (które są drogie i super, ale ona akurat nie znosi tego zapachu) z uśmiechem na ustach. Tylko co któraś osoba pod stołem zaciska pięści i czeka na koniec. Tak to jest wszystko cudowne i życzliwe. Od nowego roku znowu będą na siebie warczeć, ale teraz są święta więc trzeba się zamknąć. Fałsz i obłuda. Przykro mi, ale tak to muszę nazwać. Ktoś przez cały rok robi komuś świństwa, a teraz siedzą razem przy stole i wszystko jest cudownie, bo są święta. Ale jak się uda gdzieś po cichu podłożyć nogę, ale tak, żeby nikt inny nie zauważył – punkt dla mnie.

A może by tak zostawić wszelakie zakupy, bieganie po sklepach, cofnąć się o kilkadziesiąt lat wstecz i zamiast budowania sobie otoczki z pieniędzy wokół siebie (świąteczne kredyty, świąteczne zakupy, świąteczne prezenty, świąteczne promocje, świąteczne karty płatniczne, świąteczne bonifikaty, świąteczne święta) pomyśleć tak naprawdę po co są te święta, co mogą wnieść dobrego do naszego życia. Możemy dać tony prezentów – kiedyś dawało się jeden. Ale wraz z tym jednym prezentem było jeszcze coś, coś co można było poczuć ale nie zauważyć, to było, ale nie można było tego dotknąć. Teraz dajemy tylko prezenty, a uczucia tak naprawdę zostały gdzieś wraz z minionym wiekiem. Może kiedy biegamy tak z pieniędzmi zostawimy te wszystkie niepotrzebne prezenty, kupmy jakiś mały upominek i dajmy w nim siebie? Może święta przestaną być koszmarem a będą z powrotem świętami?

I może jeszcze jedno. Kiedyś święta spędzało się razem, rodzinnie. Teraz tata biega po sklepach, dzieci najlepiej żeby nie preszkadzały, żona od rana stoi w kuchni i sprząta – na przemian. Wieczorem żona pada z nóg, ale jeszcze pozmywa między posiłkami, mąż siedzi i je i nic mu się nie chce. Dzieci czekają na prezenty. A może zamiast biegania zrobić z tego prawdziwe rodzinne święto?

 Posted by at 09:45
sie 132013
 

Sklepy


Tak właściwie temat sklepów pewnie wykracza poza tematy poruszane na tej stronie, ale z drugiej strony jemy to co kupujemy w sklepach, a to co jemy wypływa na nasze zdrowie więc może jednak ma to coś wspólnego. Chodząc po sklepach (tych większych) zauważyłem kilka rzeczy, którymi chciałbym się podzielić.

  • Oświetlone półki i lady chłodnicze. Produkty, które powinny być przechowywane w chłodnym miejscu znajdują się w ladach chłodniczych. Lady zazwyczaj są raczej chłodne, ale. W tych ladach montowane jest oświetlenie, które emituje dosyć dużo ciepła. Nie ma to znaczenia, jeśli jakieś produkty są ustawiane w 1 warstwie. Jednak często się widzi produkty ustawiane w 2 lub 3 warstwach na półce tak, że najwyższa warstwa jest już prawie pod samą żarówką. Pomimo tego, że jest to lada chłodnicza produkty te dosyć mocno się nagrzewają. W każdym razie powyżej ich maksymalnej temperatury przechowywania. Zdarzyło mi się już wziąć jogurt do ręki, który był z wierzchu po prostu ciepły. Takie produkty mogą się już zepsuć w czasie stania w sklepie mimo, że ich okres przydatności jeszcze nie minął. Podobnie jest z kosmetykami – ustawione są na oświetlanych półkach. One także są nagrzewane. O ile szamponom to raczej nie szkodzi to wszelakie kremy już nie powinny być nagrzewane.
  • Przeceny. Zbliża się okres świąteczny i szaleństwo sklepowe sięga powoli zenitu. Ludzie wykupują wszystko co tylko da się kupić. Jakiś towar, który leżał przez cały rok wystarczy odkurzyć i zaraz się go sprzeda. Do tego – przeceny. „Ten a ten towar jest o połowę tańszy” – głosi wielki napis. Jednak często prawda jest inna. Nie patrzmy na wielkie plakaty, gdyż pokazują one nam to, co ktoś chce nam pokazać, a nie prawdę. Opiszę czekoladki. Jakiś miesiąc temu widziałem je na półce, wciśnięte w jakiś kąt. Kosztowały 13 zł. Ostatnio wszedłem do sklepu – już przy samym wejściu – stos tych samych czekoladek (dokładnie sprawdziłem). Nad nimi wielki plakat: „Uwaga – tylko w tym tygodniu PROMOCJA: 36 zł teraz TYLKO: 26 zł”. Widziałem taką cudowną „promocję” już przy kilku towarach. Warto patrzeć co się kupuje.
  • Wielka promocja jajek świątecznych. Ostatnio nastały święta Wielkiej Nocy. Z tej okazji w sklepach pojawiły się promocje jajek. Niby nic dziwnego. Jednak święta stają się okazją do swoistego rodzaju „nieuwagi”. Jajka powinny być składowane w temperaturze ok. 3 stopni C. W sklepach pojawiły się stosy jajek tuż przy głównych alejkach, gdzie temeratura wynosi ok. 22 stopni C. Jajko, które przeleży w takiej temperaturze jeden dzień jest tak samo świeże jak przechowywane w lodówce przez kilka dni. Wytłumaczeniem może być fakt, iż jajka te zostaną w święta sprzedane. Jest w tym nieco racji. Ale widziałem kilka dni temu (pod koniec kwietnia) podobny stosik jajek, który stał tam co najmniej kilka dni. Takie jajka nadają się wyłącznie do wyrzucenia. Nad stosikiem widniał wielki napis: PROMOCJA. myślę, że nie trzeba nic dodawać.
 Posted by at 09:44
sie 132013
 

Koty – jedzenie


Patrząc na to co wokół się dzieje naszła mnie taka mała refleksja. Chodzi o nasze miałczące pupile domowe czyli o zwierzęta zwane kotami.

Wydaje mi się, że znam kocią naturę dosyć dobrze, gdyż prawie od zawsze wychowywałem się z kotami. Nasunęła mi się refleksja porównująca czasy sprzed powiedzmy 15-20 lat, a teraz.

Z tego co pamiętam u nas w domu zawsze było dużo kotów. Zresztą do „domowych” zazwyczaj dochodziły jeszcze „dochodzące”, które potem stawały się „domowymi” lub nie.

Mówiąc „dużo kotów” mam na myśli liczby z zakresu ok. 15. Jest w czym wybierać i jest na co patrzeć. Każdy kot ma swój niepowtarzalny charakter i każdy ma swoje fobie. Każdy czegoś tam nie lubi, a za czymś przepada i zazwyczaj każdy za czymś innym.

Wszelakie poglądy, że koty lubią mleko to nic innego jak stwierdzenie, że ludzie lubią ryż. Jedni lubią, a drudzy nie. Ale nie o tym chciałem pisać. Otóż po ostatnich wydarzeniach, powiedzmy po ostatnim roku, może dwóch, zauważyłem, że liczba chorób, na które chorują koty dosyć gwałtownie wzrasta. Właściwie nie ma miesiąca żeby coś się nie działo. A to kichają, a to nie jedzą, a to zatrucie, a to zaczerwienione dziąsła, a to kłopoty z sierścią. Ostatnio wiele kotów choruje na nerki i wątrobę. Nie chciałbym tutaj wyciągać jakiś wniosków podam tylko parę faktów.

Jakiś czas temu, powiedzmy 15 lat temu mieliśmy 17 kotów i wszystko było dobrze. Koty nie chorowały, były radosne, „wypasione”, jadły bez problemów. Wizyty u weterynarza zdarzały się od czasu do czasu, powiedzmy raz na kwartał. Jadły wtedy kaszę lub ryż lub makaron z jakimś mięsem lub gotowaną rybą. Zazwyczaj kaszę wymieszaną z rybą. Nie było wtedy puszek z jedzeniem dla zwierząt. Inną rzeczą jest to, że bez problemów można je było wykarmić, tzn. nie kosztowało to fortuny. Ostatnio dużo słyszałem na temat chorób kotów na nerki. Dużo kotów zatruło się czymś. Mówię oczywiście o kotach domowych, wychodzących również ale nie tylko. Coraz bardziej mówi się o kociej białaczce.

Z dolegliwości, których ostatnio tylko byłem świadkiem to: kłopoty z zębami, zatrucie lekkie, zatrucie b. ciężkie, wypadanie sierści, niejedzenie, osowiałość, zmiany nowotworowe wewnętrzne i zewnętrzne, kłopoty przy korzystaniu z nocnika, zatrzymanie pracy nerek. Słyszałem o białaczce, kłopotach z nerkami, zatruciach, egzemach itp.

Dzisiejsze koty jedzą jedzenie z puszek. O ile rozumiem, że puszki kosztujące ok. 1,20 zł nie zawierają karmy najlepszej jakości, to puszki bardziej znanych firm, kosztujące ok. 4 zł już powinny. Jednak koty karmione jedzeniem z puszek właśnie tych nieco lepszych firm wydają się częściej chorować. Po cichu weterynarze mówią, żeby kupować o wiele droższe jedzenie, albo samemu je przyrządzać bo te puszki po 4 zł mają zbyt dużo chemii w sobie. Wszystkie firmy mówią, że dbają o zdrowie zwierząt, jednak jak to jest naprawdę?

Mówi się, że jedzenie dla kotów produkowane przez „wiodące na rynku firmy” uzależnia. Z jednej strony koty chcą (muszą) to jeść i tylko to, a z drugiej w kółko jedzą dokładnie to samo i mają tego już serdecznie dosyć. Dodatkowo jedzenie to wcale nie jest takie zdrowe, jak wmawiają reklamy. Np. chrupki mogą powodować zatwardzenia, kłopoty z wypróżnianiem, a w rezultacie zatruwanie organizmu resztkami pokarmowymi. Nawet jeśli kot ma ciągły dostęp do wody.

 

Może osoby, u których koty są domownikami podzielą się swoimi doświadczeniami. Może niechcący wyjdzie jakaś prawda starannie ukrywana przed światem?

 Posted by at 09:43